Crvena zvezda i jej odrodzenie

06.11.2019

Każde państwo i każda liga mają swoje piłkarskie legendy. W niektórych przypadkach są to legendy żywe, które dalej zapełniają gabloty pucharami i to nie tylko krajowymi, a w niektórych są to wydmuszki, które mają do zaoferowania tylko nazwę. Do obu tych kategorii nie pasuje Crvena zvezda, bo ani to europejski hegemon, ale też nie kopciuszek, wszak mowa o przedostatnim triumfatorze Pucharu Europy, czyli protoplasty dzisiejszej Ligi Mistrzów.

6 listopada 2018 roku. Pamiętam ten dzień, bo spędzałem go na urlopie w Rzymie. Dzień później po Koloseum oprowadza mnie serbski przewodnik, który przed wycieczką porusza temat piłki. O czym mówi konkretnie? Oczywiście o tym, co wydarzyło się kilkadziesiąt godzin wcześniej na stadionie Rajko Miticia w Belgradzie, czyli słynnej Marakanie. Wtedy Milan Pavkov dwukrotnie pokonał Alissona i Zvezda sensacyjnie pokonała Liverpool 2:0. The Reds w ubiegłym sezonie mieli ogromne kłopoty na wyjazdach w Lidze Mistrzów, ale mimo wszystko Pavkov i spółka dokonali tego, czym może w Polsce pochwalić się Wisła Kraków, która ograła późniejszego triumfatora Ligi Mistrzów, Barcelonę za kadencji Guardioli. Po meczu Delije, a więc najbardziej fanatyczni kibice Crvenej świętują z piłkarzami przez dobrych kilkadziesiąt minut, lecąc przez cały śpiewnik, w tym zahaczają o melodię „Mambo italiano”, na którą oddawany jest hołd bohaterowi – „Hej Pavkov, skoci daj gol glavom”, czego chyba nie trzeba tłumaczyć…

Faza grupowa Ligi Mistrzów 2018/19 zakończona z czterema punktami może wielkim osiągnięciem nie jest, ale jeśli dodamy do tego fakt, że obok Liverpoolu, w grupie było PSG i Napoli, a Crvena potrafiła u siebie powstrzymać dwie z trzech potęg europejskiej piłki, to już mamy obraz naprawdę dobrej i ciekawej przygody w pucharach. Dobrej, co nie było zasadą w ostatnich latach, bo różnie układały się losy największego i najbardziej utytułowanego serbskiego klubu.

Dlaczego? Przede wszystkim chodzi o pieniądze. Jak pisał w lutym tego roku Milos Marković na łamach Futbolgrad.com Crvena zvezda w pierwszej dekadzie tego stulecia miała długi sięgające nawet ponad 50 milionów euro! Ale w Serbii, jak i w wielu krajach, gdzie prawo różnie bywa „interpretowane” częstą praktyką jest to, że różne podmioty zrzekają się swoich należności, na czym korzystają dłużnicy, w tym wypadku kluby. Marković opisywał m.in. raport FIFPro z 2016 roku, w którym wykazano, że 68% piłkarzy w Serbii zmaga się z opóźnieniami w wypłatach, zaś 89% było zmuszanych lub poddawanych presji zrezygnowania z pieniędzy, które im się należą, dzięki czemu mogli m.in. łatwiej zmienić klub. Zresztą, najlepszym przykładem niech będzie Grzegorz Bronowicki, z którym porozmawialiśmy ostatnio. On również długo sądził się ze swoim byłym pracodawcą z Belgradu o kilkaset tysięcy euro, ale ostatecznie pieniądze zostały przelane do Polski. Oddajmy głos byłemu reprezentantowi Polski.

Byłem trochę zawiedziony o samo funkcjonowanie klubu, wygląd tego wszystkiego. Mając doświadczenia z Legii , gdzie wszystko było dopięte na ostatni guzik, niestety tam infrastruktura czy nawet suplementacja dla zawodników, nie wchodząc już w szczegóły, po prostu nie funkcjonowała

Nie jest też tajemnicą, że kilka lat temu bywały sytuacje, gdy klubowi groziło nawet odcięcie prądu, bo w kasie były pustki na opłacenie rachunków! Dobrze zaczęło się dziać od sezonu 2017/18, gdy Crvena rozegrała bardzo dobry sezon w Lidze Europy. W eliminacjach ograna niespodziewanie Sparta Praga i sensacyjnie FK Krasnodar, zważywszy na różnicę finansową i – wydawać by się mogło – sportową. Faza grupowa również udana i dwa zwycięstwa nad FC Koln dały awans do wiosennych spotkań. Tam jednak odbyły się tylko dwa, bo CSKA Moskwa pomściło Krasnodar i awansowało dalej, chociaż Rosjanie mieli nieco ułatwione zadanie, bo UEFA zamknęła Marakanę.

Wcześniej tak różowo nie było. W sezonie 16/17 eliminowały ich: Łudogorec(w LM) i Sassuolo(w LE); 15/16 to klęska z Kairatem Ałmaty i koniec przygody z pucharami na początku lipca… W sezonie 2014/15 nawet nie zagrali w europejskich pucharach, gdyż zostali wykluczeni przez europejską federacje za naruszenie finansowego fair play. Ale wcześniej również poza nazwą niewiele znaczyli, bo odprawiały ich takie ekipy jak: Czernomorec Odessa, Bordeaux, Rennes, Slovan Bratysława czy Slavia Praga.

Historia

Cofnijmy się jednak do roku 1991, czyli tego, który na zawsze wpisał Crveną zvezdę do annałów światowej piłki. Grasshopper Zurich, Glasgow Rangers, Dynamo Drezno i Bayern Monachium – te ekipy pokonali w drodze do finału. Decydujący mecz przeciwko Olympique Marsylia, który po drodze pokonał m.in. Lecha Poznań, odbył się we włoskim Bari. Po stronie rywali m.in. Jean-Pierre Papin, Abedi Pele czy Laurent Fournier, a na ławce Jean Tigana i obok niego Dragan Stojković, który wszedł w dogrywce na ławce, a jeszcze rok wcześniej grał w koszulce w biało-czerwone pasy. Crvena wtedy miała kim straszyć – Dejan Savicević, Robert Prosinecki, Sinisa Mihajlović – te nazwiska do dzisiaj robią wrażenie. Ostatecznie przez 120 minut nie wpada żaden gol, a w karnych lepsi okazują się być Serbowie, choć wtedy jeszcze Jugosłowianie(!).

Zwycięstwo pieczętuje Darko Pancev, dla którego był to szczególny sezon. 37 goli dało mu nagrodę Złotego Buta przyznawaną przez L’Equipe dla najlepszego europejskiego strzelca. Tyle że nagroda za osiągnięcie z początku lat 90. XX wieku, Pancev otrzymał w kwietniu… 2005 roku! Dlaczego? Protest cypryjskiej federacji, która domagała się uznania wyniku jednego z ich piłkarzy, który miał strzelić 41 goli. Długie śledztwo dziennikarzy i ostatecznie Michael Platini mógł, jeszcze przed objęciem funkcji prezydenta UEFA, wręczyć nagrodę w odpowiednie ręce.

Dzisiaj

Kogo dzisiaj można obejrzeć u crveno-belih? W bramce dobrze nam znany Milan Borjan. Były golkiper Korony Kielce kolejny sezon jest ostoją defensywy Crvenej, a to piłkarz z bardzo ciekawym życiorysem. urodzony w Kninie, na terenie dzisiejszej Chorwacji, gdzie mieściło się serbskie terytorium separatystyczne, co miało swoje następstwa w postaci wyjazdu do Kanady. Stamtąd przeniósł się do… Ameryki Południowej, gdzie wędrował od klubu do klubu i tutaj również pojawiają się ciekawe nazwy – Boca Juniors, River Plate, w międzyczasie Nacional Montevideo, by zakończyć ten etap w Quilmesie. Później powrót na Stary Kontynent, na którym zaliczył siedem klubów przed przyjazdem do Kielc!

W obronie inny emigrant, czyli mające australijskie papiery Milos Degenek, który obrał dość ciekawą drogę na swoją karierę. Wykształcenie piłkarskie odebrał w Niemczech, by na półtora roku przenieść się do… Japonii! Po pobycie w Jokohamie trafił do Zvezdy, z którą w ubiegłym sezonie zagrał w Lidze Mistrzów i zimą salwował się „ucieczką” do Arabii Saudyjskiej, z której wrócił latem. Swoją drogą niegłupi pomysł – jesień w europejskich pucharach, wiosna w ciepłych krajach. W ataku Richmond Boakye z Ghany czy reprezentant Komorów(!), El Fardou Ben, ale przede wszystkim wspomniany Milan Pavkov!

Jednak największą gwiazdą, bezsprzecznie, jest Marko Marin. W końcu mowa o zawodniku, którym ma w swoim dorobku dwie Ligi Europy i Superpuchar Europy, a do tego w CV Chelsea czy Seville, ale przede wszystkim wielokrotnym reprezentancie Niemiec i brązowym medaliście mundialu w RPA z 2010 roku!