Robert Mkrtchyan: „Spełniło się coś, o czym marzyłem tylko w snach”

09.11.2019
Ostatnia aktualizacja 22 maja, 2020 o 14:27

Polska drużyna piłkarska mistrzem świata? Wydawałoby się, że to nieprawdopodobne. Zawodnicy Śląska Wrocław w blind football pokazali jednak ostatnio, że dla nich nie ma rzeczy niemożliwych, zwyciężając w Klubowych Mistrzostwach Świata.

Na czym polega blind football? Jak udało się namówić do gry w zespole Radosława Majdana?  Co było kluczem do wygranej? Więcej w rozmowie z Robertem Mkrtchyanem, który otrzymał nagrodę dla najlepszego zawodnika turnieju.

Na wstępie gratuluję mistrzostwa świata

Dziękuję bardzo. Przez ostatnie dni zebraliśmy trochę tych gratulacji, oswoiliśmy się już z tym i dotarło to do nas.

A przez ile czasu to do was docierało?

Wróciliśmy w środę wieczorem, na lotnisku powitali nas piłkarze Śląska wraz z trenerem. Od rana trzeba było latać po telewizjach, mieliśmy konferencję prasową, tego było sporo. Dopiero pierwszy listopada, dzień na zadumę, był dniem przerwy dla nas i wtedy mogliśmy się oswoić z tą sytuacją.

Spodziewał pan, że zwycięstwo odbije się takim echem w kraju?

Przed turniejem nawet nie zakładaliśmy, że możemy wygrać Klubowe Mistrzostwa Świata. Wiedzieliśmy, że są mocniejsze drużyny od nas. Wygranie meczu uważaliśmy za sukces. Nie byliśmy na to przygotowani, że możemy wygrać. Oczywiście pojechaliśmy tam w pełni zmobilizowani, ale dopiero po wygranym finale mogliśmy zrozumieć to, co się wydarzyło. Nikt jednak nie przewidywał, jak to będzie po powrocie. Potrzebowaliśmy trochę czasu, żeby ochłonąć, bo dokonaliśmy czegoś ponad nasze możliwości. I chyba tak to można nazwać.

Co okazało się kluczem do wygranej?

Graliśmy z zespołami lepszymi, czy z Rosji czy Niemiec, z którymi żadna drużyna z Polski dotychczas nawet nie zremisowała. A my nie dość, że zremisowaliśmy, ale wygraliśmy serię rzutów karnych. Rywale oddali wiele strzałów na naszą bramkę, ale mieliśmy świetnych bramkarzy. Między innymi Radek Majdan bronił znakomicie. To pozwoliło pokazać nam charakter gry w regulaminowym czasie. Rzuty karne to trochę loteria, ale my je trenujemy bardzo często. Dlatego wiedzieliśmy, że to może być nasza broń.

Chyba dużo zrobił też okres przygotowawczy? Z tego co pamiętam, wasz zespół miał kilkanaście wygranych z rzędu.

Dokładnie było ich szesnaście. I przerwała ją właśnie drużyna z Rosji, którą pokonaliśmy na mistrzostwach. Wcześniej graliśmy z nimi dwukrotnie i za każdym razem przegraliśmy. Wygrali z nami najpierw 3:0, potem 2:0 i wiedzieliśmy, co potrafią, na co ich stać. Gdyby nie ta drużyna, mielibyśmy ponad dwadzieścia meczów bez przegranej, ale chyba dobrze, że wtedy przegraliśmy, ponieważ to nam pozwoliło bardziej skoncentrować się na turnieju. A podczas niego mieliśmy zero przegranych i to jest ważniejsze dla nas niż tamta seria.

Co pan czuł, gdy najpierw odbierał pan z zespołem trofeum mistrzów świata, a potem nagrodę dla najlepszego zawodnika?

Gdy zostaliśmy mistrzami świata, czułem dumę, wzruszenie, szczęście. To było coś niesamowitego, co w życiu może się nie powtórzyć. Cieszyliśmy się całą drużyną. A gdy otrzymałem nagrodę dla najlepszego zawodnika turnieju, szczerze nie wiedziałem za co jest ta statuetka. Nie słuchałem, co mówili wtedy przez mikrofon, ponieważ myślałem, że nic już nie dostanę. Po tym, jak nasz zespół odebrał puchar, usłyszałem moje nazwisko. Nie wiedziałem za co. Na Klubowych Mistrzostwach Świata w blind football jest taka zasada, że najlepszy zawodnik odbiera nagrodę trzymając za ramię bramkarza. Wychodzimy z Radkiem Majdanem – zapytałem go, za co ta nagroda i też nie słuchał. I gdy odebrałem dyplom dla MVP turnieju, byłem mile zaskoczony. Dlatego że zawsze byłem od strzelania jak największej liczby bramek, a na tym turnieju miałem trochę inną rolę. Musiałem więcej cofać się, blokować przeciwników i tych bramek miałem trochę mniej. Chyba ten całokształt walki został doceniony zarówno u mnie, jak i całego zespołu.

Właśnie, można powiedzieć, że rozbiliście bank pod względem osiągnięć. Klubowe Mistrzostwo Świata, najlepszy piłkarz, król strzelców…

Szkoda tylko, że żaden z naszych bramkarzy nie został doceniony. Nagrodę dostał bramkarz niemieckiego zespołu, jednak tu bym się kłócił. Myślę, że organizatorzy po prostu nie chcieli, żeby innym było przykro, że zgarnęliśmy wszystko. Myślę, że gdyby jakiś ekspert oglądał wszystkie mecze, na pewno wybrałby Radka Majdana. To wydawało się wręcz nielogiczne, że facet w tym wieku może bronić takie piłki.

Jak to się stało, że były reprezentant Polski dołączył do zespołu?

W maju organizowaliśmy Puchar Polski i zbieraliśmy nagrania zapraszające na ten turniej. Jedno z nich nagrał dla nas Radek Majdan, gdy z ekipą Eurosportu był akurat we Wrocławiu. Wydawało się, że wtedy ta historia się skończyła. Zresztą Radek w jednym z wywiadów wspominał, że to miał być jeden strzał, nagrał zaproszenie i wtedy po raz pierwszy o nas usłyszał.

Kilka miesięcy później, jak już wiedzieliśmy o Klubowych Mistrzostwach Świata, pojawił się pomysł, żeby wziąć jakiegoś bramkarza, który przyciągnie uwagę mediów i wprowadził nową jakość na boisku. Pomimo że już wtedy mieliśmy dobrych zawodników na tej pozycji.

Ten ruch miał nie tylko w założeniu cele sportowe, ale również marketingowe?

Tak. I wtedy nasz trener Mikołaj Nowacki zadzwonił do Radka z prostym pytaniem, czy nie chciałby zagrać w naszej drużynie i pojechać na drugi mundial w życiu. Nie było żadnego zawahania z jego strony. Oczywiście najpierw chciał się dowiedzieć więcej o naszej dyscyplinie, jak w to się gra, wytłumaczyliśmy mu. Potem przyjechał na nasz trening otwarty z piłkarzami Śląska Wrocław, którzy też podczas niego grali z opaskami. To się odbyło na Stadionie Miejskim we Wrocławiu.

Radek Majdan wtedy zobaczył, z czym to się je, jak to wygląda. Od razu się wkomponował w drużynę. Już wtedy wiedzieliśmy, że to może się udać. A w międzyczasie umawialiśmy się na wspólne treningi, ale jemu albo nam coś wypadało i pojechaliśmy na żywioł. Radek pojechał z nami na turniej bez ani jednego rozegranego sparingu. To był dla nas eksperyment, ale Radek od razu stał się jednym z nas. Nie było czegoś takiego, że on jest wyżej, a my niżej. Żartowaliśmy razem, on też nie czuł dystansu, że w zespole grają osoby słabowidzące i niewidome. W zespole mamy czarny humor i Radek od razu go podłapał i też takimi żartami żonglował.

Zadebiutował w meczu z zespołem z Bułgarii, gospodarzem turnieju. Wygraliśmy wtedy 6:0, a Radek nie czuł presji, że może coś zawalić. Potem miał dobry mecz z Rosjanami. Myślę, że złapał wtedy więcej piłek niż przez ostatnie dziesięć lat. Poza tym na miejscu dużo osób go rozpoznało i nie tylko był naszym bramkarzem, ale też celebrytą.

Rozmawiałem z panem Radosławem we wrześniu i widać było jego zaangażowanie w zespół. Przeżywał, że z powodu urazu nie mógł z wami trenować.

Ten uraz przydarzył mu się podczas meczu byłych reprezentantów Polska – Brazylia w Chicago. Potem się oszczędzał i bardzo chciał wrócić do pełni sił przed rozpoczęciem turnieju. Pomógł nam marketingowo. Załatwił nam od zaprzyjaźnionej firmy marynarki, koszule. Dzięki temu dobrze się prezentowaliśmy jako mistrzowie świata na lotnisku. Tak jakby przewidział, że coś się może udać. Przyłożył się do naszego zespołu nie tylko na boisku, ale także poza nim.

Sekcja blind football powstała w Śląsku w tym roku i brał pan udział w jej założeniu. To jednak nie był wasz całkowity początek?

Podczas meczu Śląsk Wrocław – Wisła Płock minie pół roku od naszego zwycięstwa w Pucharze Polski. Ta impreza została świetnie zorganizowana. Było dużo gwiazd, które swoimi nazwiskami pomogły nam w promocji drużyny. Mieliśmy potem kilka międzynarodowych turniejów – pojechaliśmy tam po doświadczenie, a wracaliśmy ze złotym medalem, pucharem.

Najważniejsze dla mnie były rozgrywki w Belgii. W trzech meczach zdobyłem wtedy dziewięć bramek. Były kolejne turnieje, zwycięstwa. Wygraliśmy we wrześniu z sekcjami blind football znanych marek – Borussii Dortmund czy Schalke. Wówczas zaczęliśmy czuć wiatr w żaglach i myśleć, że na Klubowych Mistrzostwach Świata coś zajmiemy. Powiem szczerze, że w ciemno brałbym trzecie miejsce. Dobrze, że nie było takiej możliwości, bo na miejscu z meczu na mecz bardziej uwierzyliśmy siebie. Te pół roku w Śląsku Wrocław dało nam więcej niż granie osiem lat jako drużyna bez renomowanej nazwy.

Jak to wyglądało wtedy, gdy nie graliście pod szyldem Śląska?

Występowaliśmy pod nazwą Sprint Wrocław, pod uczniowskim klubem sportowym dla niewidomych. Wciąż działamy pod tym klubem, ale jesteśmy sekcją Śląska. Wcześniej było tak, że przez osiem lat musieliśmy sami zbierać fundusze na wyjazdy, sprzętu było znacznie mniej. Byliśmy amatorską drużyną – kto chciał, to przychodził. Każdy chodził do szkoły albo pracy. Czasem zdarzały się jakieś turnieje, ale nie było mobilizacji, która pojawiła się w maju. Gdy staliśmy się Śląskiem Wrocław, musiało się dużo zmienić. Nie mogło już być tak, że jedni przychodzą, inni nie. Wiadomo, każdy ma swoje obowiązki, a my nie żyjemy z blind footballu, on jest dla nas bardziej pasją, ale taką z dużymi osiągnięciami.

Musieliśmy wtedy też poświęcić nasze życie prywatne, by pójść do przodu z naszą dyscypliną. Żeby Śląsk Wrocław nie był tylko nazwą i herbem, ale konkretnym zobowiązaniem. Jeśli w to wchodzimy, to nie na na sto, a dwieście procent. Tak też się stało, została grupa, która regularnie uczęszczała na treningi. Ciężko trenujemy i jeśli trzeba, bierzemy urlop z pracy po to, by być na treningu czy wydarzeniu. Ja też zrezygnowałem z innych prac, żeby się skupić na promocji bliind footballu w Polsce. Myślę, że nikt z nas tego nie żałuje. Złoty medal należy się nam za to, co poświęciliśmy przez ten czas. Trzymając go w rękach, mieliśmy potwierdzenie tego pracowitego pół roku. Było dużo poświęceń, ale było warto.

Każdy klub blind football może pojechać na Klubowe Mistrzostwa Świata? 

To była pierwsza edycja i nie wiem, jak to wyglądało od strony organizatorów. Wiem że dużo klubów otrzymało zaproszenia. Do turnieju finałowego zostaliśmy zaproszeni, ale najpierw musieliśmy pojeździć na kilka mniejszych. Słyszałem, że tam organizatorzy przyglądali się najlepszym. Dzięki zwycięstwu w Pucharze Polski i nagłośnieniu tego w całej Europie, że dwa zespoły – Śląsk Wrocław i Wisła Kraków otworzyły sekcje blind footballu. Wygraliśmy ten mecz i już wtedy otrzymaliśmy zaproszenie.

W przyszłych latach w imprezie finałowej ma być znacznie więcej. Teraz świetnie to wyglądało od strony organizacyjnej. Będzie też, czego nam brakowało, transmisja na żywo, żebyśmy też mieli jakąś pamiątkę. Teraz sami nagrywaliśmy mecze i prowadziliśmy z półfinału i finału transmisję live na portalu społecznościowym. Mamy nadzieję, że w przyszłości organizatorzy o to zadbają. I co by się nie działo, zawsze pamięta się tego pierwszego mistrza świata. Tak jak Urugwaj zdobył mistrzostwo świata w piłce nożnej, tak my jesteśmy pierwszym zespołem, który został mistrzem w blind football.

Trzeba przyznać, że Śląsk bardzo się zaangażował w waszą sekcję przed Klubowymi Mistrzostwami Świata. Już sam fakt, że trenowaliście z pierwszym zespołem, jest czymś rzadko spotykanym.

Z piłkarzami Śląska trenowaliśmy już w 2015 roku na Oporowskiej, więc to nie był nasz pierwszy raz. W tym roku odbyliśmy już trening na Stadionie Miejskim, z Radkiem Majdanem, było mnóstwo mediów. Był to okres przygotowawczy dla nas i dla Śląska, bo wtedy zaczynała się ekstraklasa. Myślę, że to było świetne doświadczenie dla wszystkich zawodników. Trener pierwszego zespołu może nawet podpatrzył od nas kilka ćwiczeń, bo zawodnicy inaczej czują piłkę z opaską na oczach. Wtedy nie można patrzeć na piłkę. Z przyzwyczajenia człowiek zerka w dół, ale pod opaską nic nie widać.

Gdy profesjonalni piłkarze grają piłkę nie widząc jej, słysząc tylko dzwoneczki, może to się przydać podczas normalnych meczów ekstraklasy. To może uczyć przeglądu pola, rywali, piłkarz lepiej wie, komu podać. Te treningi działały więc w dwie strony – my na tym zyskujemy, ale mamy nadzieję, że zawodnicy Śląska również.

O polskich piłkarzach często się właśnie mówi, że są dobrze przygotowani fizycznie, ale przegląd pola czasami jest problemem, co widać w europejskich pucharach.

To jedno z wielu ćwiczeń, które może się przydać profesjonalnym piłkarzom. Jeśli chodzi o Śląsk Wrocław, my – jako przyjaciele i kibice – jesteśmy zadowoleni z ich gry. Mamy nadzieję, że teraz ich zwycięstw będzie znacznie więcej. O polskich piłkarzach na arenie europejskiej wolałbym się jednak nie wypowiadać, wszyscy widzą, jak jest.

Niektórzy nasi czytelnicy nie wiedzą, czym tak naprawdę jest blind football. Ta dyscyplina jednak powoli zdobywa nowych odbiorców. Dużo osób już słyszało, ale nie do końca wie, na czym ta odmiana piłki nożnej polega. Czym się różni odmiana blind football od tej tradycyjnej?

Wyobraźmy sobie zwykły mecz piłkarski, jak na Stadionie Narodowym, gdy kibicujemy reprezentacji Polski. Teraz to boisko musimy pomniejszyć do wielkości 40 na 20 metrów. Wzdłuż niego są linie boczne, ale są nimi bandy, które mają 1,2 m wysokości, aby piłka nie wylatywała na auty. Jedenastu piłkarzy nie zmieści się na boisku, więc musimy zmniejszyć tę liczbę. Zostaje czterech zawodników z pola plus bramkarz. Każdy z piłkarzy ma naklejane na oczach plastry, na nich gazy i opaski, które powodują, żeby zawodnicy tak samo nie widzieli. Nieważne czy jest to osoba niewidoma, czy słabowidząca. Chodzi o to, by piłkarze z pola nic nie widzieli.

Na bramce może stać każda osoba, która zakończyła karierę piłkarską pięć lat przed debiutem w rozgrywkach blind football. Dlatego w naszym zespole mógł wystąpić Radek Majdan.

Piłka musi mieć wbudowane dzwoneczki, wtedy ją słychać jak się porusza na boisku. Wyobraźmy sobie, że piłkarz jednej z drużyn ma piłkę, przeciwnik chce mu ją zabrać. I co teraz zrobić, żeby oni się nie pozabijali? Zawodnik, który prowadzi piłkę, nie musi się odzywać, bo słychać piłkę, którą słychać, gdy się przemieszcza. Rywal, który chce odebrać piłkę, musi już jednak krzyczeć przy odbiorze portugalskie słowo “voy”, które oznacza “idę”. W ten sposób osoba, która ma piłkę, słyszy że ktoś ją chce odebrać. A rywal krzycząc to, słyszy piłkę, która się do niego zbliża albo oddala.

Dodatkowo oprócz tego, co się dzieje na boisku, za bramką rywali jest trener, który pełni rolę przewodnika. Biegnąc z piłką w stronę rywala, muszę wiedzieć, gdzie jest bramka. I za nią jest przewodnik, który krzyczy “piętnaście”, “dziesięć”, “lewo”, “prawo”, “strzał”. To komendy, które mówią, jak się zachować. Również za bandą, przy linii bocznej, jest drugi trener, który dyktuje wskazówki zawodnikom, którzy znajdują się na środku boiska. Legalnie podpowiadać zawodnikom może także bramkarz.

A jak wygląda struktura blind footballu w Polsce?

Blind football jest u nas od wielu lat. Nasza drużyna powstała już w 2010 roku, ale w innych miastach jeszcze to raczkuje. Na ten moment mamy tylko dwa zespoły. Wcześniej była jeszcze drużyna z Chorzowa, ale ona się rozpadła. Takie zespoły powstają przy ośrodkach dla niewidomych i tam taki ośrodek pozostał, ale zawodnicy rozjechali się po Polsce i zespół upadł. U nas było tak samo, ale drużyna ma się cały czas dobrze.

A mamy zawodników, którzy mieszkają w Gdańsku, Poznaniu. Tu nie ma czegoś takiego, że wyprowadza się i kończy z pasją. My wiemy, że ona nam dużo daje prywatnie, nie ma, że boli. Są tu osoby, które słabo widzą, nie widzą, są z innego miasta. Nie ma takiej bariery, której nie można przeskoczyć. Wszystkie sytuacja, które kładą kłody pod nogi, naprawdę nas wzmacniają. Każdy z nas ma swoje prywatne przeciwności losu, ale wychodzimy na boisku i zapominamy o wszystkim. Jesteśmy jednością, każdy jest równy.

Jakie ma pan sportowe plany na przyszłość? Mistrzostwo świata, i co dalej?

Spełniło się coś, o czym marzyłem tylko w snach i nie byłem w stanie mówić tego na głos. A teraz jesteśmy klubowymi mistrzami świata i zostałem MVP turnieju. Nie wiem, co jeszcze nam się przydarzy. Trzeba jeździć na kolejne mecze, trenować. Mam nadzieję, jako kapitan, że nasi zawodnicy otrzymają stypendium sportowe i będą mogli się utrzymywać z blind footballu. To otworzy nam kolejne drzwi, będziemy mogli postawić wszystko na jedną kartę i wtedy zobaczymy co dalej. Na pewno w przyszłości trzeba obronić tytuł mistrza świata. Wiele zespołów będzie chciało nam udowodnić, że nie jesteśmy najlepsi.

W mediach społecznościowych przedstawia się pan jako raper. Niedługo usłyszymy coś nowego?

Jeśli chodzi o muzykę, to jest dla mnie już temat zamknięty. Kiedyś interesowałem się muzyką i piłką nożną jednocześnie. W pewnym momencie stwierdziłem, że trzeba postawić wszystko na jedną kartę, wybrałem blind football i to był strzał w dziesiątkę. Kiedyś rapowałem, zagrałem ponad sto koncertów, sędziowałem bitwy freestylowe. To był ciekawy etap w moim życiu, ale chyba już z tego wyrosłem.

W takim razie, czym się pan obecnie zajmuje poza blind footballem?

Prywatnie studiuję pedagogikę, w lipcu się obroniłem i teraz jestem na magisterce. Poza tym jeżdżę po szkołach, gdzie opowiadam o różnych niepełnosprawnościach. Mówię też o blind footballu, więc łączę przyjemne z pożytecznym. Tym samym moja praca to połączenie studiów i pasji.

ROZMAWIAŁ: PRZEMYSŁAW CHLEBICKI

Fot. YouTube