„W Wieczystej mam lepsze warunki, niż w większości klubów, w których pracowałem”
Przemysław Cecherz już wiele razy w karierze trenerskiej udowodnił, że żadna praca mu niestraszna. Trenował zespoły z prawie wszystkich klas rozgrywkowych, od ekstraklasy po niższe ligi. Ostatnio podjął się prowadzenia zespołu z Okręgówki, Wieczystej Kraków, o której jest ostatnio dosyć głośno z powodu propozycji dla Sławomira Peszki oraz zimowego obozu w Turcji. O wyzwaniach w nowym klubie, a także pracy w Widzewie i jego sportowej przygodzie życia w naszej rozmowie.
Wyliczyłem, że Wieczysta to już siedemnasty klub, w którym pracuje pan jako trener. Co pana skłoniło do przyjęcia oferty z krakowskiej okręgówki?
Andrzej Iwan. Zadzwonił do mnie, opowiedział o ciekawym projekcie. Przyjechałem na spotkanie z prezesem i Andrzejem. Spodobała mi się wizja budowania tego klubu według wspólnego pomysłu. Dlatego podjąłem taką decyzję.
Jeszcze dwa lata temu ten klub mógł upaść, ale działania Wojciecha Kwietnia i Andrzeja Iwana sprawiły, że ma się coraz lepiej?
Dla mnie najważniejsze było to, czy są tutaj warunki do treningu i szansa na rozwój. To zobaczyłem natychmiast. I nie ulega wątpliwości, że ważna była również kadra zespołu. Wszystko może być fajnie, ale trzeba mieć z kim trenować, żeby przynosiło to jakąś satysfakcję i treningi były na odpowiednim poziomie. Muszą być ku temu zawodnicy. A tutaj jest dziewięciu takich zawodników, którzy grali w najwyższych ligach. Nie ukrywajmy, że tę kadrę zbudowali Andrzej i pan Wojtek i będzie ona ewoluowała w dobrą stronę.
Jak pan obecnie ocenia warunki treningowe i infrastrukturalne w klubie?
My akurat byliśmy w tej szczęśliwej sytuacji, że mieliśmy okazję trenować na boisku, które jest zadbane. Starano się je utrzymać w jak najlepszym stanie i tutaj nie mieliśmy prawa na to narzekać. Na zimowy okres przygotowawczy mamy już wynajęte sztuczne boisko na Prądniczance. Wynajęliśmy także siłownię. Dlatego warunki będą świetne. Zespół będzie prowadzony profesjonalnie na tyle, ile jest to możliwe i to będzie wciąż ewoluowało w stronę całkowitego profesjonalizmu. Wiadomo, że to musi potrwać. Najpierw trzeba się przebić przez niższe ligi, ale naszym planem jest gra wyżej. Wiem, że już jest zaplanowany dalszy rozwój bazy treningowej i infrastruktury w klubie. To wszystko ma się ku dobremu.
Na pewno dużym zaskoczeniem będzie to, że na okres przygotowawczy pojedziemy do Turcji. Będziemy w Belek dziewięć dni, od 20 do 29 lutego. To nam pozwoli przygotować się w stu procentach, by zespół zrobił olbrzymi postęp.
Tak jak pan wspomniał, byłem już w wielu klubach i w dziewięćdziesięciu procentach z nich takich warunków do rozwoju nie miałem. Już od stycznia zespół będzie miał możliwość kontroli swojego wysiłku za pomocą GPS, każdy zawodnik będzie monitorowany. To duży krok do przodu i trzeba się cieszyć, że ktoś miał taki pomysł. Nasz klub może być kolejnym wielkim w Krakowie.
To dosyć nowatorska postawa, jak na okręgówkę. Nie każdy klub z tej klasy rozgrywkowej korzysta z nowinek technologicznych i jeździ na obozy do Turcji. Właśnie, skąd taki pomysł, żeby zespół przygotowywał się do sezonu za granicą? Słyszałem, że był pan jednym z jego inicjatorów.
Nie mam wpływu na takie decyzje w klubie. Rozmowa wyglądała tak, że prezes zapytał się, czy chcemy zorganizować zimą zgrupowanie. Wiadomo, że dobrze jest, gdy zespół spędza czas razem, do tego trenuje 2-3 razy dziennie. Wtedy łatwiej jest coś wypracować, zintegrować całą grupę. Dlatego powiedziałem, że w miarę możliwości chciałbym gdzieś pojechać z zespołem. Na pomysł z Turcją wpadli jednak panowie Iwan i Kwiecień.
Przejdźmy teraz do samego zespołu. Wieczysta zdobywa w tym sezonie średnio pięć bramek na mecz. Skuteczność ma być głównym kluczem do awansu?
Widzi pan, statystyki statystykami. Mamy najwięcej strzelonych bramek, straconych najmniej, a mimo to punkt straty do Garbarni, a wygraliśmy z nimi bezpośredni pojedynek. Musimy wygrywać każdy mecz i ograniczać takie przypadki, jak ten ostatni. Jakość mamy dość wysoką, jak na tę ligę. To widać po grze zespołu, gra bardzo ofensywna zdaje egzamin. Spotykamy się też z takimi przeciwnikami, że nie ćwiczymy gry defensywnej, bo nie ulega wątpliwości, że pole manewru rywali jest inne. Musimy być przygotowani na to, żeby mieć piłkę przy nodze w osiemdziesięciu procentach meczu. Nad tym trzeba się skupić. Wiadomo, że gra defensywna również jest ważna, bo błędy się zdarzają. Dlatego będziemy chcieli spotkać się z mocniejszymi przeciwnikami w przerwie zimowej, również na obozie w Turcji. Wszystko po to, by te mankamenty w obronie wyeliminować. Myślę, że skuteczność gry w ataku, ale i obronie jest kluczem do tego, by awansować.
Obecnie Wieczysta składa się z doświadczonych zawodników – niedawno przyszedł Michał Miśkiewicz, są też Piotr Madejski, Bartosz Iwan. Jakie są dalsze plany na budowę zespołu?
Strategia, która jest przyjęta przez właściciela, dyrektora Iwana i mnie, jest bardzo słuszna. Wiadomo, że do tej ligi trudno pozyskać zawodnika 24-letniego. Tacy piłkarze szukają raczej wyższych klas rozgrywkowych, nie chcą schodzić tak nisko. Dopiero o takim czymś będziemy myśleć, gdy będziemy wyżej, a ku temu będziemy zmierzać. Na pewno będziemy się teraz opierać na doświadczonych zawodnikach, którzy dadzą nam jakość, ale pomalutku rozglądamy się za młodszymi piłkarzami. Trafił już do nas dobrze prezentujący się Hubert Urbański, rocznik 2000. Takich zawodników będzie się pojawiało w miarę upływu czasu coraz więcej. Musimy dbać o tę kadrę, którą mamy.
Trochę mało mieliśmy czasu latem na to, by ją poszerzyć. Nie ukrywajmy, teraz obracamy się wokół szesnastu zawodników, to nie jest za dużo. Mamy szczęście, że nie gramy za często, a kontuzje nas omijają. Chociaż mieliśmy pewne problemy, jak choroba Bartka Iwana na początku sezonu. Bardzo na niego liczyliśmy, był jednym z najlepszych zawodników w sparingach. Musieliśmy sobie radzić bez niego. Na to teraz nie możemy sobie pozwolić, dlatego już teraz planujemy rozszerzenie kadry o jakieś 3-4 nazwiska. Po to, żeby ograniczyć takie przypadki w zespole oraz jego wartość była wysoka. Tak jak mówiłem, młodzi zawodnicy również będą powoli do nas trafiali.
Już wiadomo, kto zimą wzmocni Wieczystą? Mówiło się o tym, że ofertę gry dla klubu otrzymał Sławomir Peszko.
Nie mogę się na te tematy wypowiadać, ale taki pomysł gdzieś musiał paść. Sławek Peszko o tym mówił i nie wziął tego z nieba.
W tej chwili mamy wytypowane nazwiska i już są prowadzone rozmowy. Jak się skończy? Jeszcze jest trochę czasu, zawodnik może przemyśleć swoją decyzję, czekać na inne propozycje. Mamy nadzieję, że pięćdziesiąt procent graczy, których chcemy pozyskać, do nas trafi. To pozwoli nam poszerzyć kadrę tak, by była ona w granicach 21-22 zawodników.
Które wyzwania są w tej chwili najtrudniejsze dla Wieczystej?
Nie mamy teraz takich wyzwań, z którymi byśmy sobie nie poradzili. Większość zawodników pracuje. Dużo skupiamy się na indywidualnych treningach – z tymi, co nie pracują trenujemy przez większość czasu do południa. Z tymi, którzy nie mogą trenować ze wszystkimi, nadrabiamy to w inny dzień. To są problemy dnia codziennego, którym musimy sprostać.
Problemem może być presja?
Nie, raczej konieczność awansu. Wszyscy w tej lidze będą chcieli urwać Wieczystej punkty, odbije się to echem, a my musimy być na to przygotowani. To może być nasz największy problem. Trafiają się serie meczów łatwych dla nas, w których szybko zdobywamy bramki. Wtedy pojawia się rozluźnienie i bałagan. Przy 5:0, 6:0 nie można nad nim już już zapanować, tylko trzeba pozwolić grać zespołowi. Im wyżej będziemy, tym bardziej nie będziemy mogli sobie na takie sytuacje pozwolić. Dlatego musimy pracować nad sferą mentalną zawodników, żeby byli przygotowani również wtedy, gdy na boisku będą problemy.
Zapytam pana wprost, lubi pan wyzwania? Ostatnie lata trochę to pokazały – prowadził pan Widzew, KSZO, które miały trudny okres.
Jedno jest pewne, ja uwielbiam pracować i nie mogę wytrzymać bez pracy. Nigdy nie obrażałem się na ligę, w której pracowałem. Nie odmawiałem klubom, które się do mnie zwracały. Nie jestem w stanie nie funkcjonować w piłce. Dlatego podejmowałem się różnych wyzwań, także klubów, które miały problemy. Stąd również padł na mnie wybór panów Kwietnia i Iwana, ponieważ w różnych warunkach potrafiłem sobie poradzić.
Bardzo lubię wyzwania i myślę, że tu jesteśmy w stanie spełnić wszelkie oczekiwania. Żeby Wieczysta kroczyła dalej do przodu, zaistniała nie tylko na mapie Krakowa, ale także na mapie Polski. Chcielibyśmy, żeby ktoś o niej mówił. Naprawdę bardzo się cieszę, że trafiłem do tej drużyny.
Pytał pan również o inne kluby, w których pracowałem w ostatnich latach… Odpowiem tak, że kiedyś w jednym z wywiadów, dziennikarz przytoczył mi statystyki – na sto meczów miałem raptem sześć albo osiem porażek. Dwie w Widzewie, tyle samo w KSZO, Świcie, Chojniczance. A jednak w tym środowisku komuś się coś nie podobało. Jak dziś patrzę na statystyki trenerów z pierwszej, drugiej ligi, czy nawet ekstraklasy, uważam że każdy chciałby mieć takie wyniki. Nawet tacy, co są dość wysoko. Nie wiem z czego to się bierze. Cieszę się, że ktoś to zauważa i zawsze znajduję dość ciekawą pracę. Teraz jestem w Wieczystej i mam takie warunki do pracy, że odmówiłem trzem klubom z drugiej ligi. Zaangażowałem się w ten projekt, ponieważ ten projekt jest niezwykle ciekawy.
Żałuje pan pracy w którymś klubie?
Wiadomo, że każdy człowiek popełnia błędy. Nie chodzi tu o błędy w pracy, a o szybkie podejmowanie decyzji. Nie ukrywam, że były dwa kluby, w których zgodziłem się pracować bez rozpoznania środowiska. Potem to się trochę na mnie zemściło, ale czasu się nie cofnie. Są takie słowa, które trzeba eliminować. Jeśli będziemy wciąż powtarzać “a gdyby”, to daleko nie zajdziemy. Trzeba zamykać pewne rozdziały, wyciągać lekcję, nigdy nie myśleć, co by było gdyby. Na pewno jednak żałuję rozstania z Widzewem, z którym byłem związany emocjonalnie, wykonałem tam dobrą pracy. Klub przeżywał wtedy trudny okres.
Zasłużony klub musiał grać nagle w trzeciej lidze.
Tak, i warunki w których pracowaliśmy, były bardzo trudne. Oczywiście była satysfakcja ze stadionu, który został otwarty za mojej kadencji. To wszystko zostanie mi w głowie na całe życie. Atmosfera, derby z ŁKS-em, ale nie tylko, gdyż często był komplet.
W zimie trenowaliśmy jednak na HKS-ie, na zamarzniętym boisku. Trzeba było się inaczej przygotowywać. Nie mieliśmy wtedy pieniędzy na zawodników, bo zarząd postanowił nie inwestować w kadrę przed wiosną, a przygotować się już na przyszły sezon. Tu szansa awansu była minimalna, traciliśmy dwanaście punktów do ŁKS-u. Nastawiałem się na wytężoną pracę za pół roku, a wtedy weszły większe pieniądze i pojawił się ktoś inny. Tego człowiek na pewno żałuje. Przychodząc do Widzewa liczyłem, że te awanse będą pod moją batutą.
Żałuję też ostatniej pracy w Chojniczance. Uważam, że zdobyliśmy zadowalającą liczbę punktów. Byliśmy wtedy na trzecim miejscu, z dwoma punktami straty do drugiego i mieliśmy zaległy mecz. Zespół grał dobrze, robił postępy – dwie porażki w trzynastu meczach, z czego jedna w 94. minucie z Termaliką na wyjeździe. Tu trochę zostałem skrzywdzony, ale jak to jest w tym środowisku, zdajemy sobie sprawę.
Ktoś tam wydzwaniał, ktoś tam obrabiał, mówił że zrobi lepiej. I podjęto taką decyzję i jej konsekwencje są widoczne do dziś. Nie dość, że po moim odejściu zespół grał słabo, to na dodatek z walczącego o awans stał się walczącym o utrzymanie. Teraz jest bardzo nisko w tabeli i nic dziwnego, że doszło do zmiany trenera. To był ostatni moment na taki ruch. Myślę, że Zbigniew Smółka jest w stanie wyciągnąć Chojniczankę z tego marazmu i przede wszystkim wyjść ze strefy spadkowej. Chojnicki zespół po moim odejściu zrobił cztery kroki w tył, a nie do przodu. Myślę, że wszyscy zdają sobie z tego sprawę.
Dość młodo rozpoczął pan przygodę z trenerką, bo w wieku 23 lat. Jaki miało to wpływ na ukształtowanie pana jako szkoleniowca, ale też jako człowieka?
Wróciłem wtedy ze Stanów, podjąłem pracę w szkole i zgłosił się do mnie mój macierzysty klub, Koluszki, żebym tam podjął pracę jako grający trener. Podobało mi się to, nie ukrywam. Wie pan, ja jestem wychowany w domu przez trenera. Mój ojciec pracował w Koluszkach, Stali Niewiadów, trzecioligowej Wiśle Tczew, więc też trochę po Polsce pojeździł. A ja w tym wszystkim wciąż uczestniczyłem. Nie przypominam sobie, żebym nie był na jakimś meczu, w którym mój ojciec prowadził swój zespół. Wiedziałem, co będę w życiu robił praktycznie od początku. W 1992 roku, gdy trafiłem jako piłkarz do Bałtyku Gdynia, kierowało mną przede wszystkim to, że będę studiował w Gdańsku. Wybrałem sobie kierunek trenerski, wtedy inaczej się wybierało niż obecnie. Nawet grając w Bałtyku, bardziej myślałem o tym, co będę robił po zakończeniu kariery. W tym czasie byli też po prostu lepsi zawodnicy i zdawałem sobie z tego sprawę.
Jeśli człowiek uczestniczy w tym od początku, wiadomo że ma to ogromny wpływ na niego. Te wszystkie mecze, które się obejrzało. Zawodnicy, z którymi się spotykało w kolejnych klubach, w różnych warunkach ekonomicznych. To niesamowita lekcja, której nie dadzą żadne kursy i staże. Nie ulega wątpliwości, że to też pomaga w dalszym kształtowaniu. Pierwszego trenera najbardziej jednak będzie kształtować liczba meczów, w których prowadzi zespół. To duża liczba podejmowanych decyzji, wybory zawodników do osiemnastki, przeprowadzone zmiany, zwycięstwa, porażki, wyciągnięte wnioski. To najbardziej uczy trenera. A jakby tak policzyć od początku wieku, w ilu meczach prowadziłem kluby… No dużo tego było!
Wspomniał pan o epizodzie w Stanach. Jak to się stało, że trafił pan z Bałtyku za Atlantyk?
Wpływ na to miały warunki ekonomiczne w klubie i kraju. W Bałtyku zaczęło być krucho z pieniędzmi, a człowiek chciał jakoś żyć. Teraz mówi się, że kluby zalegają z wypłatami trzy miesiące, a tam były to dłuższe okresy. W tamtych czasach nie było prawa Bosmana, piłkarz był niewolnikiem klubu, co by się nie działo. Można było wykrzyczeć to najwyżej w kościele lub pod kościołem.
Pamiętam, że wrócił wtedy ze Stanów Darek Jaskulski, były piłkarz Bałtyku, Stalowej Woli, brat Waldemara. Dowiedziałem się od niego, że w USA szukali bramkarza. Po zastanowieniu się podjąłem decyzję o wylocie. I nie żałuję.
Jak pan wspomina ten czas?
Człowiek poznał Stany, piękny kraj – to jedno. Po drugie, nie ukrywam, zarobiłem trochę pieniędzy na start życiowy. A przy tym zdobyłem nowe doświadczenie. Graliśmy na hali. Tamtejsze rozgrywki wyglądały nieco inaczej, ponieważ graliśmy na boisku do hokeja. Z wykładziną, były wbudowane bandy, dużo ludzi na trybunach. To było dla mnie coś nowego.
Mieliśmy tam drużynę, w której grali wspaniali piłkarze. Występował ze mną w drużynie Mirosław Modzelewski, który pół roku wcześniej grał w Legii przeciwko Manchesterowi United. Był Bogdan Żurowski z ŁKS-u, Tadeusz Krafft z Borussii Dortmund. Mieliśmy naprawdę dobrą ekipę, dlatego pozytywnie wspominam ten okres. Była fajna atmosfera i dobre warunki finansowe. Ten przeskok między Polską i Stanami był w tamtym czasie dość duży.
Czego można panu życzyć, jako trenerowi Wieczystej?
Awansu, to nie ulega wątpliwości, bo wszystkie inne życzenia w klubie są spełniane. Musimy tylko uważać, żeby nam się noga nie powinęła. Żebyśmy pomalutku kroczyli do przodu i realizowali projekt pana Wojtka Kwietnia i Andrzeja Iwana pod nazwą Wieczysta.
ROZMAWIAŁ: PRZEMYSŁAW CHLEBICKI
Fot. YouTube