Pierwszy taki przypadek w historii? Marco Silva, czyli Robin Hood, jakiego nikt nie oczekiwał

24.11.2019

Kiedy Marco Silva latem 2018 roku zastępował na Goodison Park Sama Allardyce’a, oczekiwania kibiców były naprawdę duże. W końcu młody portugalski trener wprowadził polot w Watfordzie, a Everton miał wykonawców, którzy teoretycznie powinni do stylu dołożyć także wyniki.

Te były, ale głównie na początku. Entuzjazm miesięcy, w których wychwalano Silvę, mówiono o „nowym Evertonie” i zastanawiano się, jak wysoko „The Toffees” są w stanie zajść, szybko minął. Mimo transferów, z miesiąca na miesiąc zamiast lepiej, było tylko gorzej. Doprowadziło to do tego, że Everton mierzący w europejskie puchary, znajduje się obecnie dopiero na 15. pozycji w ligowej tabeli.

Marco Silva z potencjalnego wybawcy klubu stał się problemem i według przewidywań bukmacherów jest jednym z pierwszych trenerów Premier League, którzy w najbliższym czasie mogą pożegnać się ze swoją posadą. Patrząc jednak na ostatnie „popisy” klubu z Liverpoolu, można się zdziwić, że to jeszcze nie nastąpiło.

Dlaczego? Otóż okazuje się, że Marco Silva nie tylko nie radzi sobie z ligową czołówką, czy nawet średniakami. Portugalczyk w trakcie swojego pobytu w Premier League, czterokrotnie mierzył się na własnym boisku z drużynami zajmującymi w danej chwili ostatnie miejsce w tabeli. Efekt? Uwaga – cztery porażki.

Ta ostatnia miała miejsce w sobotę, kiedy na Goodison Park lepsze od Evertonu okazało się Norwich, dla którego było to pierwsze wyjazdowe zwycięstwo od powrotu do Premier League oraz pierwsze ogółem od połowy września. Marco Silva, niczym Robin Hood, kolejny raz dał odetchnąć ekipie z dna tabeli. „Kanarki” po zwycięstwie 2:0 są już nie na 20., ale 18. pozycji.