Czy byłym gwiazdom łatwo jest zostać trenerem?
Były piłkarz zostaje trenerem? Nic nowego. Kończę karierę, znam się na piłce nożnej, więc zostaje trenerem. Wydaje się łatwe, proste i przyjemne, ale… historia i to nawet nie odległa pokazuje, że nic bardziej mylnego. W grudniu Dejan Stanković i Diego Forlan dołączyli do tego grona rozpoczynając swoje przygody na ławkach trenerskich. Krótko mówiąc legendy trafiają do legendarnych klubów.
Na początku listopada Dejan Stanković przemawiał do kibiców na Marakanie podczas przerwy meczu Crvena zvezda-Tottenham. Wtedy, gdy tylko spiker ogłosił jego obecność, cały stadion bił brawa i z wielką estymą przywitał swojego wychowanka i jak się później okazało nowego trenera. W piłce klubowej wygrał w zasadzie wszystko, co można było wygrać. We Włoszech mistrzostwa z Lazio i Interem – sztuk 6, podobnie jak pucharów i superpucharów Italii. Do tego Puchar Zdobywców Pucharów i Puchar UEFA z Lazio, a także przede wszystkim Liga Mistrzów z Interem. Dodatkowo trzy razy grał na Mistrzostwach Świata i trzy razy dla… innej reprezentacji. W 1998 w barwach Jugosławii, osiem lat później do Niemiec jechał jako zawodnik Serbii i Czarnogóry, a w RPA w roli reprezentanta Serbii.
Zapamiętamy też jego gola, który był jednym z najpiękniejszych w historii LM, czyli wolej z połowy przeciwko Schalke.
Tymczasem minęło półtora miesiąca od meczu z Tottenhamem i… Stanković wchodzi na białym koniu jako nowy trener Zvezdy. Zastąpi Vlada Milojevicia, który sam zrezygnował z posady. Stanković ma już w CV doświadczenie w pracy trenerskiej, bo przez kilka miesięcy był asystentem Andrei Stramaccioniego w Udinese, ale to było w sezonie… 2014/15. Co ciekawe od trenera Stramaccioniego przejmie m.in. trenera przygotowania fizycznego, bo do sztabu dołączy Federico Panoncini, który pracował z włoskim szkoleniowcem w Interze czy Sparcie Praga.
Diego Forlan
O ile Stanković wraca do klubu, w którym się wychował, tyle Forlan jako legenda urugwajskiej piłki wchodzi do legendarnego klubu trochę z zewnątrz. Przy czym trzeba pamiętać, że Penarol Montevideo to wielki klub nie tylko w kontekście Urugwaju, ale całego kontynentu. Dzisiaj trudno go porównywać z najlepszymi w Ameryce Południowej, ale nadal mowa o klubie ze 128-letnią tradycją, który pięć razy sięgał po Libertadores i pod tym względem jest trzeci na kontynencie. W swojej historii ma również trzy wygrane finały Pucharu Interkontynentalnego, podobnie jak Milan czy Real Madryt.
Forlan doświadczenia trenerskiego nie ma żadnego. Za nim piękna kariera, w której zdobył mnóstwo tytułów. Forlan to przede wszystkim legenda reprezentacji Urugwaju i współtwórca jednego z najciekawszych i najlepszych tercetów ofensywnych w reprezentacji w XXI wieku. Forlan to także ostatni zdobywca Trofeo Pichichi, czyli korony króla strzelców LaLiga sprzed ery Messiego i Ronaldo.
Independiente, Manchester United, Villarreal, Atletico Madryt oraz dwa Intery, ten włoski z Mediolanu i brazylijski z Porto Alegre. Później rozpoczął się objazd po Azji, czyli Cerezo Osaka, Mumbai City, by latem zakończyć w klubie Kitchee FC z Hong Kongu. Azjatyckie tournee przerwała roczna przygoda w… Penarolu. Początkowo Forlan podpisał 18-miesięczny kontrakt, ale wytrzymał dwie trzecie umowy i wyjechał z kraju. Teraz wraca i wszystkie oczy nie tylko w Urugwaju, ale również na kontynencie, będą zwrócone w jego stronę. W końcu mowa o wybitnym zawodniku otwierającym nowy rozdział, w którym jego dorobek piłkarski nie będzie miał – przy rozliczeniu pracy – żadnego znaczenia.
Jednym z jego współpracowników będzie były… kolega z reprezentacji. Juan Castillo rozegrał kilkanaście meczów w pierwszej kadrze, ale złoty medal za obecność w kadrze na zwycięskie Copa America 2011 ma w swoim dorobku. Teraz, podobnie do Forlana, rozpoczyna swoją przygodę z trenerką. Penarol będzie jego drugim klubem, bo wcześniej był trenerem bramkarzy w… drugoligowym Albion FC.
Jak sobie poradzi w Montevideo? Tego nie wie nikt, jedno jest pewne – w swojej karierze miał takich nauczycieli piłki nożnej i trenerskiego rzemiosła, że jeśli był pojętnym i uważnym uczniem, zapewne sporo wyniósł ze współpracy z: Manuelem Pellegrinim, Sir Alexem Fergusonem, Diego Simeone, Quique Sanchezem Floresem czy Oscarem Tabarezem. Trzeba przyznać, że grono trenerów zacne i każdy z nich wyznawał różne wartości i różne style gry, więc uczyć było się od kogo.
El Club Atlético #Peñarol le da la bienvenida a Diego Forlán como nuevo entrenador del plantel principal. pic.twitter.com/elF9skana7
— PEÑAROL (@OficialCAP) December 20, 2019
Niełatwe początki
Jeśli dorastaliście na początku XXI wieku, tak jak autor tego tekstu, zapewne trudno wam się przestawić, że wielu idoli, których mieliście na plakatach, teraz dumnie stoi przy ławkach rezerwowych w roli trenerów na początku nowej przygody z piłką. Jak pokazują poniższe przykłady, wcale nie jest tak różowo, jak było na boisku w wielu przypadkach.
Ole Gunnar Solskjaer został rzucony na głęboką wodę w grudniu 2018 roku, gdy przejął Manchester United w spadku po Jose Mourinho, ale za sobą miał już kilka lat pracy w roli trenera. Najpierw zespół U23, a później prawdziwa szkoła trenerskiego życia w ojczyźnie w barwach Molde czy też kilka miesięcy w walijskim Cardiff City.
Dwa przykłady z Francji. Sylvinho pierwszą w swoją pracę w roli pierwszego trenera podjął w Olympique Lyon latem tego roku. Wcześniej przez wiele lat był asystentem wielu trenerów. Zaczynał od klubów w Brazylii, gdzie pomagał Vagnerowi Manciniemu, Mano Menezesowi, aż dotarł do Tite i reprezentacji Brazylii. W międzyczasie był w Interze za kadencji Roberto Manciniego. Mimo tak dużego bagażu doświadczeń w roli asystenta, niewiele to dało. 11 meczów obecnego sezonu i koniec pracy w Lyonie. Thierry Henry zapewne jeszcze długo będzie kojarzony jako ten, który z hukiem rozpoczął i jeszcze większym hukiem wyleciał z Monaco. Trzy miesiące, w których średnia punktów nie przekroczyła nawet jednego na mecz z pewnością utrudniła mu wejście w zawód. W listopadzie przejął Montreal Impact i tam będzie zbierał kolejne szlify szkoleniowe.
Pozytywny przykład z Francji – Patrick Vieira. Chwilę po tym jak zakończył karierę w Manchesterze City, wziął sprawy w swoje ręce i poprzez klubową akademię dotarł do posady pierwszego trenera w klubie z rodziny City Football Groupy, czyli New York City FC. Dwa i pół roku po czym przeprowadził się na Lazurowe Wybrzeże do Nicei, którą prowadzi już drugi sezon. Clarence Seedorf również nie miał łatwego życia ani w Milanie, ani w Deportivo La Coruna. Thiago Motta najpierw miał pod swoim okiem ekipę PSG grającą w młodzieżowej Ligi Mistrzów, ale w tym sezonie bardzo szybko wyleciał z Genoi. Jeszcze krócej pracował Fabio Grosso w Brescii, tyle że mistrz świata z 2006 roku wcześniej pracował w młodzieżowych drużynach Juventusu, a na poziomie seniorskim w drugoligowych Bari i Hellasie Verona.
Nazwisko dużo daje, bo nie ma wątpliwości, że nikt w Montevideo i Belgradzie nie pozwoliłby przeciętnemu ex-piłkarzowi prowadzić takich klubów bez doświadczenia w pracy trenerskiej. Dwa największe kluby w swoich państwach, dwa legendarne kluby, które swego czasu były potęgami na kontynencie, a teraz za ich sterami siadają osoby, które wśród kibiców w Urugwaju i Serbii mogą mieć aureolę nad głową i uchodzić za piłkarskich świętych. Tyle że łaska kibica na pstrym koniu jeździ i jeśli noga się powinie Forlanowi i Stankoviciowi, obaj podzielą los tysięcy trenerów na całym świecie. Wtedy ich sukcesy w wielkich klubach i reprezentacji nie będą miały znaczenia, tylko będzie trzeba się rozejrzeć za… nowym pracodawcą.