Kolejny klub pod skrzydłami Red Bulla? Tym razem głównym problemem będą kibice…

22.01.2020

Red Bull to globalna marka, która po wojażach w najróżniejszych dyscyplinach sportu (w tym choćby F1), chciałaby zostać potęgą także w świecie futbolu. Spółkę stać, by zrobić to „z przepychem”, jednak właściciel nie ma zamiaru iść drogą choćby Romana Abramowicza. – Nie ma nic prostszego niż pójście na zakupy z walizką pełną pieniędzy. To głupie, a my nie jesteśmy głupi – mówił Dietrich Mateschitz.

Działa to nie tylko w teorii, ale i w praktyce. Najepszym przykładem jest RB Lipsk, grający na najwyższym poziomie ze wszystkich klubów Red Bulla. Założony nieco ponad dekadę temu zespół mógłby rzucić się po światowe gwiazdy, tymczasem do tej pory przeprowadzono tylko jeden transfer za więcej niż 20 milionów. Był nim Niby Keita, kupiony w 2016 roku za niespełna 30 milionów.

Red Bull prowadzi kluby w mądry sposób, ale mało kto cieszy się na wieści łączące koncern z „ich” klubem. Kibice kochają tradycję, a Red Bull wkraczając do gry zmienia wszystko – nazwę, herb, stroje… Duński Inside Business poinformował niedawno, że Mateschitz był w weekend w Kopenhadze, gdzie toczył rozmowy w sprawie wykupienia udziałów w Broendby.

Jeden z najbardziej utytułowanych duńskich klubów, choć założony „dopiero” w 1964 roku, ma wielką historię, która jest dumą kibiców. Ci już zdążyli storpedować doniesienia i zaapelowali do zarządu, by nie rozmawiali z Red Bullem. Wydaje się, że spółka chcąc wejść na duński rynek raczej musiałaby zacząć „od zera”, podobnie jak w Lipsku. Czas pokaże, jak się to zakończy.