„Defensywna piłka nigdy nie była seksowna”. Kryzys „Cholismo” Simeone

01.02.2020

Jak mawia klasyk futbolu, derby rządzą się swoimi prawami. Jeśli tak faktycznie będzie, być może dzisiaj zobaczymy inne Atletico, niż to obecne z tego sezonu. Cóż, trudno powiedzieć, by przyjemnie się oglądało drużynę Cholo Simeone, a z każdym meczem coraz głośniej słychać tych, którzy mówią, że być może czas Simeone w biało-czerwonej części Madrytu dobiega końca. Przekonajmy się czy aby na pewno tak jest.

Derby Madrytu, czyli dzisiaj – pod względem sportowym – mecz numer dwa lub trzy w Hiszpanii. Przez wiele lat mówiło się, że stołeczne derby ustępują ustępują Gran Derbi w Sewilli czy starciu o prymat w Kraju Basków. Jednak sportowo to rywalizacja, która od kilku ładnych lat zdecydowanie się bardziej wyrównała w porównaniu do pierwszej dekady XXI wieku. Wyrównała się przede wszystkim dlatego, że do Atletico przyszedł Diego Simeone.

Co prawda w Hiszpanii prezenty rozdaje się przy okazji święta Trzech Króli, tak fani Los Colchoneros w przededniu wigilii Bożego Narodzenia 2011 roku dostali, jak się później okazało, najlepszy z możliwych podarków. Tuż po kompromitacji z trzecioligowym Albacete Gregorio Manzano wyleciał z pracy. Simeone przyszedł i w kilka lat nie tylko wygrał niemal wszystko, co było do zdobycia, ale zrobił coś znacznie większego. – Gdy Simeone przychodził do klubu, Atleti było zespołem aspirującym, co najwyżej do TOP6. Trudno zwolnić osobę dzięki, której status klubu uległ zmianie i dzięki, której są na innym poziomie finansowym. Nie możemy się dziwić włodarzom, że są dalecy od takiego kroku, bo też kibice stoją murem za trenerem. Nawet gdy pojawiał się kryzys, jakaś zadyszka, kibice uważali, że głosy mówiące o zwolnieniu Simeone, to głosy chcące podzielić wszystkich wokół Atletico – uważa komentator Eleven Sports Michał Mitrut.

Czy nadchodzi koniec?

Tak jak wspomnieliśmy na początku tekstu, coraz większa liczba mediów sugeruje, że obecny sezon może okazać się ostatnim dla Simeone w Madrycie. Zapytaliśmy więc naszych ekspertów wprost o ich zdanie na ten temat, ale mimo tego, jak obecnie wygląda Atleti, odpowiedzi były bardzo podobne i niemal jednoznaczne.

– Nie wydaje mi się, żeby to był koniec jego ery. Jest trenerem, który najdłużej prowadzi zespół w Primera Division obecnie, więc ma mega dobrą pozycję w klubie i jest bardzo szanowany przez zawodników. Wiadomo, że są wzloty i upadki. Teraz jest gorzej, ale nadal są wysoko w tabeli – powiedział Aleksander Kowalczyk, polski trener pracujący w Kraju Basków, któremu wtórował Mitrut. – Nie odważę się na takie słowa, bo są zbyt mocne, a nawet obraźliwie w stosunku do dokonań Simeone. Wydaje się, że szczyt pod wodzą Simeone mają za sobą i już nie zbliżą się do tego, co zdobyli w ostatnich latach, a przecież wygrali naprawdę sporo – powiedział dziennikarz Eleven.

W tym samym tonie odpowiedział ostatni z zapytanych ekspertów. – Nie mówię, żeby Atletico go zwalniało, bo nikt nie ma tam jaj, żeby to zrobić, a poza tym nie ma lepszego trenera dla Atleti. On nie jest zł i nie chce go demonizować, bo wygrał naprawdę wiele i trudno deprecjonować kogoś po jednym gorszym okresie i wszystko przekreślać. Poza tym nie wszystkiemu on jest winien. Gdyby podzielić udziały, jemu można przypisać mniej więcej 40%, do tego duża część dla dyrektora sportowego i piłkarzy, którzy obecnie grają bardzo źle – powiedział Jakub Kręcidło z Przeglądu Sportowego.

„Futbol na NIE”

Niestety, dzisiaj mecze Atletico są prawdziwą katorgą dla przeciętnego kibica. Gdy fan futbolu, który nie ma ulubionej drużyny, widzi w programie telewizyjnym kilka meczów w jednym czasie, to z dużą dozą prawdopodobieństwa oglądanie Los Colchoneros skieruje na ostatnie miejsce swoich priorytetów. Trudno się dziwić, skoro w 21. meczach ligowych z udziałem drużyny Simeone, padło 36 goli, czyli zaledwie 1,71 na mecz! – Czy ich się wyjątkowo źle ogląda w tym sezonie? Atletico zawsze źle się oglądało. To nie był futbol wyrafinowany, przyjemny dla oka. Zgoda jednak, że ten sezon wydaje się być najgorszym od przyjścia Simeone. Z drugiej strony lubimy takie historie, gdy trenerzy pracują długo w jednym miejscu – kontynuuje Mitrut, któremu w sukurs przychodzi Kręcidło, chociaż zauważa, że swego czasu defensywne nastawienie Atletico miało swój urok. – Dzisiejsze Atletico a zespół z 2013 czy 2015, to dwie różne drużyny. Wtedy było Atletico, które z gry obronnej uczyniło sztukę. Ta gra się nie podobała wielu, bo wiadomo, że defensywa nigdy nie będzie seksowna w piłce, ale w jakiś dziwny sposób przyjemnie ich się oglądało – dodaje dziennikarz Przeglądu.

Oczywiście, każdy trener ma swój sposób gry i nie wszyscy muszą klepać jak u Guardioli czy przeć do przodu jak Atalanta Gasperiniego. Mimo wszystko jednak kibice, gdy widzą, że przychodzą piłkarze za kilkadziesiąt, a przed tym sezonem za ponad 100, milionów euro, raczej chcieliby obejrzeć widowisko. Simeone tego nie zapewnia, mimo że wiele osób zapowiadało, że będzie lepiej pod tym względem po kolejnych transferach. – Największy zarzut? Brak planu B. Ciągle to samo, dyscyplina taktyczna, żelazna defensywa. Wydaje się, że nawet w najlepszych czasach, Atletico pod wodzą Simeone około 3/4 zawdzięczało cechom wolicjonalnym, charakterowi. Ten sezon miał być inny, przełomowy. Czytałem latem, że akcenty miały się zmienić i Atletico będzie grać futbol ofensywny. Jednocześnie Simeone miał udowodnić sobie i innym, że potrafi być bardziej elastyczny, a nie taki jednowymiarowy – dodaje Michał Mitrut.

– Te same metody, które Simeone stosował z Tiago, Gabim, Godinem czy Filipem Luisem, teraz nie działają na nowe gwiazdy. Zresztą w ostatnim czasie były bardzo duże zmiany w zespole i szatni. To jest inna ekipa od tej pierwszej, którą miał, bo został tylko Koke. Do tamtej ekipy jego metody pasowały idealnie, a do obecnych zawodników już mniej, bo tutaj nie ma ambasadorów „Cholismo”. Simeone jest zero-jedynkowy i masz dwie opcje – albo jesteś z nim i jest super, albo jest przeciwko niemu, nie zgadzasz się z jego myślą i masz problem – to z kolei słowa Kręcidły.

Druzgocące statystyki

Wiele osób nie lubi sprowadzania piłki do suchych liczb, ale bez nich trudno tak naprawdę funkcjonować. Statystyki dotyczące ofensywy są dla drużyny Simeone, czyli jednego z kandydatów do mistrzostwa, po prostu miażdżące i aż trudno uwierzyć, że w czołówce topowej ligi może być drużyna tak wyglądająca.

Stałe fragmenty gry, czyli aspekt nierozerwalnie kojarzony z Atletico. Dośrodkowania Koke i strzały kolejnych środkowych obrońców były niemal od początku pobytu Simeone w Madrycie znakiem firmowym. W tym sezonie zaledwie cztery strzelone gole tym sposobem i miejsce w drugiej połowie tabeli. Jeszcze większym paradoksem jest brak jakiejkolwiek zdobyczy po kontratakach! Wg statystyk Whoscored.com Atleti wraz z innymi pięcioma zespołami ani razu jeszcze nie strzeliło gola w ten sposób, a mówimy przecież o drużynie, która stawia raczej na bezpośredni futbol.

Nie będziemy pisać ani o posiadaniu piłki, ani o celności podań, bo styl gry preferowany przez Simeone nigdy nie pozwoli jego zespołowi być w czołówce tych statystyk, które zresztą nie oddają wszystkiego na boisku. Główny kłopot ofensywny? Katastrofa pod względem wykończenia. To nie jest tak, że nie potrafią sobie stworzyć sytuacji, bo średnio w każdym meczu oddają 12,7 strzału i są na piątym miejscu w lidze pod tym względem, wyprzedzając minimalnie Barcelonę – 12,6! Co z tego, skoro Blaugrana potrafiła z tego strzelić 50 goli, a Atletico nie ma nawet połowy dorobku Katalończyków. Jeszcze gorzej to wygląda w statystyce „spodziewanych goli”, czyli coraz popularniejszym „expected goals”. Wg tego parametru algorytmy wyliczają, ile każda drużyna powinna strzelić goli. Zgodnie z tym modelem statystycznym Los Colchoneros powinni mieć 34,64 gola, a mają 22! To ukazuje fatalną jakość pod bramką i to dosłownie pod bramką, skoro 70% strzałów oddali z pola karnego, w tym prawie 10% z pola bramkowego!

To oczywiście wszystko przytyki do gry ofensywnej, bo w tyłach constans. Jan Oblak i obrona, która mimo że świeża pod względem personaliów, nadal nie przepuszcza byle czego. Trudno się dziwić, skoro statystyki strzałów fajnie tutaj pokazują różnicę, jeśli chodzi o atak i obronę. Atletico 30% swoich strzałów oddało zza pola karnego, dzięki czemu jest na szarym końcu w lidze w tej statystyce. Z kolei rywale Atletico byli zmuszeni, by ponad połowę swoich strzałów oddawać spoza szesnastki – 51%! Robi wrażenie, bo każdy dobrze wie, że im dalej od bramki, tym trudniej zdobyć bramkę. – Gdyby Cholo miał gorszego bramkarza, to już teraz mogliby być dużo niżej, gdzieś poza szóstką – celnie zauważa Mitrut.

Kontuzje i feralny Superpuchar

Sporym kłopotem są również kontuzje kluczowych zawodników, co znacznie zawęża pole manewru argentyńskiemu trenerowi. – Widziałbym dwa główne powody tego kryzysu. Pierwszym z nich – kontuzje. Takim najważniejszym żołnierzem jest Koke, a on przecież trochę już pauzował. Poza tym są na tej liście Joao Felix, Jose Gimenez, Diego Costa, a ostatnio przecież Sime Vrsaljko wrócił po roku przerwy i zagrał, bo nieobecni byli Kieran Trippier i Santiago Arias – ocenia komentator.

Gdy pytaliśmy naszych ekspertów o powody obecnej dyspozycji Atleti, ich odpowiedzi niemal się pokryły. – Drugi powód to 116. minuta Superpucharu Hiszpanii. Gdyby Morata uciekł Valverde, gdyby strzelił gola i Atletico sięgnęło po trofeum, nastroje byłyby inne. Inne nastroje = inna energia w zespole i zapewne nie doszłoby do porażek z Eibarem w lidze, wpadki z Culturalem Leonesa w pucharze czy tego dramatycznego remisu z Levante – zakończył Mitrut.

Jego słowa potwierdził Aleksander Kowalczyk, który wspomniał również o braku alternatywy w pomyśle na grze Atleti. – Gdyby w Superpucharze Morata strzelił gola, Atletico zdobyło tytuł, to mogło się inaczej potoczyć. Prawdą jest jednak, że Atletico w ostatnich meczach ma kłopot w działaniami w ofensywie. Było widać w meczu z Eibarem, że Eibar przez pierwsze 20 minut ich zdominował, a rzadko się widywało Atletico tak zdominowane przez przeciwnika. Wtedy było widać zakłopotanego Simeone, bo nie do końca wiedział jak zareagować na taką sytuacje, że ktoś go tak przycisnął. W drugiej połowie również nie byli w stanie sobie stworzyć szans pod bramką rywala. W kolejnych meczach wpadka z Culturalem Leonesa. Tu był przykład meczu, że trzeba coś zrobić w sytuacji, gdy przeciwnik jest bardziej nastawiony na defensywę, a oni muszą więcej kreować. To jest własnie kłopot Atletico, a mają przecież teoretycznie zawodników – jak Joao Felix – mających wystarczające umiejętności, żeby to robić – podsumował polski trener.

Liga Mistrzów, a co potem?

W lidze raczej trudno będzie wywalczyć coś więcej niż kwalifikacje do Ligi Mistrzów na przyszły sezon, co mimo obecnej dyspozycji, raczej nie powinno stanowić kłopotu dla Atletico. Tyle że to trochę mało, bo apetyty na Wanda Metropolitano są duże po ostatnich latach, gdy właśnie Simeone rozbudził ochotę na trofea, a raczej przypomniał kibicom Rojiblancos, że można na ten poziom wrócić. Superpuchar przegrany, w pucharze kompromitacja, po lidze też zbyt wiele nie można się spodziewać, więc pozostaje Liga Mistrzów… Trzy kropki nieprzypadkowe, bo trafili chyba najgorzej jak mogli.

Na dzisiaj pojedynek Atletico z Liverpoolem, to mniej więcej wyścig na torze, w którym Atleti powoli ruszyło, wrzuciło drugi bieg, a Liverpool jest rozpędzony do granic możliwości, kończąc poprzednie okrążenie, które nie sprawiło im najmniejszego kłopotu. Na dwa i pół tygodnia przed tym starciem faworyt jest jeden, ale po drodze jeszcze trochę może się wydarzyć. Gdzie najlepiej się odbić, jeśli nie w derbach? W końcu ostatnia ligowa porażka Atletico na Bernabeu miała miejsce… 1 grudnia 2012 roku!

Co później? Zapewne wyczekiwanie końca sezonu i kolejne zmiany. – Jednak coś się musi zmienić i najlepiej zaczynając od samego Simeone. Nie wiem, może powinien wprowadzić świeżych ludzi do sztabu. Ma specyficznych współpracowników – Mono Burgosa czy Profe Ortegę – i oni pracują razem już osiem lat. Mówi się, że latem Burgos odejdzie, bo już chciałby zacząć pracować na własne nazwisko i może nowy asystent byłby tym świeżym powietrzem – kończy Jakub Kręcidło.