Arsenal poza Ligą Europy. Wstyd i frajerstwo, czy celowe działanie?

28.02.2020

Zdarzają się w piłce nożnej mecze dziwne i zaskakujące. Trafiają się rozstrzygnięcia, które trudno zrozumieć. W lwiej części są to jednak pojedyncze przypadki, które drużyny uznane – jeśli tylko mogą – szybko sobie rekompensują. Arsenal tego nie zrobił.

„Kanonierzy” od wielu tygodni, a nawet miesięcy, są niezorganizowaną zbieraniną piłkarzy. Kadra londyńskiej ekipy z pewnością nie pozwala na myślenie o mistrzostwie czy innych wielkich rzeczach, jednak wciąż jest w niej kilku jakościowych graczy, z których powinno się „ulepić” coś dobrze funkcjonującego.

Czy w tym lepieniu dobrze sprawuje się Mikel Arteta? Hiszpan delikatnie poprawił wyniki swojego poprzednika, jednak nie okazał się cudotwórcą. Po pierwszym meczu z Olympiakosem, mimo że niezachwycającym, wydawało się, że „The Gunners” mają wszystko pod kontrolą. Wystarczyło rozegrać spokojne spotkanie na własnym obiekcie i cieszyć się z awansu do kolejnej rundy.

Stało się inaczej. Waleczni goście najpierw doprowadzili do dogrywki, a następnie rzutem na taśmę odwrócili losy spotkania, odpowiadając na trafienie Aubameyanga. Tego samego, który w 113. minucie świętował, a dziesięć minut później sam nie był w stanie uwierzyć w to, co zrobił.

Tu pojawia się pytanie: czy ta porażka była „wkalkulowana”? Czy Liga Europy była jedynie niekoniecznie miłym dodatkiem, na który nie zwraca się większej uwagi? Wierzyć w to chcieliby z pewnością kibice Arsenalu, ale byłoby to najzwyklejsze oszukiwanie się.

Nie ma wymówek

Dlaczego? Przede wszystkim należy spojrzeć na tabelę Premier League. Arsenal zajmuje w niej obecnie dziewiąte miejsce, tracąc do czwartej Chelsea siedem punktów. Sen o Lidze Mistrzów jest bardzo odległy, a najlepszym sposobem na znalezienie się w niej jest właśnie wygranie Ligi Europy. Coś, co prawie udało się „Kanonierom” niespełna rok temu.

Wymowne jest także to, jaki skład desygnował na rewanż Mikel Arteta. To nie byli chłopcy, którzy zwykle grają mało, którym mógł dać szansę pokazania się w mało istotnym meczu. To była tak zwana „once de gala”, czyli praktycznie najlepsza jedenastka, jaka była do ułożenia. Arsenal pragnął awansu, ale przegrał z Grekami. Wstyd to dobre słowo, ale lepiej pasuje nawet „frajerstwo”.