„Panu już podziękujemy”. W dziennikarstwie przestaje istnieć coś takiego, jak wolność słowa

03.03.2020

Umówmy się – dziennikarze sportowi (i nie tylko sportowi) w większości nie są szczególnie lubiani przez przepytywane przez nie osoby. Często chcą wiedzieć zbyt dużo, często poruszają nieprzyjemne tematy, czy też zadają po prost głupie, męczące pytania. Niektórzy tolerują to mniej, inni bardziej, ale taka jest ich praca.

Mogłoby się wydawać, że w czasach, w których jak nigdy wcześniej walczy się o wolność słowa, nie ma czegoś takiego jak „niedobre pytanie”, czy też „niewłaściwa opinia”. Można się z nimi ewentualnie nie zgadzać, albo przemilczeć. W praktyce zaczyna to wyglądać nieco inaczej…

Przekonał się o tym własnie hiszpański dziennikarz, Hector Gomez. Został on właśnie ukarany zakazem wstępu na Estadio Mestalla oraz wszystkich innych obiektów klubowych Valencii, za nazwanie prezydenta klubu, Anila Murthy’ego, określeniami takimi jak np. „palant”, czy „błazen”.

Za ostro? Być może, ale nie da się ukryć, że w ostatnim czasie wiele klubów i osoby blisko z nimi związane stały się naprawdę bardzo wrażliwe. Nie można na ich temat powiedzieć nic, co mogłoby im się nie spodobać lub w jakiś sposób urazić. Świetnym tego przykładem są ostatnie wydarzenia z Polski, a dokładniej afera, jaką Taras Romanczuk sprezentował Kubie Sewerynowi. Przy takim przewrażliwieniu, „dymy” w Valencii wydają się być całkiem uzasadnione, choć raczej i tak nie powinny mieć miejsca.