Liverpool nie był jedyny. Najlepsze comebacki ostatnich 20 lat w Lidze Mistrzów!

07.05.2020
Ostatnia aktualizacja 22 maja, 2020 o 13:58

Równo rok temu gracze Liverpoolu dokonali wręcz niemożliwego. Zespół „The Reds” odrobił straty z pierwszego spotkania półfinałowego z Barceloną, wygrywając ostatecznie 4-3 dwumecz z „Dumą Katalonii”. Na przestrzeni ostatnich 20 lat byliśmy jednak świadkami kilku dwumeczów, w których losy awansu wydawały się przesądzone już po pierwszej potyczce. Mimo to, drugie spotkanie pozwoliło odwrócić wszystko w niespodziewanych okolicznościach. Przypomnijmy sobie te starcia.

Gdyby spytać przeciętnego obserwatora piłki nożnej o najbardziej emocjonujące mecze w Lidze Mistrzów w ostatnich dwóch dekadach, zapewne wielu sympatyków wskazałoby na rywalizację Barcelony z PSG. Trudno się dziwić. To spotkanie odbiło niesamowite piętno na środowisku piłkarskim.

Być może nie wszyscy kibice pamiętają, ale imponujący comeback w trakcie sezonu 2003/2004 zanotowali zawodnicy Deportivo de La Coruna, którzy zdołali odrobić duże straty z pierwszego meczu ćwierćfinałowego z Milanem.

Zagraj w BETFAN pierwszy kupon BEZ RYZYKA! Jeśli przegrasz, zwrot do 100 PLN trafi na Twoje KONTO GŁÓWNE z możliwością natychmiastowej wypłaty!

Skład mediolańskiej ekipy w tamtym okresie był niesamowity. Zespół naszpikowany takimi gwiazdami, jak Maldini, Pirlo, Kaka, Shevchenko czy Inzaghi. Żeby tego było mało, za „sterami” drużyny stał wyjątkowy Carlo Ancelotti.

Wydawało się, że Milan nie ma prawa przegrać tego dwumeczu. Co prawda gracze hiszpańskiej ekipy sprawili niemałą niespodziankę, eliminując w 1/8 finału Juventus, jednakże w starciu z drugim włoskim zespołem notowania Deportivo były bardzo niskie.

Bez niespodzianki

Pierwsze spotkanie obu klubów wpisywało się w przedmeczowe predykcje. Choć w Mediolanie to goście jako pierwsi wyszli na prowadzenie, dzięki bramce Waltera Pandianiego, to stan potyczki tuż przed przerwą wyrównał Kaka, który zanotował w ten wieczór genialny występ.

Szybkie trzy ciosy podopiecznych Carlo Ancelottiego tuż po wznowieniu spotkania spowodowały, iż w 53. minucie na tablicy wyników widniał rezultat 4-1 dla Milanu. Drugiego gola dorzucił Kaka, a po jednym trafieniu zanotowali Shevchenko i Pirlo.

Z teoretycznie bezpieczną przewagą do rewanżu podchodzili gracze mediolańskiej ekipy. Musimy użyć określania teoretycznie, gdyż w praktyce wszystko mogło się wydarzyć. Potwierdzili to zawodnicy Deportivo, którzy podeszli do meczu na Estadio Municipal de Riazor niezwykle zmotywowani.

Piękna historia

Nadzieję na awans kibicom hiszpańskiej drużyny szybko przywrócił Walter Pandiani, który już 5. minucie rewanżu trafił do siatki. Świetna końcówka pierwszej połowy w wykonaniu gospodarzy sprawiła, że zaskoczeni całą sytuacją gracze Milanu schodzili do szatni na przerwę przy wyniku 0-3.

Wprowadzenie Inzaghiego w drugiej połowie nie poprawiło sytuacji włoskiego klubu w tym spotkaniu. Co więcej, gola na 4-0 w 76. minucie zdobył Fran, który chwilę wcześniej zameldował się na murawie.

Strzelona przez hiszpańskiego gracza bramka była niezwykłym zwieńczeniem całego dwumeczu. Fran to piłkarz, który całą swoją dorosłą karierę poświęcił Deportivo. Przygodę z klubem rozpoczął w sezonie 1987/1988, zaliczając pierwsze występy w LaLiga2. Kampania 2003/2004 była zatem praktycznie zwieńczeniem pobytu Frana w zespole.

Bramka Hiszpana ustaliła wynik nie tylko rewanżowego starcia, ale również dwumeczu. Deportivo zameldowało się w półfinale. Zespół z Półwyspu Iberyjskiego poległ przeciwko przyszłemu triumfatorowi tej edycji LM, ekipie FC Porto.

Zaskakująca deklasacja

Spoglądając na ostatnie niezwykłe zwroty wydarzeń w Lidze Mistrzów, można dojść do wniosku, iż warto obserwować w tych rozgrywkach poczynania Barcelony. Zespół z Camp Nou był bowiem bohaterem aż trzech z czterech niesamowitych dwumeczów. Tylko w jednym przypadku Hiszpanie mogli świętować po ostatnim gwizdku sędziego.

Była to oczywiście rywalizacja podopiecznych Luisa Enrique z PSG w trakcie rozgrywek 2016/2017. Pierwszy mecz obu ekip dostarczył nam niespodziewanego wyniku. O ile eksperci i kibice mogli przewidzieć, iż Paryżanom uda się osiągnąć pozytywny wynik na własnym obiekcie, to rezultatu 4-0 dla gospodarzy nie typował najprawdopodobniej nikt.

Francuski klub zdeklasował rywali, a bohaterami show został tercet ofensywnych piłkarzy PSG, czyli Julian Draxler, Edinson Cavani oraz Angel Di Maria.

Na szczególną uwagę zasługuje występ Argentyńczyka, który zdobył w tym spotkaniu dwie bramki, popisując się m.in. genialnym uderzeniem z rzutu wolnego. Na Parc des Princes sympatycy PSG zaczęli mocno wierzyć, iż w trakcie kampanii 2016/2017, zwycięstwo w Lidze Mistrzów jest w końcu możliwe.

Magiczny wieczór na Camp Nou

Korzystny wynik z pierwszego meczu to tylko połowa sukcesu. Przekonali się o tym na własnej skórze zawodnicy PSG, którzy doświadczyli być może najbardziej upokarzającego meczu w swoich piłkarskich karierach. Z kolei dla całej Barcelony, 8 marca 2017 roku zapisze się jako magiczny wieczór na Camp Nou.

Hiszpańska ekipa szybko wzięła się za odrabianie strat. Już w 3. minucie rewanżu gola na 1-0 zdobył Luis Suarez. Gospodarze przez większą część pierwszej połowy próbowali rozbić mur w postaci defensywy PSG, jednakże ta sztuka udała się Barcelonie dopiero przed przerwą. Samobójcze trafienie zanotował Layvin Kurzawa.

Bohaterem drugiej części spotkania, a dokładniej końcówki rywalizacji został Neymar. Najpierw jednak bramkę na 3-0 zdobył Messi z rzutu karnego. Wydawało się, że „Duma Katalonii” jest na dobrej drodze, by wywalczyć awans, a stłamszone PSG nie będzie w stanie się podnieść, gdy gospodarze strzelą gola na 4-0.

Całe Camp Nou uciszył Edinson Cavani w 62. minucie rywalizacji. Gol Urugwajczyka był niezwykle ważny, gdyż zwycięstwo do zerwa w pierwszym meczu stawiało Paryżan w bardzo dobrej sytuacji.

Przez długi fragment potyczki Barcelona nie była w stanie zdobyć kolejnej bramki. Wydawało się, że goście będą świętować niezwykle cenny awans w prestiżowym dwumeczu. Do głosu przed końcem spotkania doszedł Neymar. Piękny gol Brazylijczyka z rzutu wolnego przywrócił wiarę w odwrócenie losów spotkania.

Barcelonie w trakcie doliczonego czasu gry udało się zdobyć jeszcze dwie bramki. W obu trafieniach udział brał Neymar, który najpierw wykorzystał rzut karny, a następnie wykonał niezwykle istotne podanie do Sergi Roberto, który umieścił piłkę w siatce.

Po golu Hiszpana, gracze PSG wyglądali na zawodników, którzy do końca nie wiedzieli co się wydarzyło. Tymczasem gospodarze rozpoczęli świętowanie awansu, które w tym przypadku było po prostu niezwykłe.

Raz na wozie, raz pod wozem

Gorycz kompromitującej porażki zawodnicy „Dumy Katalonii” poczuli już w kolejnej edycji Ligi Mistrzów. Po wylosowaniu par ćwierćfinałowych, Barcelona z pewnością należała do grupy klubów, które mogły być zadowolone z obrotu wydarzeń. Roma na papierze nie była oczywiście łatwym przeciwnikiem, jednakże trudno porównywać włoski zespół do Liverpoolu, Manchesteru City, Bayernu czy Juventusu. Barcelonie w trakcie losowania towarzyszyło zatem szczęście.

Pierwsze spotkanie obu ekip nie pozostawiało złudzeń. Zawodnicy Ernesto Valverde wysoko pokonali rzymski zespół. Mecz zakończył się rezultatem 4-1 dla „Dumy Katalonii”, a gol Edina Dzeko w tym starciu miał być tylko bramką na otarcie łez.

Barcelona w żaden sposób nie zlekceważyła rywala w rewanżu, co potwierdził wyjściowy skład hiszpańskiej drużyny. Valverde postawił bowiem na taką samą jedenastkę, jak na Camp Nou.

Spotkanie na Olimpico di Roma obnażyło wszystkie słabości Barcelony. Faworyci całego dwumeczu nie zdołali zdobyć chociażby jednej bramki, która mogła zaważyć o ich awansie. Bohaterem Romy okazał się natomiast Kostas Manolas, który kilka minut przed końcem regulaminowego czasu gry zdobył gola na 3-0.

Romie w półfinale nie udało się sprawić drugiej niespodzianki w trakcie tej edycji Ligi Mistrzów. Trzeba jednak przyznać, iż Włosi walczyli do końca, co potwierdza przebieg dwumeczu z Liverpoolem. „The Reds” wysoko wygrali w pierwszym spotkaniu, pokonując zespół z Rzymu 5-2. O awans podopieczni Juergena Kloppa musieli drżeć praktycznie przez całą rewanżową potyczkę, gdyż Roma zwyciężyła u siebie 4-2.

Znowu to samo

Każdy zespół może mieć chwilę słabości. W związku z tym, porażka Barcelony z Romą była traktowana jako wypadek przy pracy. Nikt nie myślał nawet, że takie spotkanie przydarzy się „Dumie Katalonii” już w trakcie kolejnego sezonu.

W szczególności, że podopieczni Ernesto Valverde pewnie zmierzali w kierunku finału Ligi Mistrzów w trakcie sezonu 2018/2019. Na przeszkodzie hiszpańskiej drużyny stanęła ekipa, która wręcz pożądała zwycięstwa.

Zagraj w BETFAN pierwszy kupon BEZ RYZYKA! Jeśli przegrasz, zwrot do 100 PLN trafi na Twoje KONTO GŁÓWNE z możliwością natychmiastowej wypłaty!

Pierwsze spotkanie obu drużyn mocno pokomplikowało sytuację Liverpoolu. Co prawda wynik potyczki nie odzwierciedlał przebiegu wydarzeń, gdyż „The Reds” na Camp Nou wcale nie byli o wiele gorsi, od swoich przeciwników, jednakże w piłce nożnej liczy się wynik. A dobry rezultat miała Barcelona, która wygrała mecz na własnym obiekcie 3-0.

Corner taken quickly

Zdecydowanie więcej czynników wskazywało na awans „Dumy Katalonii”. Nawet porażka Barcelony we wcześniejszej edycji LM nie sugerowała, że również tym razem powtórzy się taki scenariusz.

Mający poważne problemy kadrowe Liverpool podchodził do drugiego spotkania z hiszpańską drużyną bez Mohameda Salaha i Roberto Firmino. W ataku „The Reds” świetnie poradził sobie Divock Origi, który godnie zastąpił nieobecnych. W pamięci wszystkich kibiców pozostaje oczywiście ostatnia bramka z rewanżowego starcia, gdy bardzo przytomnie zachował się Trent-Alexander Arnold.

Piłkarze Barcelony na przestrzeni dwóch edycji schodzili zatem z murawy ze spuszczonymi głowami. Tuż po wywalczeniu awansu w sezonie 2016/2017, na pewno nikt nie spodziewał się, że „Duma Katalonii” dwukrotnie doświadczy takiej kompromitacji.

Za to jednak kochamy futbol. Pełen emocji, nieprzewidywalności, zaskoczenia. Neutralni sympatycy z pewnością liczą na to, iż przypadki, takie jak mecze Barcelony z Liverpoolem czy Milanu z Deportivo będą zdarzać się znacznie częściej.