Optymizm większy niż wątpliwości

03.08.2020

O powrocie Artura Boruca do Legii Warszawa napisali już prawie wszyscy i prawie wszystko. Ale skoro od czasu pojawienia się w telewizji pewnej reklamy promującej napój, którego słynny bramkarz na pewno kiedyś się nie brzydził wiemy już, że „prawie robi różnicę” – to mam nadzieję, że tym, co pojawi się poniżej Was nie zanudzę.

W życiu są sytuacje, na które nie ma się wpływu. Gdyby Bournemouth utrzymało się w Premier League Artur spędziłby kolejny rok nie w ukochanej Warszawie, a w urokliwym miejscu na południu Anglii. Przecież do spadku „Wisienek” nie przyłożył dłoni, bo nie zagrał w ubiegłym sezonie w żadnym spotkaniu. Nie jest tajemnicą, że Legia działała dwutorowo. Szukała właściwego bramkarza za granicą, jednocześnie trzymając rękę na pulsie i kontakt ze swoją ikoną. Czas pandemii i przesunięcia rozgrywek nie ułatwia pracy wielu dyrektorom sportowym. Ale działowi odpowiadającemu za transfery przy Łazienkowskiej – pod wodzą Radosława Kucharskiego – absolutnie nie przeszkodził, o czym świadczą ruchy, które już wykonano.

Ile mógł kosztować bramkarz, który zapewniłby odpowiednią jakość w walce o Europę? Na pewno więcej niż 500-600 tysięcy euro. Jeżeli bliskie prawdy są pogłoski, że Boruc zarabiać będzie podobnie, a może i nawet ciut mniej od Artura Jędrzejczyka, to budżet klubu nie zostanie mocno nadwyrężony, nawet mając świadomość, że poza kwestiami marketingowymi w inny sposób na Wybitnym Reprezentancie Polski się już nie zarobi.

Na krajowym podwórku Borucowi raczej nic nie grozi. Nie tylko ze względu na jego klasę. Po prostu od pewnego czasu gra obronna Legii nie wymaga od bramkarza tak tytanicznej pracy i wybronienia kilku „setek” na mecz, z jakimi miał do czynienia do niedawna Arkadiusz Malarz – nomen omen rówieśnik „nowej-starej” gwiazdy Legii. Nie przypominam sobie w ubiegłym sezonie takiego ligowego spotkania Mistrzów Polski, w którym Radosław Majecki fruwał tak często w bramce i w zdecydowany, znaczący sposób coś Legii wybronił. I nie jest to absolutnie zarzut, raczej pochwała tego, co robili w defensywie jego koledzy. W Europie? To już inna sprawa. Legia w eliminacjach do Ligi Europy na osiem starć została zaskoczona tylko raz. Majecki bronił świetnie, pech chciał, że jedyny gol w tamtej batalii padł w 90 minucie na Ibrox Park w Glasgow. I zabrał drużynie miejsce w fazie grupowej Ligi Europy. Zresztą – jak pamiętamy – Boruc był na tym meczu wraz z kibicami Legii i widział to z bliska. Na własne oczy.

Czy jego naturalna charyzma, prezencja, bramkarskie umiejętności i doświadczenie pomogą stołecznej ekipie sforsować bramy poważnej międzynarodowej piłki? To nie jest tak, że Boruc ma być „ratownikiem” i że wszyscy koledzy z zespołu będą patrzyli na to co zrobi, gdy piłka minie linię defensywy. Wręcz przeciwnie. Jego obecność między słupkami jeszcze bardziej zmobilizuje resztę drużyny i zrobi ona wszystko by miał on jak najmniej pracy. Jeśli ktoś pamięta sytuację sprzed lat pomiędzy nim a Lee Naylorem – ówczesnym kolegą z Celtiku – nie będzie chciał być w skórze bocznego obrońcy „The Bhoys”, który tamtego „zmycia głowy” nie zapomni do końca życia.

To oczywiście optymistyczna wizja czekających nas wydarzeń. Są tacy, którzy mają jednak wątpliwości. I zastanawiają się czy rok bez gry nie spowodował pojawienia się rdzy na czterdziestoletnich stawach.  Pamiętajmy jednak, że Krzysztof Dowhań i Jan Mucha zapewnią mu w klubie właściwy serwis. A i wracający z wypożyczenia do Radomiaka Cezary Miszta też nie musi się martwić. Nie czeka go bowiem tylko siedzenie w szatni obok legendy. Swoje mecze z pewnością dostanie. I przez najbliższy rok przygotuje się by wejść do bramki być może na dłużej. Zrobić to w miejsce Boruca? Ten utalentowany chłopak lepszego scenariusza nie mógł sobie wymarzyć.

Dziennikarz Polsatu Sport, Bożydar Iwanow