Polak potrafi? Czy (nie)mądry po szkodzie?
Jeden z moich znajomych z Górnego Śląska posługujący się piękną, czystą gwarą w sytuacji, kiedy coś nieuchronnie musi nastąpić mówi: „ w końcu musiało to du..nąć”. I „dup…ło”. Trzeba było być doprawdy wielkim optymistą by przypuszczać, że gdy w kraju codziennie pojawia się blisko tysiąc nowych zakażeń (oficjalnie, według przeprowadzonych testów, realnie niewątpliwie jest ich dużo więcej) nie dotknie to środowiska piłkarzy. W końcu nie jest to naród wybrany. Wirus jest demokratyczny. Owszem, większe szkody wyrządzi ludziom w podeszłym wieku, ale zarazić ich może przecież także młody, wysportowany i silny.
Jeszcze dwa tygodnie temu odtrąbiliśmy wielki sukces. Dograno trzy zawodowe ligi, odbył się efektowny finał Pucharu Polski, kluby Ekstraklasy otrzymały rekordową sumę pieniędzy z praw telewizyjnych i marketingowych. I brawo. Ja jednak z dość dużym niepokojem patrzyłem na to, że na stadionach zaczęli pojawiać się kibice, a w nowych rozgrywkach miało być ich przecież jeszcze więcej. To był kapitalny ruch wizerunkowy, żeby nie użyć mocniejszego choć mającego negatywny wydźwięk określenia propagandowy. Ukłon w stronę klubów ale i fanów, także tych telewizyjnych, którzy wreszcie nie musieli być raczeni sztucznymi odgłosami trybun, pozyskiwanymi z archiwalnych transmisji, gdy było jeszcze „normalnie”.
Ale czy było to rozsądne? Znam dwa obiekty, na których doszło do „przekazania” wirusa innym obecnym podczas wizyty stadionie. A jaka jest pewność, że nie było ich więcej? Ligę Mistrzów i Ligę Europy też oglądałoby się zupełnie inaczej gdyby wpuszczono choć połowę chętnych. Nikt jednak w Niemczech czy Portugalii i UEFA nie podjął takiej decyzji. Sam na tym cierpię, bo nie muszę nikogo przekonywać, że nie tylko zupełnie inaczej komentuje się takie mecze, ale wpływa to i na same drużyny. Sporo osób narzeka na poziom, tempo, intensywność i atmosferę. Ale w tych czasach to nie opinie publiczne czy wrażenia artystyczne są najważniejsze.
Uśmiech pojawia się na mojej twarzy, gdy słyszę, że piłkarzom udającym się na urlopy należało wskazać miejsca, w które mogą się udać, a gdzie jednak nie powinni. I zalecić im przeprowadzanie obowiązkowych ankiet, które były ich codziennym zadaniem, gdy sezon był pełni. Po pierwsze, to w zdecydowanej przewadze dorośli ludzie. Odpowiadają sami za siebie i za innych. Po drugie: zarazić można się nie tylko na plaży we Władysławowie czy przepełnionym weselu ale dosłownie wszędzie.
Inna sprawa, że jesteśmy takim narodem, który jeśli czegoś „nie musi”, to tego nie robi. Jesteśmy mistrzami kombinacji, wymijania niedogodności i poszukiwań łatwiejszej drogi. Chwalebne jest dla nas łamanie zakazów, a każdy mandat za wykroczenie z naszej winy postrzegane jest jako kara niesprawiedliwa i niezasłużona. Pretensje mamy głównie do policjanta czy przedstawiciela straży miejskiej. Raczej nie do siebie.
Ligę przerwaliśmy w marcu, gdy zachorowań było kilkadziesiąt dziennie. Zamknięto galerie, usługi, kluby fitness, a biegać czy spacerować nie można było ani w parku ani w lesie. Każdy nosił maseczkę, a najbardziej deficytowymi towarami w sklepach stały się ryż, kasza, woda mineralna i papier toaletowy. Dziś, gdy liczby są dziesięciokrotnie wyższe, nikt już się nie boi, chcemy grać w piłkę i do tego mieć w połowie pełne stadiony. Polak przecież potrafi! A jakże! Oby tylko nie został teraz tym (nie) mądrym. Po szkodzie.
Dziennikarz Polsatu Sport, Bożydar Iwanow