Michał Listkiewicz: „Linfield to nie są kelnerzy czy ogórki”
Pojedynek Legii Warszawa z północnoirlandzkim Linfield F.C. przez moment stał pod znakiem zapytania z powodu wykrycia koronawirusa u jednego z piłkarzy mistrza Polski. Ostatecznie mecz dojdzie jednak do skutku, ale na oficjalną decyzję trzeba było poczekać na kilka godzin przez pierwszym gwizdkiem.
Co należy robić w przypadkach wykrycia koronawirusa w zespołach? Jakie są szanse Legii na zwojowanie europejskich pucharów w tym sezonie? Czy polskie kluby mogą tłumaczyć swoje niepowodzenia dużą presją ze strony mediów, nawiązując do słów Piotra Rutkowskiego? Więcej w rozmowie „Futbol News” z byłym prezesem PZPN-u, Michałem Listkiewiczem.
***
Na samym początku rozmowy chciałbym poruszyć temat wykrycia koronawirusa w szeregach Legii. Jak według pana powinno się podejść do tej sytuacji?
To nieuniknione, że koronawirus będzie się pojawiał w drużynach sportowych. Sportowcy też są częścią społeczeństwa – mają rodziny, znajomych, chodzą do sklepów i restauracji. Kluczowe pytanie, co z pozostałymi zawodnikami? Musi być pewność, że nikt poza nim nie jest chory czy zagrożony. Dlatego muszą zostać przeprowadzone badania – nie amatorskie, tylko profesjonalne – żeby wykluczyć taką możliwość. UEFA ma takie stanowisko, że jeśli w zespole jest 13 zdrowych zawodników, mecz może się odbyć. W tym przypadku kluczowe może okazać się jednak zdanie sanepidu, na szczeblu polskim czy regionalnym.
W poprzedniej rundzie rywal Legii wygrał walkowerem, bo u przeciwnika z Kosowa wykryto przypadki koronawirusa. Tam jednak sytuacja sanitarna jest inna niż w Polsce. Pewnie trudniej przeprowadzić szczegółowe badania i odizolować osoby chore i zagrożone. Dlatego nie można tutaj generalizować i jeśli decyzja sanepidu będzie pozytywna, mecz może się odbyć.
Niedawno miała jednak miejsce sytuacja, gdy nie doszło do meczu Legii z powodów sanitarnych i przypadku koronawirusa w klubie. Mam tutaj na myśli spotkanie o Superpuchar Polski.
Ranga tych meczów jest nieporównywalna. W Superpucharze bardziej chodzi o prestiż, to spotkanie nie decyduje o dalszych losach drużyn. Poza tym można go rozegrać w innym terminie. A tutaj UEFA zapowiedziała, że nie można przełożyć meczów pucharowych, bo czekają już kolejne rundy. Po prostu jak ktoś nie może grać to odpada.
Myślę, że mecz o Superpuchar się odbędzie jesienią, nawet w przerwie na mecze reprezentacyjne. Obie drużyny mają tak szerokie kadry, że powołania dla dwóch-trzech zawodników nie powinny sprawić problemów. I tak będą to silne zespołu.
Dobrze, że tutaj dmuchano na zimne i przełożono ten mecz, natomiast w pucharach nie można w obecnej sytuacji przełożyć meczu, tylko od razu go odwołać. A obecnie rozgrywki są wręcz przeładowane.
Przejdźmy do spraw sportowych. Można powiedzieć, że obecna Legia jest silniejsza od tej sprzed roku?
Na pewno, gdyż transfery, które przeprowadzono naprawdę budzą respekt. Niektóre, jak Artur Boruc czy Bartosz Kapustka mają wymiar symboliczny. To świetne ruchy nie tylko sportowe, ale także marketingowe – szczególnie w przypadku Artura Boruca. W przypadku Bartosza Kapustki mam pewne obawy – przez ostatnie lata grał rzadko, oby się w najbliższym czasie odbudował.
Boruc nie musi o nic walczyć – ma pozycję, której nie jest w stanie stracić, natomiast Bartosz musi odzyskać zaufanie kibiców. Musi strzelić trochę goli, w dodatku ważnych, bo on nie jest Legionistą. Najpierw przeszedł z Tarnowa do Krakowa, potem trafił za granicę. A kibice Legii są bardzo wymagający i żeby zasłużyć sobie na miano prawdziwego Legionisty, trzeba porządnie zasuwać.
Zdania co do obu transferów są jednak podzielone. Również w przypadku Artura Boruca część ekspertów uważa, że to bardziej wzmocnienie marketingowe niż sportowe Legii.
Można tutaj podać przykłady Dino Zoffa, Gianluigiego Buffona czy Gabora Kiraly’ego na Węgrzech, który wrócił do swojej ojczyzny właśnie w wieku Artura Boruca. I w tych swoich za dużych szarych spodniach od dresu jeszcze świetnie bronił przez dwa-trzy sezony. I przyciągał tysiące kibiców na stadion Zalaegerszeg. Myślę, że podobnie tutaj będzie z Arturem.
Przed jakimi największymi wyzwaniami, według pana, obecnie stoi Legia?
W tej chwili najważniejszy dla Legionistów powinien być awans do fazy grupowej europejskich pucharów. Najlepiej do Ligi Mistrzów, ale grupa Ligi Europy to będzie coś po latach posuchy polskich drużyn w Europie. Myślę, że ekstraklasa może zejść na dalszy plan przez najbliższe tygodnie. Oczywiście nie ma mowy o przegrywaniu czy notowaniu słabszych wyników. Myślę, że Aleksandar Vuković będzie teraz bardziej rotować składem, ponieważ strata punktów w pierwszych kolejkach to nie będzie dla Legii jakieś trzęsienie ziemi, w przeciwieństwie do szybkiego odpadnięcia z pucharów.
Myślę, że najbliższy rywal Legii, północnoirlandzkie Linfield, to drużyna na poziomie polskiej pierwszej ligi. Ostatni towarzyski mecz drużyny ze Stoke City był jednak bardzo wyrównany. To udowadnia, że nie są to jacyś kelnerzy czy, jak to się mówi, ogórki. Prezentują piłkę brytyjską, bardzo toporną, ale skuteczną. Nie można na pewno wyjść na ten mecz na luzie. Sądzę jednak, że Legia wygra ten mecz koło 3:0.
Trudniejsze wyzwania czekają Legię w następnych fazach.
Następnym rywalem Legii będzie mistrz Armenii, Ararat-Armenia albo Cypru – Omonia Nikozja. Myślę, że ten drugi rywal byłby dla Legii znacznie trudniejszy. Szczególnie, że Omonię prowadzi były trener Legionistów, Henning Berg, który zna dobrze ten zespół, nawet mimo tego, że dużo się od tamtego czasu zmieniło.
A co Araratu – znam tę drużynę bardzo dobrze, bo w tej chwili pracuję w Armenii. To jest najlepszy zespół w kraju, ale daleko mu do średnich zespołów z Polski. Ta drużyna ma potencjał techniczny, grają tam Brazylijczycy, zawodnicy z Afryki. Dopóki jednak nie stracą bramki to jakoś im to leci, a potem już mają dosyć.
Myślę, że te dwie rundy Legia powinna przejść bez problemu. Schody mogą się zacząć w trzeciej rundzie, gdzie zespół może trafić na rywali z silniejszych lig.
Jak pan przewiduje dalszą drogę Legii w pucharach i gdzie Legioniści zajdą w Europie w tym sezonie?
Plan minimum to powinna być faza grupowa Ligi Europy, co gwarantuje grę z dobrymi, a czasami bardzo dobrymi przeciwnikami do późnej jesieni. Kibice, nie tylko Legii, ale ogólnie z całej Polski, mieliby emocje do grudnia. Na pewno takie pojedynki napędziłyby zainteresowanie piłką. A Liga Mistrzów to już w ogóle byłaby bajka, gdzie nawet niewielkie zwycięstwa byłyby znakomitym sukcesem.
Dałbym Legii piętnaście procent na awans do fazy grupowej Ligi Mistrzów, sześćdziesiąt pięć na Ligę Europy i dwadzieścia na to, że w ogóle się nie zakwalifikuje się do fazy grupowej, co byłoby bardzo przykre.
Oczywiście liczę na to, że pozostałe polskie drużyny też zajdą jak najdalej w pucharach. Najtrudniejsze wyzwanie tutaj ma Cracovia, która zagra ze szwedzkim Malmoe. Szwedzi to jednak dla nas zawsze był parszywy przeciwnik – czy to dla reprezentacji, czy w piłce klubowej. Nie jest to wielki futbol, ale wyrachowany, zorganizowany, fizyczny. Przez to zawsze się od nich odbijaliśmy jak od ściany.
To chyba wynika ze sposobu przygotowania tamtejszych piłkarzy do gry od najmłodszych lat. Kiedyś widziałem mecz tamtejszej drużyny do lat 15 i już było widać ten określony styl gry.
To charakterystyczne dla drużyn skandynawskich, że piłkarzom od dwunastego roku życia wdraża się ten sam system, którym posługuje się pierwsza reprezentacja. Dobro drużyny jest nad indywidualnym, nie ma miejsca na popisy, kiwki, efekciarskie zagrywki. To dobrze naoliwiona maszyna, która ma dobrze funkcjonować i wygrywać.
Co według pana jest przyczyną, że jesteśmy już w czwartej dziesiątce rankingu klubowego UEFA?
Myślę, że wpływ na to mają grzechy – nawet już nie młodości, a wieku średniego, popełniane przez ludzi zarządzających naszymi klubami. W minionych latach powszechną tendencją było to, że po sukcesach w kraju wyprzedawano najlepszych zawodników, żeby podreperować budżet. Zastępowano ich słabszymi zawodnikami i jakość drużyny spadała. Zabrakło cierpliwości.
Potencjał polskich drużyn jest dużo większy. Jeżeli Czesi, Austriacy i Szwajcarzy mogą odnosić proporcjonalne do ich możliwości sukcesy w Europie, to dlaczego my nie jesteśmy w stanie. Skoro infrastruktura stadionowa jest u nas bardzo dobra, opakowanie medialne wręcz doskonałe.
Z budżetami też bym nie przesadzał, że są takie niskie. Nasi prezesi często się tłumaczą, że przez mały budżet przegrywamy. Guzik prawda. Kluby węgierskie, mołdawskie czy białoruskie nie mają jednak większych budżetów niż nasze.
Ostatnio, w rozmowie z Łukaszem Olkowiczem dla “Przeglądu Sportowego”, współwłaściciel Lecha Poznań Piotr Rutkowski przyznał, że niepowodzenia polskich klubów są spowodowane presją mediów. Jakie jest pana zdanie na temat tej wypowiedzi?
Bez mediów nie ma piłki, nie ma sportu. Jeżeli drużyny grałyby zamknięte w bańce, z dala od mediów i kibiców, grałyby tylko dla siebie. Profesjonalny sportowiec musi być odporny na krytykę czy oczekiwania wyrażane przez media. To jednak nie są oczekiwania samych mediów czy redaktora XY, tylko oczekiwania opinii publicznej, czyli kibiców.
Panów Jacka i Piotra Rutkowskiego znam bardzo dobrze i wykonali kapitalną pracę w Lechu. Zbudowali klub o naprawdę wielkich perspektywach. Myślę, że mogło chodzić panu Piotrowi o to, że młodzi zawodnicy Lecha za bardzo przejmowali się oczekiwaniami. Przy młodszych piłkarzach można się z tym zgodzić, jednak nie jeśli chodzi o cały klub. Po to są zatrudnieni wykwalifikowani trenerzy i psychologowie, żeby wytłumaczyć piłkarzom, że krytyka powinna bardziej motywować niż demotywować.
Myślę jednak, że tego jednego zdania nie można wyciągać z całej mądrej wypowiedzi i opierać na tym zdanie na temat funkcjonowania Lecha.
ROZMAWIAŁ: PRZEMYSŁAW CHLEBICKI