Iskra i „chemia”. Lewy jeszcze długo nie usiądzie na laurach
Dożyliśmy pięknych czasów. Mimo, że cały świat, w tym Polska, będzie być może niebawem zmagać się z jeszcze mocniejszym ekonomicznym efektem ubocznym COVID-19, a część z Waszych bliskich cierpiała z powodu koronawirusa i ciągle nie wiemy co nas jeszcze czeka, wczoraj, my Polacy, mieliśmy chwilę radości, satysfakcji i dumy.
Zresztą nie tylko wczoraj. Tak na dobrą sprawę od lat. Tylko, że w ten niedzielny wieczór w Lizbonie nastąpiła kulminacja. Długo wyczekiwana. Najważniejsze klubowe trofeum w europejskiej piłce znów znalazło się w rękach naszego rodaka. Robert Lewandowski na szczycie globalnej piłki. I żal, olbrzymi, że „France Football” nie wybierze w tym roku swojego „Złotego Piłkarza”. Nie widziałbym żadnego innego takiego pewniaka jak „Lewy”. Za rok Mistrzostwa Europy i pewnie mimo wiary w kolejny świetny sezon Roberta będzie mu o to szalenie trudno. Choć nadzieja umiera przecież ostatnia.
I co najistotniejsze, to, co wydarzyło się w tym sezonie z udziałem Bayernu Monachium to olbrzymia zasługa tego ciągle pozostającego obiema stopami na ziemi chłopaka, który pamięta że zaczynał karierę w Partyzancie Leszno pod Warszawą. „Bobka” z Varsovii, Delty czy Znicza Pruszków, który zawsze o swoich przyjaciołach z podwarszawskiego miasta pamięta. A nie oderwanego od niej popisującego się codzienną zmianą fryzur, nowymi samochodami czy zdobywaniem serc kolejnych modelek gwiazdora. Lewandowski mimo niezwykłego bogactwa, niezliczonej liczby sukcesów i trofeów, pozostał normalnym facetem, a jego wczorajszy wywiad dla Szymona Rojka w Polsacie Sport przypomniał także, że nie niezwykle wrażliwym. Nie tylko „Lewy” uronił łezkę. Mimo, że słyszałem te słowa o dedykacji dla ojca już kilka razy, podczas „Gali Mistrzów Sportu” czy „Piłki Nożnej” to zawsze chwyta za mnie za serce. Wspomnienie o żonie Ani i dzieciakach też zrobiło wrażenie. Za sukcesem każdego mężczyzny, nie tylko sportowca, stoi przecież kobieta. Anię za to co robi w życiu też trzeba podziwiać. I ona też odniosła olbrzymi sukces. Kiedyś sportowy – zobaczcie ile me medali także tych na mistrzowskich imprezach międzynarodowych w karate– teraz też finansowy. Miała pomysł na siebie i świetnie go realizuje. A mogłaby „leżeć i pachnieć”, zamiast tego również „zasuwa”. Poza tym, gdy od czasu do czasu widzę ich razem, jest między nimi cały czas to „coś”, ta iskra, ta chemia, widać jak bardzo się kochają, wzajemnie podziwiają, to doprawdy piękny widok dopełniający obraz tej udanej pod każdym względem relacji . Może normalny i nie powinien budzić takich doznań ale wiemy przecież jaki jest dziś świat i w którą stronę zmierza.
Robert przyszedł do Bayernu między innymi właśnie dla takich chwil jak ta wczoraj. By wygrywać europejskie trofea. Czekał na nie wraz z tym wielkim klubem długie siedem lat. Czy zaczyna się era Bayernu? Taka jak jeszcze niedawno Realu Madryt, Barcelony czy dużo wcześniej Milanu, Liverpoolu oraz Ajaksu Amsterdam? Nie wiem. Dziś piłka jest tak potwornie bogata, złożona z tylu gigantycznych klubów, że absolutnie nie można powiedzieć, że czeka nas właśnie taka historia. Poza tymi, którzy ostatnio zdominowali Champions League są jeszcze przecież niezaspokojone ambicje Manchesteru City, Juventusu Turyn czy przegranego wczoraj PSG. Odrodzi się pewnie za jakiś czas i Barca. I trochę szkoda, że te mniej zamożne firmy z lig poza „Top 5” raczej nie będą mogły „powąchać” i zbliżyć się do tego błyszczącego „garnka z wielkimi uszami”. Raczej nie dożyjemy szybko takich czasów, że obejrzymy finał w stylu FC Porto – AS Monaco sprzed 16 lat.
To jednak już nie zmartwienie Roberta. Pewnie gdyby zrealizował swoje wcześniejsze marzenia o Realu Madryt miałby na swoim koncie więcej niż jeden Puchar Europy. Bayern wiedział jednak co robi. Kurczowo starał się go zatrzymać i skutecznie to zrobił. Bez niego nie wróciłby na tron. To nie ulega wątpliwości. Bo ma najlepszego piłkarza na świecie, nie tylko napastnika. Brawo „Lewy”. Teraz niech boją się Holendrzy, Bośniacy i Włosi. Liga Narodów się zbliża. A potem EURO. To co wydarzyło się w tym sezonie i swą puentę miało w Lizbonie jeszcze go zmobilizuje. Robert długo nie usiądzie na laurach.
Dziennikarz Polsatu Sport, Bożydar Iwanow