Robert Ziętarski: „Chojniczanka jest gotowa na powrót do 1. Ligi”

05.09.2020

Robert Ziętarski jeszcze niespełna rok temu występował w zespole Olimpii Grudziądz. W sobotę piłkarz wróci do Grudziądza, jednak jako piłkarz Chojniczanki. Dlaczego zdecydował się na zmianę otoczenia? Co doprowadziło obie jego drużyny do spadku w ubiegłym sezonie? Więcej w rozmowie “Futbol News”.

Co sprawiło, że zdecydował się pan na karierę piłkarską?

Moja rodzina jest od zawsze bardzo zaangażowana sportowo. Zawsze już po przejściu przez bramę, pierwszym tematem była piłka nożna, dlatego tak to wszystko wyszło. Myślę, że jednak największy wpływ na to miał tata, który zaraził mnie piłką nożną, gdy jeszcze byłem dzieckiem. Jeździł ze mną na treningi, od samego początku brał udział w mojej piłkarskiej przygodzie.

Wspomniał pan o rodzinie – czytałem niedawno, że pana rodzina to zapaleni kibice Lechii. A jednak w młodym wieku trafił pan do Arki – jaka była ich reakcja?

To były jeszcze czasy, gdy szkolenie Arki wyglądało najlepiej w regionie. Gdy miałem szesnaście lat i grałem w Pomezanii Malbork, dostałem propozycję i z Lechii, i z Arki. W Arce miałem nieco lepsze możliwości rozwoju, klub zapewniał szkołę i internat. Dlatego też moi rodzice pomogli mi podjąć taką decyzję.

Ale pewnie były w rodzinie jakieś docinki, że trafił pan do Arki, a nie Lechii.

Na początku może nie, bo jak byłem młody, wyglądało to inaczej. Teraz jednak rodzina ma z czego się pośmiać, szczególnie że derby układały się na korzyść Lechii przez wiele ostatnich lat. Trochę więc dostałem tych szpileczek od wujków (śmiech).

Chciałbym właśnie teraz zapytać o czas spędzony w Arce. Co pan najbardziej zapamiętał z tego okresu?

Do Arki ściągnęło mnie wtedy dwóch, już niestety świętej pamięci trenerów, trener Dziubiński i trener Mikołajczyk. To oni ukształtowali moją drogę piłkarską, dlatego jest mi przykro, że już odeszli. Zapamiętałem też występy w mistrzostwach juniorów, w których zdobyliśmy medale. Uważam, że był to niezły okres. Szkoda tylko, że moja kariera w tamtym momencie się zatrzymała.

Był pan blisko pierwszego zespołu?

Gdy Arka grała w ekstraklasie i trenerem zespołu był Dariusz Pasieka, trenowałem z pierwszą drużyną, byłem też blisko podpisania umowy z klubem. Miałem wtedy jednak poważne problemy zdrowotne – przeszedłem trzy zabiegi na kolana. Pauzy trwały po cztery miesiące, dlatego wybiłem się trochę z rytmu treningowego. Trafiłem na wypożyczenia i utknąłem na niższych ligach.

Pół roku spędził pan w Warcie Poznań, gdzie zagrał pan tylko w kilku meczach. Przejście tam to była wówczas dobra decyzja?

Trafiłem tam na ostatnią chwilę, w ostatni dzień okna. W Arce powiedziano mi, żebym odszedł gdziekolwiek, bo nie będę miał zapewnionej gdy w pierwszym zespole, a rezerwy grały w czwartej lidze. W Warcie w tamtym momencie wszystko się już rozsypywało, przegrywaliśmy mecz za meczem, ja też za dużo minut nie zebrałem. Były duże problemy finansowe. To był dla mnie okres przejściowy, na pewno nie jeden z lepszych.

Cieszę się, że wszystko poszło w dobrą stronę. Gdy grałem w trzeciej lidze pojawiały się jednak myśli o tym, żeby zabrać się za coś innego.

Jakie miał pan wtedy alternatywy?

Najbliżej mi było do straży pożarnej, gdyż mam czterech strażaków w rodzinie. Zastanawiałem się nad tym, żeby pójść w tym kierunku, a w piłkę grać tylko dodatkowo.

Potem jednak przyszedł lepszy czas – trafił pan do Gwardii Koszalin.

W Gwardii w sumie byłem dwa lata. Na początku walczyliśmy o utrzymanie w trzeciej lidze, potem awansowaliśmy do drugiej. Odszedłem do Puszczy Niepołomice i po pół roku wróciłem do Koszalina na wypożyczenie.

W Gwardii zanotował pan wręcz niesamowitą skuteczność. Co było jej przyczyną?

Były potem różne docinki, że chyba koszalińskie powietrze mi służyło. Wtedy faktycznie byłem najlepszym strzelcem zespołu w lidze, zresztą w samej drugiej rundzie zdobyłem dziesięć bramek. Bardzo dobrze wspominam ten okres – gra w Gwardii przywróciła mnie do życia i dodała mi trochę pewności siebie. To wszystko zaowocowało moim transferem do Grudziądza.

I zaliczył pan z nią kolejny awans, tym razem do pierwszej ligi.

Mam same dobre wspomnienia z tamtego sezonu. Naszym trenerem był wówczas Mariusz Pawlak, po spadku z ligi dużo piłkarzy zostało, dodatkowo klub się wzmocnił kilkoma dobrymi zawodnikami. Od początku było pewne, że celujemy w awans. Naszą siłą była szatnia – mieliśmy świetną atmosferę, jeden za drugiego oddawał zdrowie.

W Grudziądzu doszło też do zmiany pana zadań na boisku. Wcześniej grał pan bardziej ofensywnie, a trener Mariusz Pawlak przesunął pana na defensywnego pomocnika.

Można powiedzieć, że od trenera Pawlaka się zaczęło, bo wciąż gram na tej pozycji. W Olimpii było wtedy bogactwo z przodu – Agwan Papikyan, Mateusz Marzec, Przemek Kita czy Marcin Kaczmarek. Dlatego trener tak to poukładał, że mnie trochę cofnął. Cieszę się z tego powodu, bo odpowiada mi ta pozycja.

Właśnie tu czuje się pan najlepiej na boisku?

Na pewno mam większe umiejętności ofensywne niż defensywne – z piłką czuję się lepiej niż bez niej. Teraz jednak trzeba dostosować się do “ósemki”, ale co trener, to inna perspektywa.

Przejdźmy teraz do Olimpii z zeszłego sezonu, a właściwie pana odejścia. To było duże zaskoczenie, że podstawowy piłkarz drużyny, która jeszcze wtedy kręciła się wokół górnej szóstki, zdecydował się przejść do zespołu ze strefy spadkowej.

Wrócę do tego, co powiedziałem wcześniej – naszą główną siłą była rodzinna atmosfera. Były wtedy jednak w Olimpii duże problemy finansowe i organizacyjne. Można powiedzieć, że my zawodnicy zawsze wychodziliśmy do klubu z pomocną dłonią i wszystko tolerowaliśmy. Zarząd nie spełnił jednak wielu obietnic. Jako wicekapitan powiedziałem, że przeszkodziło nam wiele rzeczy w tym, żeby osiągnąć cel. Musiałem odejść, gdy się okazało, że stanowisko moje i prezesa się znacząco różni.

Żałował pan tego, co powiedział?

Nie żałuję, zresztą mamy teraz z prezesem normalny kontakt. Zrozumiał, że wszystko w tamtym momencie robiłem dla drużyny i wyników, a zostało to odebrane wtedy trochę inaczej. Z perspektywy czasu myślę, że Olimpia na tym straciła. Nikt nie mógł jednak przewidzieć, że moment gdy odszedłem, a także odszedł Omran Haydary, będzie momentem zwrotnym  wszystko pójdzie w gorszą stronę.

Olimpia ostatecznie spadła z ligi, ale podobnie jak Chojniczanka, do której pan przeszedł. Niedawno rozmawiałem z Agwanem Papikyanem i powiedział mi, że zespół z Chojnic tak naprawdę spadł ze względu na jesienną postawę. Bo wiosną zdarzyło się kilka udanych meczów.

Do przyjścia do Chojniczanki przekonał mnie trener Smółka, poza tym transfery wskazywały na to, że Chojnice powalczą o utrzymanie. Może trochę naiwnie w to wierzyłem, ale wydawało mi się, że ta strata jest do odrobienia. Mecze na wiosnę nie były złe, ale cały czas czegoś brakowało. Myślę, że zasłużenie spadliśmy – dziesięć punktów straty goni się ciężko.

Uważam, że Chojniczanka jest gotowa na to, by po spadku wrócić do 1. Ligi. Klub jest organizacyjnie na wysokim poziomie – nie brakuje nic.

Co będzie największą siłą Chojniczanki w nowym sezonie?

Mamy trochę przebudowany skład – z podstawowego zostało tylko czterech-pięciu zawodników. Na pewno naszą siłą będzie doświadczenie i szeroka kadra. Wszyscy zawodnicy, którzy do nas przyszli, są ograni w pierwszej czy drugiej lidze, więc myślę, że przełoży się to na wyniki.

Trudno było przestawić myślenie z pierwszoligowego na drugoligowe?

Nigdy nie jest łatwo przystosować się do nowej rzeczywistości po spadku z ligi. Tym bardziej, że mam 27. lat i chciałbym grać jak najdłużej. Długo się zastanawiałem nad przedłużeniem umowy – rozmawiałem z dyrektorem sportowym i z nowym trenerem. Myślałem czy nie zacząć wszystkiego od nowa w innym klubie, wybrałem jednak stabilizację. Przekonano mnie nowymi zawodnikami z dobrym CV oraz tym, że będziemy grać o awans. Wiem, że nie są to puste słowa – odkąd jestem w Chojnicach, pod względem organizacyjnym wszystko jest zapewnione, od murawy po odnowę biologiczną. Na pewno możemy zrobić teraz dobre wyniki.

Z pana wypowiedzi jednak wynika, że miał pan oferty z innych klubów.

Nie ukrywam, że rozmawiałem z klubami pierwszoligowymi. Chojniczanka była jednak najbardziej konkretna – chciano przedłużyć ze mną umowę praktycznie po miesiącu czy dwóch w Chojnicach. Wszyscy byli zdecydowani na to, by mnie zatrzymać. Ja się wstrzymywałem – gdybym dostał jakąś dobrą ofertę, pewnie bym odszedł. Żadna oferta nie była jednak lepsza niż z Chojnic.

Pierwszy mecz Chojniczanka wygrała z Pogonią Siedlce 4:2, zdobył pan jedną bramkę. Jak się pan zapatruje na kolejne spotkania przez pryzmat tego meczu?

Ten wynik trochę nie odzwierciedlał całego spotkania, gdyż Pogoń otrzymała chyba najniższy możliwy wymiar kary. W Chojnicach zmieniło się nastawienie, również ze strony kibiców – jest pozytywne i widać, że możemy tu o coś grać. Robi się przyjemna atmosfera, wielu ludzi tutaj w nas wierzę. Dlatego też liczę na to, że będziemy grać o najwyższe lokaty.

A jakiego spotkania spodziewa się pan w Grudziądzu?

Olimpia to dobry zespół, ale myślę, że pojedziemy tam po trzy punkty, jak po swoje. Wydaje mi się, że nie mamy się czego bać.

Kibice Olimpii dobrze pana przywitają?

Wiele osób mnie o to pyta. Myślę, że przywitają mnie pozytywnie, nigdy nie miałem z nimi złych relacji. Zawsze miło i ciepło mnie witali, bo oddawałem kawał zdrowia dla Olimpii. Wiele w tym klubie przeżyłem, dlatego też liczę na pozytywne przyjęcie w sobotę.

Jakie są pana indywidualne cele na ten sezon?

Ostatnio poszedłem o zakład, że zdobędę dwa razy tyle goli i asyst, co w poprzednim sezonie. I taki jest też mój cel na najbliższy sezon. Patrząc jednak na nieco dalsze cele, chciałbym zagrać w ekstraklasie.

Ile daje pan sobie czasu na debiut w ekstraklasie?

Kariery piłkarskiej nie da się tak zaplanować i wiele jest zwrotów akcji, takich jak w Grudziądzu. Czasami trudno wszystko przewidzieć. Dlatego trzeba się skupić na tym, żeby zrobić dobrą pracę w tym sezonie. A może niedługo przełoży się to na awanse.

ROZMAWIAŁ: PRZEMYSŁAW CHLEBICKI

Fot. Chojniczanka Chojnice