Wielkie transfery Chelsea. Czy zakupy pójdą w parze z wynikami?
W marcu cały piłkarski świat stanął w miejscu. Panująca pandemia nie pozwoliła kontynuować rozgrywek, co za tym idzie, zmagania piłkarzy na boisku zostały wstrzymane. Postój w grze wpłynął oczywiście na finanse wielu klubów. Spodziewano się, że letnie okno transferowe będzie wyglądać zupełnie inaczej. Rzeczywiście tak było. Jednakże nie dotyczy to wszystkich zespołów. Przed szereg wyszła bowiem Chelsea, która latem wydała prawie 250 milionów euro. Skąd w dobie kryzysu londyńska drużyna zebrała takie środki na transfery. Jakich wzmocnień dokonali „The Blues”? I najważniejsze – czy wielkie zakupy pójdą w parze z oczekiwaniami.
W 2019 roku, gdy Frank Lamprd obejmował funkcję szkoleniowca Chelsea, nikt nie miał wątpliwości, że 42-latek rzuca się na głęboką wodę. Z zakazem transferowym, bez motoru napędowego zespołu, czyli Edena Hazarda, który kilka tygodni wcześniej przeniósł się do Realu Madryt, realizując tym samym swoje wielkie marzenie. Ogromne wyzwanie miało jednak pewien plus. Nikt nie oczekiwał od Franka Lamparda, że razem z zespołem będzie walczyć o najwyższe cele.
Mimo kilku wpadek, by nie powiedzieć kompromitacji, Anglik zrobił bardzo dobre wrażenie na kibicach oraz zarządzie. Szkoleniowiec „The Blues” zrealizował główne zadanie. Zakwalifikował Chelsea do Ligi Mistrzów. Jak się później okazało, ten aspekt odegrał bardzo istotną rolę przy letnich zakupach.
Co istotne, zespół Lamparda prezentował na boisku całkiem ciekawy futbol. W defensywie wiele kwestii pozostawało (i nadal pozostaje) do poprawy, jednakże w ofensywie, bez wspomnianego Edena Hazarda, „The Blues” grali naprawdę dobrze. Dodatkowo wprowadzeni do drużyny zostali piłkarze z akademii w postaci Masona Mounta, Fikayo Tomoriego, Reece’a Jamesa czy Tammy’ego Abrahama.
Na moment kibice mogli zapomnieć, że Chelsea to klub, który od początku ery Romana Abramowicza nie skupiał się na budowaniu przyszłościowego projektu, lecz osiąganiu szybkiego sukcesu. Wydawało się, że londyńska ekipa porzuci swoją praktykę, skupiając się w najbliższych latach na „swoich” zawodnikach. Letnie okno transferowe sprawia, iż jesteśmy świadkami pewnej hybrydy.
Skąd mają na to pieniądze?
Powyższe pytanie zadawał sobie każdy, kto nie śledził dokładnie poczynań Chelsea na przestrzeni ostatnich kilku lat. Na świecie (również tym piłkarskim) panował i nadal panuje wielki kryzys. Część klubów, takich jak np. Barcelona, szuka dodatkowych środków w każdym miejscu. Na drugim biegunie jest Chelsea. Zespół ze Stamford Bridge nie wyglądał na drużynę, którą specjalnie dotknął kryzys. Potwierdza to fakt, iż w letnim oknie transferowym „The Blues” wydali na wzmocnienia 247 milionów euro (via. transfermarkt).
Skąd klub wziął na to pieniądze? Jak wiadomo, ważną rolę zawsze odgrywa właściciel. Choć od dłuższego czasu media spekulują o rzekomej chęci sprzedaży Chelsea przez Romana Abramowicza, to ostatnie lata sugerują, iż rzeczywistość wygląda zupełnie inaczej.
Na przestrzeni pięciu lat (2014-2019), żaden inny właściciel nie wpłacił więcej pieniędzy do klubu, niż Roman Abramowicz. Z jednej strony to pokazuje, że Abramowiczowi cały czas mocno zależy na Chelsea i nie ma raczej zamiaru sprzedawać londyńskiej ekipy zainteresowanym kupcom. Z drugiej, obala to nieco mit o „samowystarczalnej” Chelsea. Po zdobyciu przez „The Blues” pucharu Ligi Mistrzów, część sympatyków czy ekspertów uważała, iż zespół ze Stamford Bridge zbudował sobie na tyle silną markę, że jest w stanie funkcjonować bez pieniędzy Abramowicza. Powyższe zestawienie mocno podważa tę tezę.
Pieniądze od właściciela to jedno, ale fundamentalną rolę odgrywają także aspekty finansowego Fair Play, a co za tym idzie, bilansu transferowego klubu. Wbrew pozorom, Chelsea nie tylko dużo wydaje, ale również sporo zarabia na sprzedaży zawodników. Potwierdza to fakt, iż w sezonie 2019/2020, bilans „The Blues” był dodatni i wynosił aż 112 milionów euro. Wynika to przede wszystkim z faktu, iż londyński zespół miał zakaz transferowy, a drużynę za rekordowe pieniądze opuścił Eden Hazard.
Biorąc pod uwagę pięć ostatnich lat (w tym naturalnie letnie okno transferowe 2020/2021), bilans Chelsea wynosi -279,28 mln euro. Porównując to z innymi, czołowymi ekipami, „The Blues” wypadają naprawdę dobrze. Dla przykładu, bilans Arsenalu to -349,89 mln euro, natomiast Manchesteru United -544,90 mln euro.
Aktywna polityka sprzedaży piłkarzy, zakaz transferowy w ubiegłym roku, a także regularna pomoc właściciela sprawiły, iż Chelsea mogła wydać naprawdę sporo. I to zrobiła.
Wczesny transfer
Letnie zakupy zespół ze stolicy Anglii rozpoczął bardzo szybko, bo… w połowie lutego. Zawodnikiem „The Blues” został wtedy Hakim Ziyech. Chelsea mocno zabiegała o Marokańczyka już w styczniu, jednakże Ajax nie wyobrażał sobie utraty kluczowego gracza w połowie sezonu. Dlatego też, całą transakcję dopięto tuż po zamknięciu zimowego okna. Hakim zasilił londyńską drużynę za 40 milionów euro.
Warunki transferowy wydawały się całkiem atrakcyjne. Ziyech nie tylko błyszczał w Eredivisie, ale również miał bardzo dobre statystyki w Lidze Mistrzów. Wielu ekspertów zastanawiało się, dlaczego po sezonie 2018/2019 żaden klub nie dołożył odpowiednich starań, by sprowadzić 27-latka. W środowisku przewijała się opinia dotycząca trudnego charakteru zawodnika. Ile w tym prawdy? Na to pytanie mogą odpowiedzieć tylko osoby, które przebywają w otoczeniu piłkarza. Chelsea na papierze zyskała gracza o profilu, którego brakowało w drużynie podczas kampanii 2019/2020. Choć Hakim nie zdołał jeszcze zadebiutować w oficjalnym meczu, to Marokańczyk dał popis umiejętności w sparingu z Brighton.
Po transferze Ziyecha w głowach kibiców Chelsea zapaliła się jednak lampka, która nie była jednak zapowiedzią wielkiego okna w wykonaniu klubu. Sympatycy doceniali naturalnie sprowadzenie Marokańczyka, jednakże przejście Ziyecha sugerowało, iż do drużyny nie dołączy Jadon Sancho, na którego transfer liczyli praktycznie wszyscy.
Okazja, którą trzeba wykorzystać
Nikt nie spodziewał się, co jeszcze czeka Chelsea w letnim oknie. Trudno nie oprzeć się wrażeniu, że „The Blues” nie tylko nie stracili na panującej pandemii (w kontekście okna transferowego), ale nawet zyskali. Można mieć bowiem wątpliwości, czy przy normalnych okolicznościach zespół zasililiby tacy gracze, jak Werner czy Havertz.
Drugim transferem „The Blues” został Timo Werner. Przez wiele tygodni niemiecki gracz był jedną nogą w Liverpoolu. Spekulacje dobrnęły już do takiego momentu, że nie pytano już czy, ale kiedy 24-latek zostanie zaprezentowany jako nowy piłkarz „The Reds”. Z kilku powodów mistrz Anglii ostatecznie nie mógł sprowadzić Wernera. Szybko wykorzystała to Chelsea.
Jak się okazuje, sporą rolę przy tej transakcji nie tylko odegrał Antonio Rudiger, którego kibice żartobliwie okrzyknęli agentem klubu, ale również Frank Lampard. Po finalizacji transferu, „The Athletic” ujawniło kulisy wielkiego wzmocnienia. Aby przekonać Niemca, szkoleniowiec Chelsea wykonał dwa telefony, które kończyły się długimi rozmowami. Lampard wyjaśnił, dlaczego przeprowadzka do Londynu będzie dla Timo dobrym posunięciem. Werner rzekomo był zachwycony projektem, który przedstawił mu Lampard.
W momencie realizacji transferu, wydane pieniądze na Wernera określone zostały jako wielka okazja. Mimo kryzysu, nieco ponad 50 milionów euro za gwiazdę Bundesligi nie jest wygórowaną kwotą. Jak na razie, postawa Timo na angielskich boiskach odbiega nieco od oczekiwań. Naturalnie jest jeszcze za wcześnie, by wyciągać jakiekolwiek wnioski.
Teraz albo nigdy
Kryzys wywołany pandemią wpłynął także na transfer Kaia Havertza. O ile w przypadku Wernera konkurencja nie była tak ogromna, to byłego już gracza Bayeru w swoich szeregach chciała mieć praktycznie każda czołowa ekipa w Europie. Bayern Monachium czy Real Madryt postawiły sprawę jasno. W tym roku transakcja za 80 milionów euro nie jest w ich sytuacji możliwa. Kai mocno jednak naciskał na zmianę klubu, dlatego gotowość do realizacji tego wzmocnienia zgłosiła Chelsea.
Wbrew pozorom, nie był to spontaniczny transfer zespołu Lamparda. Jak twierdzi bowiem „The Athletic”, pierwsze rozmowy z obozem zawodnika zostały przeprowadzone już na przełomie kwietnia i maja… 2019 roku. Klub z Premier League przekonywał, iż zamierza stworzyć wielki projekt, którego efekty będą widoczne za jakiś czas.
Krok po kroku, „The Blues” udowadniali swoje ambicje. Pierwszym ruchem był naturalnie transfer Hakima Ziyecha. Znacznie większe wrażenie na Havertzie zrobiła naturalnie przeprowadzka jego rodaka, Timo Wernera. Sprowadzenie gwiazdy Bundesligi zasugerowało, iż Chelsea nie rzuca słów na wiatr.
Ważną rolę przy wyborze klubu odegrała również Liga Mistrzów. O ile Timo poszedł nieco w ciemno, gdyż w momencie transferu londyńska drużyna nie miała jeszcze zapewnionej gry w prestiżowych rozgrywkach, to dla Havertza ten aspekt był bardzo istotny. Ostatecznie zespół ze Stamford Bridge zajął czwarte miejsce w lidze, gwarantując sobie udział w LM.
24 – Only Robert Lewandowski (35), Lionel Messi (32) and Cristiano Ronaldo (31) have been involved in more goals in all competitions in 2020 among players in the top 5 European leagues than Kai Havertz (16 goals, 8 assists). Arrival. #CHEBAR pic.twitter.com/qsDZsqvChy
— OptaJoe (@OptaJoe) September 23, 2020
Chelsea wiążę ogromne nadzieje z Havertzem. Po dwóch przeciętnych występach przeciwko Brighton i Liverpoolowi, Kai zanotował genialny mecz z Barnsley w Carabao Cup, zdobywając hat-tricka. Z meczu na mecz, 21-latek w barwach angielskiego klubu wygląda coraz lepiej. Postawa niemieckiego zawodnika zaczyna mocno pobudzać apetyty kibiców.
Najważniejszy transfer
Choć na Wernera oraz Havertza Chelsea wydała łącznie 133 miliony euro, to wydaje się jednak, że najważniejszy transfer zespołu kosztował „The Blues” znacznie mniejsze pieniądze. O kim mowa? Tym graczem jest Edouard Mendy. Podczas kampanii 2019/2020, Frank Lampard nie mógł rozwiązać problemu dotyczącego fatalnej gry swojej defensywy. Wina nie leżała tylko po stronie obrońców. Katastrofalny sezon zaliczył bowiem Kepa Arrizabalaga.
Nie da się wytłumaczyć postawy hiszpańskiego bramkarza w ubiegłym sezonie. W Premier League żaden inny golkiper, który rozegrał minimum pięć spotkań, nie miał gorszych statystyk w kontekście skuteczności interwencji.
Gra Kepy nie pozostawiała złudzeń – klub potrzebował nowego bramkarza. Problem w tym, że 26-latek kosztował Chelsea 80 milionów euro, a przy panującym kryzysie żaden zespół nie chciał wypożyczyć Arrizabalagi pokrywając jego wynagrodzenie, nie mówiąc już o definitywnym transferze.
Wszystko wydawało się zatem jasne. Zespół ze Stamford Bridge może pozwolić sobie na sprowadzenie konkurenta, który być może sprawi, że Kepa będzie lepiej spisywać się między słupkami Chelsea lub po prostu wejdzie do składu, prezentując odpowiedni poziom. Wyborem „The Blues” okazał się Edouard Mendy z Rennes.
Ten ruch nie był przypadkowy. Fundamentalną rolę przy transferze odegrał nie tylko Petr Cech, ale również Christophe Lollichon. Już w 2019 roku skaut Chelsea, który niegdyś przez wiele lat był trenerem bramkarzy na Stamford Bridge, w samych superlatywach wypowiedział się na temat Senegalczyka:
Osiągnął dojrzałość, pokonując niezwykłą drogę. Jak dla mnie, Edouard Mendy jest obecnie najlepszym bramkarzem w Ligue 1.
Mendy zdążył już zadebiutować w barwach Chelsea, występując w starciach z Tottenhamem oraz Crystal Palace. Wielu kibiców widzi naturalnie ogromną poprawę jakości w bramce „The Blues”.
Potrzebny lider
Poza transferami za wielkie pieniądze, Chelsea sprowadziła także zawodników na zasadzie wolnych transferów. W tym gronie byli Thiago Silva oraz Malang Sarr. Znacznie więcej uwagi przykuwa naturalnie przeprowadzka brazylijskiego defensora. Podczas rozgrywek 2019/2020, postawa środkowych defensorów „The Blues” pozostawiała wiele do życzenia. Przez cały sezon Lampard nie zdołał wyłonić lidera. Pod koniec kampanii na tle pozostałych obrońców wyróżniał się Kurt Zouma. Stworzenie jednak duetu złożonego z francuskiego zawodnika oraz kogoś z trójki Christensen, Rudiger oraz Tomori nie gwarantowało jednak odpowiedniej jakości. Można było odnieść wrażenie, że drużynie potrzebny jest ktoś, kto ma za sobą setki spotkań i jest w stanie wpłynąć na postawę reszty obrońców.
Tym wyborem okazał się Thiago Silva. Na sprowadzenie defensora wpłynął oczywiście fakt, iż Brazylijczyk skończył swoją przygodę z PSG i był wolnym zawodnikiem. Nadal jednak transfer 36-latka, który nie miał jeszcze styczności z angielską piłka, wzbudzał ogromne wątpliwości. Chelsea niewiele jednak ryzykowała, dlatego w momencie ogłoszenia transferu, sympatycy „The Blues” byli podekscytowani.
Sam Silva miał bardzo kiepskie, by nie powiedzieć katastrofalne wejście do nowego klubu. W meczu przeciwko Barnsley, Thiago wyglądał bardzo niepewnie. Z kolei w ligowym starciu z WBA, Brazylijczyk pokazał się ze słabej strony, popełniając m.in. błąd skutkujący golem dla rywali.
Znacznie lepsze spotkanie Thiago Silva zaliczył w rywalizacji z Crystal Palace. Wydaje się, że Frank Lampard w końcu może stworzyć duet środkowych obrońców w postaci Silvy oraz Zoumy, którzy będą regularnie pojawiać się razem na murawie.
Trudne początki
Po tylu transferach, nikt nie oczekiwał, że zupełnie nowy zespół zacznie od razu prezentować futbol, który chcą oglądać kibice. Postawa Chelsea była jednak poniżej pewnego poziomu. Wynik meczu z Brighton zakończony zwycięstwem 3:1 kompletnie nie odzwierciedlał wydarzeń na boisku. Rywale zaprezentowali się z bardzo dobrej strony, nie będąc gorszą ekipą.
Potyczka z Liverpoolem zakończyła się z kolei wraz z czerwoną kartką Christensena. W drugiej połowie rywalizacji „The Blues” byli bezradni. W międzyczasie klub ze Stamford Bridge zaliczył efektowne zwycięstwo z Barnsley, jednakże potyczki w Carabao Cup z niżej notowanym rywalem przeważnie nie są żadnym wyznacznikiem.
Nie przekonały także mecze z West Bromem (3:3) oraz Tottenhamem ( 1:1 zakończony porażką w rzutach karnych). Pełną kontrolę nad boiskowymi wydarzeniami piłkarze Franka Lamparda zyskali dopiero w 4. kolejce Premier League, wygrywając 4:0 z Crystal Palace. Konkretne wnioski na temat gry Chelsea będzie można najprawdopodobniej wyciągnąć dopiero po trwającej przerwie reprezentacyjnej. Do gry powinni być gotowi Hakim Ziyech oraz Christian Pulisic. Ta dwójka ma odgrywać kluczową rolę podczas kampanii 2020/2021.
Czego oczekiwać?
To pytanie zadaje sobie każdy. Wielkie transfery sugerują, że Chelsea włączy się w walkę o najwyższej cele. Wydaje się, że na ten moment „The Blues” są przynajmniej o jeden krok za Liverpoolem oraz Manchesterem City. Z pewnością Frank Lampard liczył, że obecny sezon uda się zakończyć z jakimś pucharem. Problem w tym, że duża szansa wraz z porażką w starciu z Tottenhamem już uciekła. Pozostaje jeszcze FA Cup, gdyż w zwycięstwo w Lidze Mistrzów trudno aktualnie wierzyć.
Paradoksalnie, jeszcze w tym sezonie oczekiwania zarządu względem Franka Lamparda nie będą wygórowane. Na tytuł mistrzowski jest raczej za wcześnie. Różnica względem ubiegłej kampanii polega jednak na tym, że nikt w klubie nie zaakceptuje już tak ogromnej straty do lidera. Planem minimum z kolei jest z pewnością gra w Lidze Mistrzów podczas sezonu 2021/2022.