Kiereś: Jesteśmy na trzecim miejscu, więc dlaczego mielibyśmy się cofnąć? Idziemy wyżej!

21.11.2020

Gdyby zapytać z czym się kojarzy kibicom trener Kamil Kiereś pewnie większość wskazałaby słynny filmik i słowa kibica na temat obecnego szkoleniowca Górnika Łęczna. Tymczasem właśnie na Lubelszczyźnie Kiereś awansował do I ligi, a teraz jego Górnik pełni rolę rewelacyjnego beniaminka zajmując trzecie miejsce. Jak do tego szło? Nie odpowiemy „nie wiem”, gdyż po prostu przepytaliśmy trenera zielono-czarnych o ostatnie półtora roku pracy.

  • Kilka zmian ustawień od 4-3-3, przez 4-4-2 do kombinowanego 4-2-3-1
  • Jak wyciągnąć z kryzysu zawodnika i zespół?
  • Dlaczego Górnik strzela tyle goli w końcówkach?
  • Jak pomieścić czterech środkowych pomocników w podstawowym składzie?

Na te i inne pytania poznacie odpowiedź!

***

Czy słyszał Pan o takim określeniu jak „Kiereś Time”?

Nie

Chodzi o końcówki, w których Górnik Łęczna wygrał kilka meczów i zgarnął sporo punktów na początku tego sezonu.

O tym, że zdobywamy punkty i bramki w końcówkach to wiadomo. Staramy się tak myśleć podczas spotkania, że jeżeli wynik jest na styku, zawsze w końcówce jedna czy dwie sytuacje zostaną stworzone do przechylenia szali na swoją korzyść. Trzeba się tylko skoncentrować na ich wykończeniu.

Słuchając Pana wypowiedzi po meczu z GKS-em Tychy oraz na bazie obserwacji, Górnik stworzył sobie więcej sytuacji w ostatnich 10. minutach niż przez wcześniejsze 80. Potraficie przydusić rywala w końcówce, a wcześniej wygląda to na oczekiwanie na ruch przeciwnika. Z czego to wynika?

Dla mnie mecz piłkarski jest jak plansza szachowa. Z nami gra przeciwnik, który na pewne sprawy nie pozwala. My też nie jesteśmy też zdecydowanym faworytem tych rozgrywek, więc musimy się mocno napracować, by dojść do korzystnych sytuacji dla nas. Pracujemy z całą kadrą i głębia składu jest kluczowa. Staramy się docierać do rezerwowych i uświadamiać ich, że to jest ważna rola. Wtedy też ich nastawienie jest inne, poza tym dochodzi kwestia zmiany ustawienia po zmianach i udaje się w końcówkach zaskoczyć przeciwnika. Może też energia i siły rywali nie są zawsze pełne w ostatnich minutach, w porównaniu do początków i też można wykorzystać to w efektywny sposób, mając konkretne profity w postaci bramek.

Nie budujemy jednak żadnych mitów i teorii, że mamy na to receptę. Po prostu staramy się pracować, działać pod tym kątem, że są pewne fazy meczu, gdy możemy zaskoczyć rywala.

Mówi Pan o głębi składu. Wydaje się, że od początku sytuacji z koronawirusem szeroka kadra jest kluczowa. W końcu dochodzą dodatkowe wykluczenia przez kwarantanny, bardzo często gra się, co trzy dni. Sytuacja nowa dla każdego trenera i nauka na żywym organizmie.

Zawodnikom powtarzamy, że muszą być elastyczni i przygotowani na wszystkie sytuacje. Teraz do Opola jedziemy w 22. zawodników, mimo że kadra meczowa liczy 20. Zdajemy sobie sprawę, że ktoś rano może wstać z gorączką, więc zabieramy trzeciego bramkarza, kolejnego młodzieżowca, tak żeby się zabezpieczyć. Nie chodzi jednak o liczbę zawodników. Piłkarze tworzący głębie muszą mieć odpowiednie nastawienie i nad nimi trzeba pracować cały czas. Tak żeby byli w stanie dźwignąć nawet te mniejsze role i byli na pewnym poziomie.

W rundzie jesiennej sytuacja jest jednak zgoła odmienna od wiosny. Wówczas był lockdown, później wszyscy wrócili. Wtedy graliśmy trzy mecze w ciągu tygodnia – przerwa – znowu trzy mecze w tydzień, więc był czas na regeneracje. Teraz byliśmy na takim etapie rozgrywek, nie tylko z naszego powodu, że były przekładanych dużo meczów. Nasi rywale mieli po dziewięć spotkań, my pięć. W ostatnim czasie jesteśmy drużyną, która najwięcej gra, co trzy dni. Takich spotkań mieliśmy bodaj pięć czy sześć i czekają nas kolejne. Nie pamiętam takiej dawki, w tak krótkim czasie. Też jest to kłopotliwe pod kątem budowania tygodniowych mikrocykli. Trudno się bardziej zawodnikom przyjrzeć, trzeba trochę też się wykazać intuicją przy wyborze składu. Całkowicie nowa sytuacja i doświadczenie dla wszystkich.

Górnik był jednym z niewielu zespołów, który latem się nie osłabił, a wzmocnił brakującymi ogniwami. Zwłaszcza mowa o bramce, gdzie trafił Maciej Gostomski. Do tej pory między słupkami stali Adrian Kostrzewski i Patryk Rojek, którzy bronili lepiej lub gorzej, ale czegoś im brakowało. Gostomski jest – wydaje mi się – półkę albo i dwie wyżej. Obroni, co do niego należy i często daje coś ekstra od siebie.

Nie chcę powiedzieć, że pozycja bramkarza była słabym ogniwem w zeszłym sezonie. Rojek korzystał z atutu młodzieżowca. Później był Kostrzewski, który bronił do momentu naszego awansu. Zdaliśmy sobie jednak sprawę, że naszym bramkarzom brakuje doświadczenia. Zwłaszcza, że mając taki zespół jak nasz, grając poziom wyżej w takich rozgrywkach. W tym roku I liga jest mocno prestiżowa, gdyż jest aż dziesięć klubów, które w ostatnich kilku latach przewinęły się przez Ekstraklasę. Dlatego ściągnięcie doświadczonego bramkarza było niezwykle istotne.

Wspomina Pan, że nie było wiele ruchów po awansie. Przy tym należy wspomnieć o dyrektorze sportowym Veljko Nikitoviciu i mojej osobie jako trenera. Razem odpowiadamy za odcinek sportowy i budowę zespołu. Założyliśmy sobie już 1,5 roku temu takie ruchy kadrowe, by zbudować w II lidze ekipę w oparciu o pierwszo- i drugoligowych graczy. Nawet takich, którzy grając w I lidze mają w CV Ekstraklasę. Tak było latem ubiegłego roku czy też zimą, gdy przyszli Śpiączka, Cierpka czy Kalinkowski. Po drodze do I ligi pozyskaliśmy takich zawodników, którzy po awansie daliby nam odpowiedni poziom wyżej. Dlatego nie było wiele transferów latem, a wszystko odbywało się znacznie wcześniej.

Jeśli jesteśmy przy Bartłomieju Kalinkowskim, trzeba zahaczyć o jego osobę. Wiosna jak z najgorszego koszmaru – samobóje, czerwone kartki. Najmocniejszych mogłoby podłamać. Dzisiaj jednak oglądamy odmienionego gracza, który w ostatnich tygodniach wygląda naprawdę dobrze. Dużą pracę wykonaliście w aspekcie mentalnym po takich przeżyciach boiskowych?

Bartek dołączył do zespołu, który mocno punktował jesienią. Bardzo pechowo wszedł do gry i to nie pomagało. Przeze mnie został przesunięty nieco na tył grupy, a to nie było łatwe dla mnie i zawodnika z takim CV. Nikt go nie głaskał po głowie i niańczył, ale też dawaliśmy mu znaki, że cały czas go tutaj widzimy. Myślę, że dla niego też to było ważne, że z niego nie zrezygnowaliśmy. Budowaliśmy jego pozycje krótkimi wejściami, później dłuższymi szansami i on sam zaczął decydować o losach meczów strzelając gole. Przy tej liczbie meczów trudno też utrzymać dyspozycje wszystkich, więc on skorzystał, zameldował się w pierwszym składzie. Wszystko przebiegało stopniowo – z jednej strony on się nie poddał, a z drugiej dostał korytarz w kierunku tego by się móc odbudować.

Kalinkowski to jedno. Górnik miał słaby start wiosny. Lanie w Toruniu, przegrana z Widzewem. Później długa przerwa, po której były porażki z GKSem Katowice i Stalą Stalowa Wola. Mogło się zrobić nerwowo, aż przyszła odmiana i pięć kolejnych wygranych. Skąd ta odmiana?

Zawsze może się przydarzyć słabszy okres. Drużyna się może wykoleić. Początek rundy też wynikał z kilku kłopotów zdrowotnych. Nie chce rzucać tego jako kluczowe, ale dopadło nas sporo urazów, które utrudniały nam grę w sparingach pełnym składem. Kilku zawodników rozpoczęło rundę z pewnymi kłopotami i w niepełnej formie. Ostatni mecz przed ligą z GKSem Tychy pokazał nam, że nie jest zbyt wesoło, co udowodnił start.

Po porażce z Elaną, był mecz z Widzewem, który też przegraliśmy, ale jakieś symptomy dobrej gry się pojawiły. Po przerwie mieliśmy słabszy moment. Wiadomo, że w piłce atmosfera to czynnik pracy, zwycięstw. Na pewno nie było wesoło i przyjemnie, ale ważną rolę odegrał klub. Dyrektor sportowy, zarząd nas wspierali. Ja też nie szukałem nowych rozwiązań. W takich momentach najczęściej się cofam do momentu, gdy zakończyliśmy dobrze. Już nie patrzyłem nad czym pracowaliśmy zimą – pod kątem nowości – tylko tego momentu, od którego zaczynaliśmy. Od tego czasu rozpoczął się marsz w kierunku I ligi. Końcówka należała do nas.

Nie tylko jako drużyna wyszliśmy z tego, ale cały klub stanął na wysokości zadania, co przecież nie zawsze jest regułą w piłce. Zarząd nam pomógł i stworzył warunki do wyjścia z tego. Mamy przedłużenie tego ramienia w I lidze i kontynuujemy ścieżkę wygrywania i mocnego punktowania. Wiadomo, że są też porażki, jak ostatnio z Puszczą w Niepołomicach, ale też wtedy trzeba czerpać z tego energię do odbicia się.

W ostatnich tygodniach można zwrócić uwagę, że coraz częściej Górnik gra bez typowych skrzydłowych, ale za to jest czterech nominalnych środkowych pomocników. Kwestia strategii czy formy skrzydłowych?

Nie będę przywieszał sobie medali ani tworzył teorii. Po prostu sytuacja nas do tego zmusiła. Zespół zbudowaliśmy w oparciu o dwóch napastników – Wojciechowski i Śpiączka – oraz w odwodzie Przemek Banaszak. Wokół nich zbudowaliśmy drużynę. Do Michała Golińskiego miał dołączyć jeszcze jeden skrzydłowy, ale to nam się nie udało. Mieliśmy jeszcze na oku dwóch, trzech zawodników, ale kluby, z których chcieliśmy wypożyczyć, nie chciały się zgodzić.

Kontuzja Golińskiego sprawiła, że rolę młodzieżowca przejął Karol Struski, który dołączył do nas dość późno. Wtedy powstał dylemat czy niszczyć obecny system z dwoma napastnikami i zmieniać środek pola albo zaadoptować Karola do gry na boku. Zdecydowaliśmy się na to drugie. Nie miało to wpływu na wyniki, bo drużyna nadal punktowała, jednak Karol miał dwa średnio udane mecze na tej pozycji. Nie czuł ani założeń, ani odległości czy ustawienia. Przy takim treningu, wyciąganiu wniosków urodziła się taka opcja z grą zawodnika „skrzydło-rozgrywającym”, bo tak bym to nazwał. To się w kilku meczach nieźle sprawdziło, biorąc pod uwagę, że dyspozycja Pawła Wojciechowskiego była ostatnio nieco słabsza. Do tego Bartek Kalinkowski pojawił się na „10”. Mocno nam się poprawiła płynność gry i posiadanie piłki, bo w tym ustawieniu z dwójką napastników aż tak dobrze nie funkcjonowało.

To też ciekawie wyglądało. Z jednej strony skrzydłowy przyklejony do linii, z drugiej Karol Struski schodzący do środka i robiący dużo miejsca bocznemu obrońcy do wejścia wyżej.

Automatycznie ta sytuacja się zrodziła. Próbowaliśmy zyskać właśnie przewagę w bocznym sektorze poprzez te wejścia obrońców. Też jestem takim trenerem, który nie przychodzi ze swoim żelaznym ustawieniem, cyferkami i jakoś do tego swoich zawodników dostosować. Raczej patrzę na obecny stan posiadania. Zresztą nasze ustawienie cały czas ewoluuje. Zaczynaliśmy w II lidze od 4-3-3, później 4-4-2 z klasycznymi skrzydłowymi. Teraz sytuacja zdrowotna oraz forma sprawiły, że gramy z „10” w osobie Kalinkowskiego, który tam jeszcze nie grał, ale widać w nim potencjał. Staramy się wydobyć z zespołu to, co mamy najlepsze.

Wspomniał trener o mniejszym posiadaniu przy grze z dwoma napastnikami. Przypomina się mecz z Radomiakiem. Pierwsze pół godziny to piłka po stronie rywala, z czego niewiele wynikało oraz dwie, trzy konkretne akcje Górnika i dwa gole. Do czego zmierzam? Górnik nie jest zespołem, który się przyjemnie ogląda, ale jednocześnie do bólu skuteczny. Był pomysł na zmianę tego stanu rzeczy czy stawiamy na pragmatyzm?

Ten system był wprowadzony w II lidze. Nie mówię, że ona jest łatwiejsza, ale jest bardzo specyficzna i trudna. Przyjście Bartka Śpiączki i dojście do dobrej formy sprawiło, że przeszliśmy na 4-4-2. Grając w tamtej lidze, tym systemem mieliśmy posiadanie. Jakością swojej kadry próbowaliśmy dominować i pokazywać styl. W I lidze nie chcieliśmy być grać bardziej asekurancko, bo też jesteśmy jednym z niewielu zespołów z dwoma napastnikami. Tutaj jednak nie daje nam takiej płynności w grze, ale nie chcieliśmy z niego rezygnować. Udało nam się wyegzekwować lepszą grę obronną. Bardzo ważne jest nastawienie mentalne do gry w obronie. Zamykanie stref, asekuracja itd.

Dużą uwagę zwracaliśmy na pole karne rywala. Mieliśmy tam być często. W pierwszej fazie więc byliśmy skuteczni w obronie oraz pod bramką rywala, mając najwyższy procent wykorzystanych okazji w stosunku do stwarzanych.

Nie wszyscy oglądają każdy nasz mecz, ale zwróciłbym uwagę, że nasze mecze z GKS-em Jastrzębie i Tychy to były spotkania bez dwóch napastników, z Kalinkowskim na „10” i Struskim na prawym skrzydle. To były mecze dobre pod kątem naszej płynności. Zmieniając profil gry, poprawiliśmy to. Z drugiej strony w ostatnim czasie nie byliśmy aż tak skuteczni, jak wcześniej, przy grze dwoma napastnikami.

Coś za coś

Nie mam takiego założenia, że preferuje autobus – defensywa i stałe fragmenty z przodu. Jesteśmy zespołem, który bardzo mało goli strzela po SFG. Skorzystaliśmy z tego z Miedzią, ale to był nasz pierwszy gol. Jesteśmy mocni w obronie, jednak dużo czasu poświęcamy grze ofensywnej.

Siedem miesięcy temu spotkaliśmy się z GKS-em Tychy w sparingu i tam widzieliśmy, że nam wiele brakuje do nich. Tydzień temu byliśmy bliżsi zwycięstwa. Ten czas pomiędzy meczami pokazał, że pracą doszliśmy do tego poziomu. Nadal jednak nie rezygnujemy nad stylem i grą ofensywną. Chcielibyśmy mieć skuteczność i styl. Nie rezygnujemy z tego, ale jeszcze nam trochę brakuje. Jesteśmy odbierani jako zespół skuteczny, ale niezbyt dobry do oglądania.

Wystartowaliście bardzo dobrze. Jako beniaminek oczekiwań nie było, ale czy apetyty wzrosły?

Założeń pod kątem awansu nie mamy w klubie. Sezon jest taką góra, szczytem. Wspinanie się na poprzednią górę – w II lidze – nie było łatwe, ale osiągnęliśmy go. Teraz przystępując do rozgrywek stanęliśmy przed dużo większą górą i wyzwaniem, ale chcemy się wspinać jak najwyżej. Życie nam pokaże, gdzie zawędrujemy. Na razie jesteśmy w strefie barażowej na trzecim miejscu, ale skoro dotarliśmy tutaj, to dlaczego mielibyśmy się cofnąć? Idziemy wyżej!

Fot. główne: gornik.leczna.pl