Oskar Paprzycki przed sezonem trafił do GKS-u Tychy. Piłkarz jest wychowankiem gdańskiej Lechii, ale jeszcze jako nastolatek opuścił klub, gdyż nie widział w nim dalszych perspektyw na grę. Mimo kilku zawirowań, jego piłkarska kariera w ostatnim czasie poszła w dobrą stronę. Co się zmieniło w jego życiu i podejściu do piłki na przestrzeni ostatnich lat? Dlaczego Chojniczanka, w której wcześniej występował, spadła z 1. Ligi? Jakie są obecne priorytety GKS-u Tychy? Więcej w rozmowie “FutbolNews”.
***
Pochodzisz ze Starogardu Gdańskiego, czyli jak się domyślam, ze środowiska kibiców Lechii Gdańsk.
Dokładnie, większość mieszkańców Starogardu jest serduchem za Lechią Gdańsk. Dlatego też od małego kibicowałem właśnie Lechii. Nie ukrywam, że rodzina i przyjaciele cieszyli się z tego powodu i kibicowali mi bardzo, gdy miałem okazję tam trenować.
W Lechii zaliczyłeś kilka udanych występów w Centralnej Lidze Juniorów oraz rezerwach. Jak wspominasz ten czas?
Na pewno czas spędzony w Lechii uważam za bardzo pożyteczny. Spędziłem tam pięć lat, przechodziłem od juniorów, kończąc na rezerwach. Zresztą przez chwilę trenowałem też z pierwszym zespołem. Wspominam tamte chwile bardzo dobrze i uważam, że decyzja o przejściu ze Starogardu do Gdańska było na pewno decydującym krokiem w przygodzie z piłką. Trafiałem tam zresztą na trenerów, dzięki którym naprawdę rozwinąłem się piłkarsko.
Twoim trenerem był między innymi Krzysztof Brede, pod którego okiem trenowałeś później również w Chojniczance.
Trener Krzysiek Brede zawsze zwracał uwagę na detale, szczególnie w przyjęciu piłki. Pamiętam treningi, gdy trenowaliśmy rozegranie i czasami się wkurzaliśmy, że trener przerywał trening, gdy ktoś źle przyjął, odebrał niedokładną piłkę albo dotknął ją ręką. Wtedy wszystko musieliśmy robić od nowa.
Był skupiony na tym, żebyśmy wszystko wykonywali dokładnie. Nas czasami, szczególnie na początku, to męczyło. Z biegiem czasu doszliśmy jednak do wniosku, że to nas dużo nauczyło. Bez wątpienia każdy podopieczny trenera Krzysia mógł powiedzieć, że podczas pracy z nim się rozwijał. Na pewno jego sposób myślenia, prowadzenia treningów i warsztat działał na naszą korzyść.
Wspomniałeś wcześniej, że trenowałeś z pierwszą drużyną, ale ostatecznie nie zadebiutowałeś w niej w oficjalnym meczu. Jak myślisz, dlaczego?
Uważałem, że jako młody zawodnik pokazywałem się z dobrej strony. Rozmawiałem wtedy z trenerem Nowakiem po treningu i wszystko wskazywało na to, że pozostanę w pierwszej drużynie. Tak naprawdę do dziś nie do końca wiem, dlaczego tak to wszystko się potoczyło.
Po kilku latach spotkałem po jednym sparingu z Lechią Gdańsk trenera Macieja Kalkowskiego. Spojrzał wtedy na mnie i powiedział, że szkoda że trafiłem na taki moment w Lechii i gdybym poczekał rok dłużej, mogłoby się to potoczyć zupełnie inaczej. Może miał rację, ale nie lubię patrzeć wstecz w taki sposób, chcę iść cały czas do przodu.
Jeszcze jako młody piłkarz zdecydowałeś się rozstać z Lechią Gdańsk i zszedłeś na niższy poziom ligowy, do Kotwicy Kołobrzeg. Sam podjąłeś taką decyzję?
Otrzymałem propozycję od Lechii, żebym został w klubie na podobnych warunkach. Wtedy rozegrałem w rezerwach cały sezon i po ostatnim meczu dowiedzieliśmy się praktycznie z internetu o tym, że zespołu rezerw nie będzie od przyszłych rozgrywek. Mógłbym zostać w Lechii, ale grać tylko w juniorach starszych, jednak grałem już w rezerwach, czyli drużynie seniorskiej. Chciałem kontynuować swoją przygodę z dorosłą piłką, nawet kosztem pójścia do drugiej ligi. Lechia chciała mnie wypożyczyć, ale powiedziałem, że pragnę odejść. W ten sposób byłem zdany na siebie i ode mnie zależało, gdzie miałbym trafić.
Tak naprawdę długo się nie zastanawiałem. Przebywałem wtedy na urlopie i otrzymałem telefon od trenera Tworka, który pracował wtedy w Kotwicy Kołobrzeg. Minęło kilka dni i podpisywałem kontrakt, czego nie żałuję. Nauczyłem się wtedy samodyscypliny, zobaczyłem coś innego. Przez pierwsze roku bardzo mało grałem i nauczyłem się tego, żeby pracować jeszcze ciężej i nic nie dostanę za darmo. Nie było tak, że wcześniej trenowałem w Lechii, to od razu w Kotwicy miałem grać. Wszystko musiałem sobie wywalczyć, choć miałem różne myśli.
Po pół roku przyszedł jednak trener Wieczorek, który powiedział na starcie, że zamierza wymienić połowę składu. Dotyczyło to piłkarzy regularnie grających, dlatego ja tylko czekałem na informację od niego, że mnie nie potrzebuje. Dał nam jednak trzy tygodnie, żeby się pokazać i go przez ten czas przekonałem do siebie. Zagrałem całą rundę, z czego bardzo się cieszę. Nie udało się nam utrzymać, ale trener mi zaufał, uczynił ze mnie ważną postać w drużynie. Za to bardzo szanuję trenera Wieczorka.
Powiedziałeś, że w trakcie sezonu miałeś różne negatywne myśli. O czym myślałeś w pierwszej części sezonu?
Jako młody chłopak będąc w drugiej lidze, czułem dumę, że gdzieś tam jestem. Z mojego rocznika wyjechaliśmy z Lechii tylko ja i Julek Letniowski, który grał w Bytovii. Zawsze nam mówili, że dwóch-trzech piłkarzy z rocznika, którzy się przebiją na centralny poziom to będzie max. Z jednej strony byłem zadowolony, jednak z drugiej, nie cieszyło mnie to, że nie grałem.
W pierwszej połowie sezonu rozmawiałem już z menedżerem o tym, żeby może zejść do trzeciej ligi i tam się ograć. Cały czas jednak walczyłem i chciałem grać w Kotwicy. Nie mogę powiedzieć, że jakoś źle wtedy wyglądałem, ale po prostu jako młody chłopak musiałem pokazać trochę więcej od starszego, by przekonać trenera. Nie dziwię się jednak trenerowi, gdyż moja gra nie była jeszcze dojrzała, a byliśmy w dość trudnej sytuacji w lidze.
W drugiej połowie sezonu czułeś się już znacznie lepiej?
Tak, drugie półrocze było już dla mnie bardziej przyjemne. Przede wszystkim grałem, dlatego będę je lepiej wspominać niż to pierwsze. Szkoda tylko, że nie udało się uratować utrzymania. Jako lekcję, oceniam ten etap jednak na plus. Z tych negatywów staram się wyciągać pozytywne strony i ten rok w Kołobrzegu dużo mnie nauczył.
Później trafiłeś do Chojniczanki, którą wóczas prowadził trener Brede. To on stał za twoim transferem?
Między innymi tak. Dostałem telefon, żebym przyjechał mu się pokazać, nie mieliśmy wtedy przez rok kontaktu. Przyjechałem do Chojnic, gdzie przez dwa tygodnie potrenowałem, po czym zaproponowano mi kontrakt i tam zostałem.
Akurat trafiłeś na dobry w Chojniczance. Zespół w tamtym sezonie przez jakiś czas zajmował nawet pozycję lidera, zaczęło się mówić o możliwym awansie. Myślisz, że byliście wtedy gotowi na grę w ekstraklasie?
Nie chciałbym tutaj nikogo obrazić, ponieważ bardzo szanuję zarząd Chojniczanki z tamtego czasu. Obiektywnie mówiąc, klub nie do końca był gotowy na to, by wejść do najwyższej ligi. Mieliśmy dobrą drużynę i świetnego trenera, dlatego mogłaby to być dla nas wielka szansa. Niestety na boisku sami to zaprzepaściliśmy i zabrakło nam dwóch punktów do awansu. Jak sobie przypomnę mecze, gdy prowadziliśmy i mieliśmy wszystko pod kontrolą, a w końcówkach traciliśmy prowadzenie, twierdzę, że byliśmy bardzo blisko awansu.
Siłą rzeczy, jednak wydaje mi się, że pieniądze z ekstraklasy pomogłyby klubowi i moglibyśmy sobie poradzić.
A po dwóch latach spadliście z ligi. W pierwszej części poprzedniego sezonu przegrywaliście mecz za meczem. Choć w nowym roku wykazaliście trochę heroicznej walki, ostatecznie nie udało wam się utrzymać. Rozmawiałem już wcześniej z kilkoma piłkarzami Chojniczanki z tamtego czasu i przyznali, że pierwsza połowa okazała się decydująca.
Początek sezonu układał się bardzo nie po naszej myśli i trudno nam potem było to wszystko odrabiać. Tym bardziej, że w głowie siedziało to, że musimy gonić. Nie gra się komfortowo, gdy wiesz, że potrzebujesz czterech wygranych meczów, żeby wyjść z tego dołka.
Jeżeli chodzi sezon, żałuję że trener Smółka nie trafił do nas wcześniej. Zawdzięczam mu bardzo dużo i uważam, że przy nim się rozwinąłem piłkarsko.
W jaki sposób?
Każdy trening mnie rozwijał, zobaczyłem piłkę z innej strony. Dzięki niemu stałem się dojrzalszym piłkarzem. Zrozumiałem, że nie muszę biegać tam i z powrotem, tylko muszę pilnować swojej strefy. Trener uświadomił mnie również, że mogę grać na najwyższym poziomie i mimo słabego okresu Chojniczanki, końcówkę sezonu miałem dobrą. Zaliczyłem wtedy zresztą trzy asysty i zdobyłem dwie bramki. Starałem się wtedy wyciągnąć maxa z pracy z trenerem Smółką i przy okazji uratować Chojniczankę przed spadkiem.
Tak jak mówisz, pierwsza połowa sezonu w dużej mierze zadecydowała o spadku. Nie powiem, że byliśmy z góry skazani na porażkę, ale na pewno nie wyglądało to tak, jak powinno.
Uważam, że ogólnie przez trzy lata w Chojnicach wszystko poszło nie w tą stronę, w którą powinno pójść. Wyglądało na kwestię czasu, kiedy coś pójdzie nie tak.
Co według ciebie było tego powodem?
Jeśli masz klub, drużynę, działania zawsze zaczynają się od góry. Przez trzy lata w Chojnicach miałem pięciu szkoleniowców – nie da się tak zbudować czegoś stabilnego, nie mówiąc o awansie. Dobrym przykładem jest choćby Puszcza Niepołomice, której ludzie się dziwią, dlaczego wciąż gra w pierwszej lidze. A tam mają jednego trenera od lat, który poukładał całą drużynę praktycznie od zera, bo miał taką możliwość.
Przy zmianach trenera co pół roku, zawodnikom jest trudno się przestawiać. Jeden trener cię lubi, stawia na ciebie, a drugiemu nie pasujesz do koncepcji gry i dochodzi do zmian w składzie. A u nas w jednym okienku doszło do 14 transferów, a po sezonie dziesięciu z tych piłkarzy odeszło i przyszli nowi. Krótko mówiąc, brakowało w Chojnicach stabilności trenera i zawodników, którzy trzymaliby w ryzach tę drużynę.
Latem odszedłeś z Chojniczanki do GKS-u Tychy. Co cię najbardziej przekonało do tego, żeby związać swoją przyszłość z tym zespołem?
Zadzwonił do mnie prezes GKS-u Tychy i wizja budowania tego klubu skłoniła mnie do tego, by podpisać kontrakt. Na pewno mnie przekonało to, że klub jest poukładany. Poza tym, po to każdy piłkarz trenuje, żeby grać na wielkich stadionach, a w Tychach mamy taką możliwość. Niestety przez pandemię gramy bez udziału kibiców.
Przedstawiono ci, jakie cele na przyszłość ma GKS Tychy?
Celem na pewno jest gra o najwyższe cele. Nie mówię tutaj o miejscach jeden-dwa, bo widzimy, jak teraz grają ŁKS i Termalica, którzy złapali wiatr w żagle i nie mogą się zatrzymać. Chcemy jednak być w pierwszej szóstce. Niczego nam nie brakuje i wiemy, że możemy się rozwijać. Dlatego zresztą związałem swoją przyszłość z tym klubem.
Czyli krótko mówiąc – ty patrzysz w przyszłość i GKS patrzy w przyszłość.
Dokładnie, myślę że w takich warunkach łatwiej piłkarzowi się rozwijać. A dla mnie rozwój osobisty jest najważniejszy. Po trzech latach w Chojnicach muszę wiedzieć, że idę w dobrym kierunku i myślę, ze teraz mam ku temu warunki.
Powiedziałeś przed momentem o rozwoju osobistym. Co się w tobie zmieniło przez ostatnie lata, od czasu odejścia z Lechii? Nie mam tu na myśli twojego rozwoju tylko piłkarskiego.
Pierwsze co mi przychodzi na myśl, to stałem się bardziej pokorny. Kiedyś myślałem, że muszę grać, bo jest dobry, ale w piłce nie jest tak kolorowo, jak niektórym się wydaje. To nie jest tak, że ktoś dostaje coś za darmo. Zrozumiałem, że nie ma czasu na to, żeby gdzieś tam odpocząć, tylko muszę być pod prądem i dawać z siebie maxa.
Wcześniej zdarzało mi się, że odpuszczałem na moment. Z kolei gdy zastanawiałem się, dlaczego usiadłem na ławce, myślałem że trener po prostu wolał kogoś innego. Teraz jestem jednak tego zdania, że trzeba patrzeć w lustro, tylko na siebie – a nie na kolegów. Tak naprawdę wszystko zależy od ciebie. Mam zupełnie inny obraz gry w piłkę po czterech latach na poziomie centralnym.
Znalazłem twoją rozmowę z Bożydarem Iwanowem z Polsatu Sport sprzed kilku lat. Wyznałeś tam, że nie dbasz jakoś szczególnie o restrykcyjną dietę ze względu na twoje warunki.
Zostałem wtedy porównany do Szymona Matuszka, który bardzo się przykłada do diety, waży wszystko i jest mega profi. Ja nigdy tego nie prostowałem, ale w sumie trochę nie przemyślałem tej wypowiedzi. Dbam o to, co jem i nie mam z tym problemów. Chodziło mi o to, że nie liczę sobie kalorii. Poznałem swój organizm i wiem co, jak i kiedy mogę zjeść. Dobrze się czuję na treningach i na meczach, dlatego widać, że moje podejście się sprawdza.
Nie mam żadnego cateringu, diet. Po prostu razem z dziewczyną staramy się zdrowo odżywiać.
Sam też gotujesz?
No, muszę ci powiedzieć, że z tym mam większy problem (śmiech). To akurat zostawiam przeważnie mojej dziewczynie. Gdy jednak przychodzi do jakiejś okazji, to coś potrafię zrobić w kuchni, na przykład makaron z pesto.
Na pewno nie jestem jakimś profi zawodnikiem, że sobie liczę, ile jem ziarenek ryżu. Jeśli chodzi o moje odżywianie, nie jest z tym najgorzej i staram się jak najlepiej jeść.
Wracając do piłki, obecny sezon układa się dla ciebie dość dobrze – grasz regularnie, zdobyłeś niedawno dwie bramki. Masz jakieś określone cele na te rozgrywki?
Staram się wysoko stawiać poprzeczkę i nie ukrywam, że jestem jednym z piłkarzy, którzy przed sezonem określają sobie liczbę goli i asyst. Mam wyznaczone cele, które zapisałem. Powiem ci szczerze, że przydaje mi się to, gdy mam słabsze momenty. Gdy spojrzę na te cele, przypominam sobie, do czego powinienem dążyć.
Chciałbym przede wszystkim utrzymać formę, o ile można nazwać to formą, bo w ostatnich dwóch meczach nie udało mi się pokazać swoich umiejętności. Gdybym jednak pokazywał się tak, jak w meczach gdy zdobywałem bramki, byłoby dobrze. Zależy mi na tym, żeby walczyć o najwyższe cele. Patrząc przed siebie, widzę grę w ekstraklasie i do tego będę dążyć.
Ile lat sobie dajesz na debiut w ekstraklasie?
Powiem ci, że chodzi to pytanie za mną od czterech lat. Wtedy trener Wieczorek zapytał mnie: “To za ile lat będziesz w ekstraklasie? Za dwa czy może trzy?”. A ja mu powiedziałem, że “nie wiem, może za dwa lata”. Trafiłem do Chojniczanki…
I było blisko awansu.
Nie tylko było blisko awansu, ale pojawiło się też zainteresowanie mną klubu ekstraklasy i też się nie udało. Dlatego nie nastawiam się na nic i nie daję sobie określonego czasu. Po prostu chcę to zrobić jak najszybciej, ale z głową i z pokorą. Dopóki nie dostaniesz papierku, żeby go podpisać, nic jeszcze nie masz.
Będę robić swoje na bieżąco, a do ekstraklasy trafię za rok, może dwa, nie wiem. Na pewno będę do tego dążył.
ROZMAWIAŁ: PRZEMYSŁAW CHLEBICKI
Fot. GKS Tychy