Lech znowu traci wszystko w końcówce. Słabszy czas czy brak prądu?
26.11.2020

Mówi się, że jeśli pewne zjawisko jest powtarzalne to nie ma w tym przypadku. Skoro tak, to jak nazwać tracenie goli po 90. minucie dwa razy w przeciągu kilku dni? Na to pytanie musi odpowiedzieć trener Dariusz Żuraw i jego podopieczni. Lech Poznań po słabym meczu nie wykorzystał wielkiego prezentu od rywala i wraca z Belgii z pustymi rękami.

Zacznijmy od tego, że Kolejorza dzisiaj długo trudno było znaleźć na boisku. Pierwsze minuty może tego nie zwiastowały, ale później nastąpiło pół godziny, które zepchnęło poznaniaków do głębokiej defensywy. Dawno już nie widzieliśmy tak cofniętego Lecha, co nie udało się nawet – dużo mocniejszej – Benfice. Tam bardziej była wymiana, a tutaj Standard kompletnie zdominował grę. Tyle że Belgowie nie potrafili przekuć tego w sytuacje bramkowe, a na koniec połowy podali pomocną dłoń. Czerwona kartka dla Oulare i Lech dostał szansę.

Początkowo z niej skorzystał, ale im bliżej było końca, tym gorzej to wyglądało. Najpierw błąd Tiby, później jedno dośrodkowanie i po wszystkim. Czyja wina? Najlepsze jest to, że łatwo byłoby kogokolwiek oskarżyć, ale wybrać już trudniej.

Błędy w newralgicznych momentach

Wygrywa ten, kto popełni mniej błędów. To prawda, bo Lech dzisiaj popełnił ich aż nadto. Zacznijmy od zawodników grających w środku pomocy. W pierwszej połowie najniżej, na “6”, widzieliśmy Jakuba Modera. Nie był to ten gracz, w którym zakochała się cała piłkarska Polska. Bardzo dużo niedokładności i kompletnie nieprzemyślanych zagrań. Raz “wsadził na konia” Michała Skórasia, a po stracie pod własnym polem karnym po prostu podreptał, nie goniąc rywali. Później jeszcze jedna głupia strata przed końcem połowy.

Na drugą Dariusz Żuraw zrobił zmianę, ale w ustawieniu. Niżej zszedł Pedro Tiba, a Moder przesunięty nieco wyżej, operował bliżej lewej strony. Wydawało się, że przyniesie pożądany rezultat. Pewnie tak by było, gdyby nie fatalny błąd Tiby, kontra Belgów i gol wyrównujący.

Później jeszcze większy błąd zrobił Djordje Crnomarković. Jak inaczej nazwać sytuacje, w której fauluje zawodnik z żółtą kartką na koncie w niegroźnej sytuacji? Głupota. Zamiast grać do końca 11 na 10, zostało po dziesięciu w obu ekipach i wtedy już zaczęło bardziej przypominać sytuacje sprzed przerwy. Może nie była to dominacja Standardu, ale Lech był coraz mniej szczelny w tyłach.

Zmęczenie i krótka kołdra

Z czego mogą wynikać te błędy? Być może, a nawet bardzo prawdopodobne, że ze zmęczenia. Taki Jakub Moder ma prawdziwy maraton od początku sezonu. Za nami 3,5 miesiąca grania, a młody pomocnik Lecha ma już na swoim koncie 1822 minuty licząc spotkania w klubie i kadrze. Dużo? Jeżeli weźmiemy pod uwagę, że Robert Lewandowski w analogicznym okresie rozegrał o 443 minuty mniej, to wychodzi, że Moder zagrał już niemal pięć pełnych spotkań więcej od naszej największej gwiazdy! A porównujemy tutaj kogoś określanego mianem maszyny i gwiazdy światowego formatu z chłopakiem, dla którego to drugi sezon w ekstraklasowej rzeczywistości oraz początki w piłce międzynarodowej.

Bardzo trafnie zauważył w pomeczowym studiu Sebastian Mila. Były reprezentant Polski wspomniał o zmianach za skrzydłowych. Michała Skórasia i Jana Sykorę zamienili… nominalni boczni obrońcy, czyli Alan Czerwiński i Wasyl Kraweć. A obaj wchodzili tuż po straconym golu na 1:1, więc Lech wówczas walczył o komplet punktów, grając jeszcze w pełnym składzie.

Szkopuł w tym, że Lech nie ma kiedy odpocząć. Najlepsi zawodnicy grają, bo grać muszą. W Lidze Europy nie byłoby sensu wystawić drugiego garnituru, bo nie po to się walczy, by teraz odpuścić. Z kolei w lidze fatalny początek nie daje pola manewru – trzeba gonić.

A gonitwa to się zaczyna z meczami. W poniedziałek wieczorem trzeba zagrać w Gdańsku, a 73 godziny po zakończeniu spotkania z Lechią czekać będzie starcie na drugim krańcu Europy w Lizbonie. Potem powrót do Poznania i… dwa kolejne mecze w kilka dni. Do 19 grudnia włącznie Lech będzie na takich obrotach, na jakich nigdy nie był. Pytanie jak to się skończy dla wszystkich.