Tomasz Nawotka: Chciałbym po tym sezonie trafić do ekstraklasy

05.12.2020

Tomasz Nawotka na papierze wciąż jest piłkarzem Legii. Latem trafił jednak na kolejne wypożyczenie, tym razem do ŁKS-u. W rozmowie z “FutbolNews” piłkarz opowiedział o swoich piłkarskich początkach, podzielił się wspomnieniami z występów w Młodzieżowej Lidze Mistrzów przeciwko Realowi Madryt i Borussii Dortmund, a także zdradził nam swoje cele na najbliższy sezon.

***

Do tej pory częściej wchodziłeś na boisko z ławki rezerwowych niż w wyjściowej jedenastce, ale zaliczyłeś kilka dobrych występów. Jak oceniasz swoje początki w ŁKS-ie?

Trafiłem tutaj trzy-cztery dni przed pierwszym meczem sezonu. Drużyna miała już za sobą okres przygotowawczy, sparingi i przychodząc tak późno, trudno było mi wskoczyć do składu. Ciężko pracowałem – na początku wchodziłem na końcówki, potem przyszły szanse w pierwszym składzie, zdobyłem bramkę. Wydaje mi się, że pukam do pierwszego składu. Będę pracować dalej i mam nadzieję, że w końcu sobie to miejsce wywalczę.

Twoją zaletą na pewno jest uniwersalność. Śledzę cię od kilku sezonów i praktycznie w każdym widzę cię na innej pozycji. Teraz grasz na lewym skrzydle.

Masz rację, co sezon gram na innej pozycji. Przyzwyczaiłem się jednak do tego, ale myślę że na obu bokach obrony i skrzydłach mogę dobrze funkcjonować. Nie przeszkadza mi gra w różnych miejscach i uważam, że trener też w tym widzi korzyść dla zespołu. Pod tym kątem też się rozwijam i myślę, że wyjdzie mi to na dobre.

A masz z tych czterech pozycji swoją ulubioną?

W obu miejscach mam wachlarz zagrań, którymi mogę się posługiwać. Najlepiej się czuję na skrzydle, ale gra w obronie mi nie przeszkadza.

Właśnie od gry na skrzydle rozpoczynałeś swoją przygodę z piłką?

Gdy grałem w juniorach, byłem ustawiony jeszcze wyżej, na pozycji dziewiątki albo dziesiątki. Dostawałem piłkę z linii obrony, ścigałem się z innymi i wykańczałem akcje. Zresztą grając z przodu trafiłem jako junior do Legii. Potem dostrzeżono, że mógłbym sobie poradzić na skrzydle, a prawa obrona narodziła się w Młodzieżowej Lidze Mistrzów, gdzie mieliśmy problem z tą pozycją. Od tamtej pory, czy w Zagłębiu Sosnowiec czy Zemplinie Michalovce grałem na obronie i na skrzydłach i trenerzy wciąż chcą wykorzystać moją uniwersalność. Ani mi to nie przeszkadza, ani mnie to nie dziwi.

Wróćmy na moment do twoich początków. W Sokole Ostróda zadebiutowałeś w lidze już jako szesnastolatek i nie musiałeś długo czekać na pierwszego gola w dorosłej piłce.

W Sokole rozegraliśmy wtedy dobry sezon. Zdobyliśmy Wojewódzki Puchar Polski i wygraliśmy trzecią ligę, aczkolwiek w barażach lepsi okazali się nasi rywale, choć przeszliśmy pierwszą rundę. Wtedy zaczęła się moja przygoda z Sokołem Ostróda, ale nie było mi wcale tak łatwo przebić się do pierwszego zespołu. W ciągu sezonu zrobiłem tak naprawdę awans z juniorów młodszych do seniorów. Zdobyłem w juniorach dużo bramek i w ten sposób wywindowałem się do pierwszego zespołu, potem strzelałem w sparingach i otrzymałem swoją szansę.

Pod koniec sezonu zagrałem kilka razy, strzeliłem gola. W następnych rozgrywkach grałem w Sokole pół roku, gdyż przez drugie pół byłem na wypożyczeniu w Concordii Elbląg. A potem trafiłem do juniorów Legii.

Zatrzymam się jeszcze przy Sokole – ktoś jeszcze z twoich rówieśników z drużyny przebił się potem na poziom centralny?

Zarówno z zespołu juniorów młodszych, jak i starszych, do tej pory jeszcze nikt nie zagrał na szczeblu centralnym.

A grają jeszcze w piłkę?

Myślę, że osiemdziesiąt procent z nich już nie gra, taka szara rzeczywistość naszego sportu. Jak mi zadałeś to pytanie, przypomniało mi się, jak nam trener wtedy mówił, że jak jeden czy dwóch piłkarzy z naszego zespołu pójdzie gdzieś wyżej to będzie zadowolony. Wtedy się dziwiliśmy – jak to, przecież mamy taką pakę i przynajmniej w pięciu czy sześciu będziemy gdzieś grać. Okazało się jednak, że tylko mi się udało.

Rozmawiałem o tym zresztą niedawno z Maćkiem Wolskim i u niego było tak samo – czy to w Iławie, czy w Olsztynie. Tak to właśnie wygląda w piłce. Trzeba sobie otwarcie powiedzieć – nasz zawód bywa brutalny, czasami można szybko spaść z konia. Jeśli nie jest się czujnym i zdyscyplinowanym, można się obudzić z ręką w nocniku. Dlatego trzeba czerpać z każdego treningu i meczu, żeby zajść jak najdalej. rzeczywistość wszystko weryfikuje.

Przejdźmy dalej – jak trafiłeś do Legii?

Na testy do Legii byłem zaproszony już rok wcześniej. Gdy pojechałem tam pierwszy raz, byłem wystraszony – jako młody chłopak z małego miasta. Przyjechało wtedy kilku chłopaków z doświadczeniem w klubach z wyższych lig, niektórych już kojarzyłem z tego, że gdzieś grali. Nie przeszedłem tych pierwszych testów, ale powiedzieli mi, że widzą we mnie potencjał i będą mnie obserwować.

Już rok później, gdy się ograłem w drugiej i trzeciej lidze, przeszedłem testy już bez problemu. To podejście okazało się trafione i tam zostałem.

Już się nie bałeś i łatwiej było ci się zaaklimatyzować w szatni?

Gdy wchodziłem do tej szatni, miałem siedemnaście lat. Teraz wszyscy mamy po 23 i wciąż mamy dobry kontakt, widujemy się w czasie wolnym. Czułem się wtedy dobrze przyjęty – zobaczyli, że od razu chcę pomóc drużynie, wnieść coś na boisku, ale także się zakumplować. Dlatego to było naturalne, że mogłem liczyć na ich wsparcie. A dzisiaj wciąż jesteśmy zgraną paczką.

Wasze zgranie było widoczne wtedy w meczach Centralnej Ligi Juniorów czy Młodzieżowej Ligi Mistrzów. Chciałbym teraz poruszyć wątek tych drugich rozgrywek. Jak do nich podeszliście – baliście się rówieśników z Borussii Dortmund i Realu Madryt czy byliście szczególnie zmobilizowani?

To było już nasze drugie podejście do Młodzieżowej Ligi Mistrzów. Już rok wcześniej graliśmy w kwalifikacjach. Tak samo mogło być i wtedy, ale pierwsza drużyna Legii awansowała do Ligi Mistrzów, dzięki czemu mogliśmy od razu grać w młodzieżowej odmianie tych rozgrywek i trafiliśmy z automatu do takiej samej grupy.

Pamiętam, jak siedzieliśmy wszyscy raz w jednym mieszkaniu i liczyliśmy na to, że trafimy na Real albo Barcelonę. Wiedzieliśmy, że to może być jednorazowa przygoda i możemy więcej nie mieć takiej możliwości. Dlatego cieszyliśmy się, że w grupie mieliśmy takie mocne firmy jak Real, Borussia i Sporting. Bardzo nas nakręcało to, że będziemy grać przeciwko piłkarzom, którzy już coś znaczyli w Europie. Nie podchodziliśmy ze szczególnym respektem do przeciwników, chcieliśmy grać wysoko, pressingiem z tymi najlepszymi.

Myślę, że taką kropką nad “i” tej przygody było zwycięstwo u siebie ze Sportingiem 2:0. Wiadomo, już wtedy były widać, że w Realu grali wtedy Hakimi czy Oscar, który obecnie gra w Leganes.

Przeciwko komu grało ci się najtrudniej?

Dla mnie, jako prawego obrońcy najtrudniejszym rywalem był skrzydłowy Borussii, Jacob Bruun Larsen. Wtedy już wchodził do pierwszej drużyny Borussii, a teraz gra na poziomie Bundesligi w Hoffenheimie. Pamiętam pojedynki z nim do dziś.

To też nie było tak, że odstawaliśmy, bo przegrywaliśmy spotkania jedną bramką poza pierwszym meczem z Borussią. Nie wiedzieliśmy jeszcze do końca, jak do tego podejść, to było dla nas nowe. Po pierwszych minutach powiedzieliśmy sobie: “Chłopaki, oni nie są z kosmosu, możemy grać z nimi jak równy z równym”.

Czegoś jednak wam zabrakło.

Teraz sobie myślę, że gdybyśmy mieli więcej umiejętności i szczęścia, moglibyśmy wtedy wyjść z grupy. Nie można się też oszukiwać – chłopaki z naszej drużyny grają na profesjonalnym poziomie, niektórzy w zagranicznych ligach, ale nie są to takie firmy jak Inter.

W tamtej edycji Młodzieżowej Ligi Mistrzów zaliczyłeś trzy asysty. Powiem ci, że jedna z nich szczególnie zapadła mi w pamięci.

Nawet wiem, która (śmiech) i komu.

Myślę, że mógłbyś Luce Zidane’owi coś postawić po tym meczu.

Syn Zidane’a nie wiedział, że dysponuję takim centrostrzałem. Wiatr mocniej zawiał i trochę się kolega zdziwił (śmiech). Ta sytuacja na pewno pozostanie mi w pamięci, lubię do niej wracać. W 91. albo 92. minucie byłem przy linii bocznej, chciałem dośrodkować i jakoś udało mi uderzyć tak że piłka wpadła do bramki. Wiało wtedy w Ząbkach strasznie i piłka wtedy zrobiła kozioł, a Zidane nie wiem, co chciał z nią zrobić. Szkoda, że to była już ostatnia akcja meczu, może moglibyśmy wtedy wyrównać.

Można powiedzieć, że zaczęła się wtedy twoja seria, bo asystowałeś również z Borussią i Sportingiem. 

Ostatni mecz to była dla nas taka fajna klamra na zakończenie naszej przygody z rozgrywkami. Miło jest zawsze o tym porozmawiać, powspominać. Nie każdy miał okazję, żeby grać z takimi zespołami w oficjalnych rozgrywkach. Graliśmy różne sparingi, ale mecz o punkty i awans to co innego. Fajnie też, że nasze rozgrywki były połączone z główną Ligą Mistrzów, bo dzień przed albo dzień po oglądaliśmy ze stadionu mecz pierwszego zespołu, byliśmy przy tym wszystkim. To naprawdę mega sprawa ze strony UEFA, że taki projekt powstał.

Przejdźmy do tematu pierwszej drużyny Legii, w której nigdy nie miałeś okazji zagrać w oficjalnym meczu. Jak myślisz, dlaczego?

Zacznę od momentu, który był kluczowy. To był czas, gdy większość piłkarzy z rocznika ‘98 Legii była na wypożyczeniach w pierwszej lidze. Grałem wtedy w Zagłębiu Sosnowiec, które wywalczyło awans do ekstraklasy, a ja miałem super sezon. Wróciliśmy wtedy wszyscy latem do Legii. Pamiętam, że większość z tych chłopaków dostała szansę gry w kilku meczach, a ja na trzecim treningu złamałem piątą kość śródstopia, przez co przez dwa i pół miesiąca byłem tak naprawdę wyłączony z życia.

Gdy już wróciłem do zdrowia, musiałem odejść na wypożyczenie, żeby się odbudować. Sezon już ruszył, była ósma albo dziewiąta kolejka. Gdybym przed rozpoczęciem rozgrywek nie był w formie, mógłbym trafić od razu na wypożyczenie do Zagłębia Sosnowiec, ale z powodu kontuzji nie mogłem tam odejść wcześniej.

Dlatego trafiłem na Słowację, gdzie jeszcze we wrześniu było otwarte okienko. Razem z Radkiem Kucharskim i menedżerem Pawłem Staniszewskim podjęliśmy decyzję, żeby udać się tam na trzy miesiące i odbudować się. Wypadkową tego okazała się gra na wiosnę w ekstraklasie w Zagłębiu Sosnowiec.

A na początku sezonu czułem się naprawdę mocny, pod względem fizycznym byłem już gotowy na ekstraklasę. W pierwszej lidze osiągnąłem sukces i byłem wybierany do różnych jedenastek na zakończenie sezonu. Wtedy było moje pięć minut. Rok później po powrocie z wypożyczenia trener Vuković powiedział mi, że mogę mieć jakieś szanse na grę, ale jeśli mam jakąś propozycję, gdzie mógłbym grać regularnie – mogę się na nią zdecydować.

Jak wspomniałeś, w ekstraklasie zadebiutowałeś nie w Legii, a Zagłębiu Sosnowiec. Pamiętasz swój pierwszy występ w najwyższej lidze?

Tak, to był mecz ze Śląskiem kilka dni przed moimi urodzinami. Przegraliśmy wtedy 0:2.

Jak myślisz – czy Zagłębie Sosnowiec jeszcze wtedy miało szanse na to, by utrzymać się w ekstraklasie?

Po nieudanej rundzie wiosennej było trudno się utrzymać. Myślę jednak, że na wiosnę stworzono w Sosnowcu całkiem ciekawy projekt. Trener Ivanauskas dostał wolną rękę, jeśli chodzi o transfery i sprowadził ludzi, którym ufał. Wtedy ten zespół był już nieco lepszy niż na wiosnę. W klubie pojawiły się takie głosy, że gdybyśmy od początku mieli taką kadrę, moglibyśmy powalczyć o utrzymanie w lidze.

Szkoda trochę ostatniego meczu rundy zasadniczej z Wisłą Płock. Prowadziliśmy wtedy i gdyby udało się utrzymać to do końca, zrównalibyśmy się punktami właśnie z Wisłą. Na tle całego sezonu byliśmy jednak najsłabsi piłkarsko i nie chciałbym tu zwalać na inne rzeczy. Nie udało się utrzymać, spadliśmy i nie było nam łatwo wrócić do normalności.

Koniec końców, wróciłeś do Zagłębia Sosnowiec.

Nie ukrywam, że w tej ekstraklasie chciałem wtedy zostać. Najbardziej zainteresowany mną był Raków Częstochowa, ale z wielu powodów rozmowy zakończyły się niepowodzeniem. Tymczasem Zagłębie bardzo o mnie zabiegało, nie chciałem czekać w nieskończoność i myślę, że podjąłem dobrą decyzję.

Zagłębie Sosnowiec w poprzednim sezonie było jednym z rozczarowań pierwszej ligi. Przed sezonem był w klubie nacisk na awans?

Nie ukrywam, że były plany. W zespole pozostał Szymon Pawłowski, przyszli też Patryk Małecki i Fabian Piasecki. Wiedzieliśmy, że mamy kilka mocnych nazwisk, ale zabrakło nam trochę, żeby powalczyć o czołową szóstkę i skończyliśmy dopiero na 11. miejscu.

Przez moment byliście jeszcze niżej.

Z perspektywy czasu cieszymy się, że nie doszło do najgorszego. To był moment – mieliśmy spotkania, gdy mogliśmy wskoczyć na piąte czy szóste miejsce. Najpierw traciliśmy do baraży jeden czy dwa punkty, a potem przegraliśmy trzy mecze. Tabela się spłaszczyła i między barażami a spadkiem było dziewięć punktów.

Koniec końców, byliśmy bardzo rozczarowani sezonem i projektem na poprzedni rok. Każdy z nas chciał wrócić jak najszybciej do elity i taki plan miał też klub. Nazwiska jednak nie grają i końcówka sezonu nas zweryfikowała. Pierwsza liga rządzi się swoimi prawami.

Słyszałem opinie ze strony piłkarzy, że pierwsza liga bywa bardziej wymagająca niż ekstraklasa pod niektórymi względami. Zgodzisz się z tym?

Tak, zgodzę się. W ekstraklasie też pracuje się sercem, wydolnością i umiejętnościami. Nie ma jednak co ukrywać, że pierwsza liga jest bardziej siłowa i charakterem można więcej ugrać. Z drugiej strony – można w niej popełniać więcej błędów. Myślę, że teraz wiele naszych pomyłek podczas meczów w ekstraklasie byłoby skarconych, a w pierwszej lidze kilka razy uszły nam one na sucho.

Zanim przejdziemy do tematu ŁKS-u, miałeś latem opcję powrotu na stałe do Legii?

Przez mojego menedżera dano mi do zrozumienia, że Legia planuje wzmocnić kadrę i zaatakować europejskie puchary i dlatego lepiej dla mnie, jeśli znowu zdecydowałbym się na wypożyczenie. Nie miałem za dużo do gadania – po prostu trzeba było się do tego dostosować i podjąć jak najlepszą decyzję.

Ostatecznie wylądowałeś na wypożyczeniu w ŁKS-ie. Michał Trąbka, z którym znałeś się z Legii, miał wpływ na twoją decyzję?

Z Michałem wciąż mamy mega kontakt – byliśmy i jesteśmy przyjaciółmi. Powiedziałem mu o możliwym przejściu do ŁKS-u, to on od razu: “Nawo, dawaj do nas, mamy super ekipę” i fajnie byłoby znowu być w jednej szatni.

Uważam, że przejście do ŁKS-u to był dobry ruch z mojej strony. Jesteśmy na miejscu, które premiuje awans do ekstraklasy. Powoli pukam do pierwszego składu, a zespół jest w stanie szybko wrócić do elity.

Jak myślisz, co się w tobie zmieniło od czasu gry w Młodzieżowej Lidze Mistrzów do teraz, po kolejnych wypożyczeniach z Legii?

Wydaje mi się, że po każdym wypożyczeniu byłem piłkarzem bardziej świadomym i lepiej ogranym. Te minuty nie poszły w las i są dla mnie bardzo ważną nauką. Po pobycie w Zemplinie i Sosnowcu wydawało mi się, że wiem już dużo. Gdy jednak przyszedł do ŁKS-u dowiedziałem się jednak, że mam przed sobą jeszcze sporo nauki. Dlatego tutaj dalej się kształcę i rozwijam.

Masz jakiś osobisty cel na ten sezon?

Chciałbym po tym sezonie trafić do ekstraklasy i na tym poziomie się utrzymać. Te szanse, które otrzymuję, chcę wykorzystać na maxa.

Mógłbyś określić, gdzie widziałbyś siebie za kilka lat?

Szczerze, chciałbym widzieć siebie albo w dobrym klubie ekstraklasy, albo zagranicznej ligi. Poza tym chciałbym być zdrowy i usatysfakcjonowany z tego, co uda mi się osiągnąć w życiu prywatnym i na boisku.

ROZMAWIAŁ: PRZEMYSŁAW CHLEBICKI

Fot. ŁKS Łódź / Cyfrasport