Czy Polska ma mocnych rywali w walce o mundial?

08.12.2020

Za nami poniedziałkowe losowanie eliminacji Mistrzostw Świata Katar 2022. Ani nie trafiliśmy na grupę śmierci, ani nie dostaliśmy najłatwiejszych rywali. Łatwo nie będzie, gdyż droga na turnie jest ekstremalnie trudna, a faworytem na pewno nie jesteśmy. Czy poza Anglią powinniśmy się kogoś bać?

Zacznijmy od zasad, bo te mocno nam komplikują sprawę. Na katarski mundial bezpośrednio kwalifikują się zwycięzcy grup, a pozostałe trzy miejsca przypadną najlepszym spośród dwunastu uczestników baraży. 10 z nich to będą wicemistrzowie grup eliminacyjnych, a dwie pozostałe trafią z Ligi Narodów.

Anglicy zdecydowanym faworytem

Jeśli zatrzymaliście się na czasach Michaela Owena, Paula Scholesa, to musimy was zmartwić. Anglicy mają jeszcze lepsze pokolenie piłkarzy, a przede wszystkim potrafią to wykorzystać w drużynie narodowej. Przez wiele lat zapowiedzi przed wielkimi turniejami były zawsze te same – jadą po złoto, a w najgorszym razie po medal. Kończyło się kolejnymi wpadkami, choć zazwyczaj były to po prostu występy na miarę oczekiwań znawców i możliwości kadry Albionu.

Teraz jednak na każdej pozycji praktycznie są od nas lepsi albo znacznie lepsi. Tutaj oczywiście zostawiamy dwie furtki i nie będzie trudno je znaleźć. Nadal nie mają kogoś takiego, jak Wojciech Szczęsny czy Łukasz Fabiański, a w ataku mimo posiadania Harry’ego Kane’a też na nas żadnego wrażenia nie zrobią. Poza tym jednak mają kim straszyć, a najlepsze – dla nich – jest to, że bardzo udała im się wymiana pokoleniowa. 30-letni Jordan Henderson, Kyle Walker i Kieran Trippier należą do weteranów i najstarszych graczy, którzy byli na ostatnich zgrupowaniach kadry.

Coraz częściej można spotkać zawodników, którzy w dowodzie mają „2” jako pierwszą cyfrę roku urodzenia. Phil Foden, Bukayo Saka, Jadon Sancho, Mason Greenwood czy Jude Bellingham to zawodnicy, którzy albo już stanowią o sile kadry, albo lada moment będą. Ten ostatni przecież jeszcze rok temu biegał, wraz z Jamalem Musialą po murawie w podwarszawskich Ząbkach podczas Syrenka Cup dla kadr U17, a dzisiaj grają w topowych niemieckich klubach.

A przecież niewiele starsi są Winks, Rice, Mount, Calvert-Lewin, Abraham, Rashford czy Alexander-Arnold. Nawet taki Harry Kane, który był kapitanem reprezentacji ma 27 lat, czyli przy dobrych wiatrach czekać go może nawet 10 lat gry.

Nie ma co się łudzić, Anglicy eliminacje będą chcieli jak najszybciej zamknąć i mieć spokój. Dla nich celem raczej będzie walka o medale w Katarze, bo raczej trudno się spodziewać, by miało ich tam zabraknąć. Na dzisiaj są dla nas poza zasięgiem, gdyż to poziom Włochów czy Holendrów, od których niedawno dostaliśmy bolesne lekcje futbolu.

Polak-Węgier dwaj rywale

Nie oszukujmy się Anglicy raczej nas szybko odrą ze złudzeń. Natomiast znacznie lepiej będzie skupić się na kadrze Węgier. Mamy nadzieję, że nie skończy się tak, jak eliminacje Euro 2004, gdy wygrana po bramkach Andrzeja Niedzielana w Budapeszcie dała jedynie trzecie miejsce, a drugie miejsce zgarnęli Łotysze. Wielce prawdopodobne, że z Madziarami powalczymy o drugie miejsce, które może dać baraże o mundial.

Węgrzy może nie mają graczy pokroju Lewandowskiego, ale na wielu pozycjach wyglądają bardzo solidnie. W bramce nie muszą się wstydzić Petra Gulacsiego, który jest podporą RB Lipsk, podobnie jak kolega klubowy i reprezentacyjny Willi Orban. W formacjach ofensywnych brakuje przede wszystkim kogoś od wykończenia, ale coraz jaśniej świeci gwiazda Dominika Szoboszlaia. Jeśli nie zimą, to na pewno latem wiele klubów stoczą zaciętą batalię o tego zawodnika.

Poza tym jednak gwiazd brakuje. Trudno bowiem, by na kimkolwiek wrażenie robiły takie nazwiska, jak Adam Szalai, Roland Sallai czy Laszlo Kleinheisler. Oczywiście kilku znajomych z polskich boisk się znajdzie, jak choćby Gergo Lovrencsics czy Adam Gyurcso lub Nemanja Nikolic.

Warto jeszcze przytoczyć opinię osoby, która dużo lepiej kojarzy wszystkich węgierskich piłkarzy. Tuż przed inauguracją Ligi Mistrzów pytaliśmy Maurycego Mietelskiego z fanpage’u „Węgierski Futbol” o Ferencvaros, ale zahaczyliśmy także o tematy reprezentacyjne. Przypomnijmy sobie, co powiedział:

– Wydaje mi się, że reprezentacja Węgier już gra coraz lepiej. Tylko podczas ostatniego zgrupowania pewnie wygrała z Bułgarią w półfinale play-off o EURO, a w Lidze Narodów pokonała Serbię na wyjeździe i zremisowała z Rosją. Włoski selekcjoner Węgrów, Marco Rossi, jest nieomalże dosłownie noszony na rękach. Ale postawa węgierskich klubów nie ma tutaj zbyt dużego znaczenia, bo tak naprawdę w Ferencvarosie czy Videotonie prawie nie ma węgierskich zawodników. W kwalifikacjach do LM w pierwszym składzie Fradich wychodziło ich na ogół dwóch-trzech. Podobnie było zresztą w przypadku kwalifikacji do LE i występów Videotonu.

Rossi często musi powoływać starszych zawodników, bo na niektóre pozycje nie ma większego wyboru. W meczu z Serbią to się opłaciło – debiutujący tym meczem 31-letni napastnik Norbert Konyves strzelił bowiem jedyną i zarazem zwycięską bramkę dla Węgrów. Miesiąc wcześniej debiut zaliczył z kolei 32-letni pomocnik Tamas Cseri. Brak piłkarzy na niektóre pozycje jest widoczny nawet w doborze taktyki 3-5-2 z dwoma wahadłowymi, bo Rossi nie ma na przykład szczególnego wyboru na lewej obronie czy na prawym skrzydle. Występujący na tych pozycjach Korhut i Dzsudzsak wybrali bowiem grę w drugoligowym Debreczynie i selekcjoner powiedział wprost, że nie będą z tego powodu powoływani – zakończył ekspert.

Ogromnym błędem byłoby lekceważyć Węgrów, ale też nie stawiajmy ich na piedestał i nie róbmy faworyta meczu z nami. Zarówno tego u nas, jak i Budapeszcie. To solidna ekipa, która w tym roku osiągała naprawdę dobre wyniki. W końcu wygrali grupę Ligi Narodów w dywizji B. Tam pokonali Rosję, Serbię czy Turcję, a więc nację, które mają – przynajmniej na papierze – mocniejszych zawodników. No i przyszły rok, poza początkiem eliminacji do mundialu w Katarze, to także dwa przyjemne wydarzenia dla naszych bratanków. Pierwszym z nich będzie domowe – do spółki ze Słowenią – Euro U21, którego losowanie już za dwa dni. A później czeka ich grupa śmierci na dorosłym Euro. Niemcy, Portugalia i Francja to skład, jak z czarnego koszmaru, ale z przynajmniej nie ma jakichkolwiek wymagań wobec nich. Każdy punkt będzie na wagę złota.

Włoski zaciąg w Albanii

Nie będziemy także straszyć Albanią, bo i nie ma kim, ale warto zwrócić uwagę na kilka nazwisk w kadrze prowadzonej przez Eduardo Reje. Swoją drogą zamiłowanie Albańczyków do włoskich szkoleniowców jest bardzo duże. W 2012 roku kadrę przejął Gianni De Biasi, który dał pierwsze historii Euro – w 2016 roku. Jego następcą został Christian Panucci, a od kwietnia ubiegłego roku Reja przejął drużynę.

W niej też wiele nazwisk, które można kojarzyć przecież z włoskich boisk. Najgłośniej o tych, którzy są najbliżej bramki. Między słupkami Thomas Strakosha z Lazio lub Etrit Berisha ze SPAL. Linię obrony też wszyscy będą kojarzyć, złożoną z Elseida Hysaja, Marasha Kumbulle czy Berata Djimsitiego. Na kolana może nie rzuca, ale trudno też lekceważyć rywala, który ma w swoim składzie podstawowych zawodników Napoli, Atalanty czy Romy. Poza tym coraz większą rolę zaczynają odgrywać zawodnicy urodzeni na przełomie XX i XXI wieku. Wśród nich największą gwiazdą oczywiście jest wspomniany Kumbulla, ale Armando Broja ma za sobą debiut w Chelsea, a dzisiaj strzela gole dla holenderskiego Vittese Arnhem.

Dwanaście punktów za darmo

Na koniec dwie reprezentacje, które powinny zapewnić pozostałej czwórce 12 punktów. Nikt sobie nie wyobraża jakichkolwiek strat na Andorze i San Marino, bo mowa o pół amatorach i amatorach. Próżno szukać w tych kadrach zawodników grających na poważniejszym poziomie. Z drugiej strony na pewno nie można pomóc takim przeciwnikom swoim zachowaniem. Andora już w ostatnich eliminacjach zremisowała z Albanią i wygrała z Mołdawią.

Raczej trudno spodziewać się kłopotów, ale chyba nikomu nie trzeba przypominać debiutanckiego meczu Roberta Lewandowskiego w kadrze. W Serravalle wygraliśmy 2:0, ale już w czwartej minucie Łukasz Fabiański musiał bronić rzut karny. Na szczęście się udało, choć mogliśmy – przynajmniej przez jakiś czas – być o krok od kompromitacji stulecia.