Surma: Jeden mecz może zmienić twoje życie. Musisz na niego pracować i być gotowy
Co zrobić ze sobą po karierze? Jedni zostają dyrektorami sportowymi, inni agentami. Są tacy, którzy w studiach telewizyjnych komentują otaczającą rzeczywistość. Wydaje się jednak, że polska piłka więcej zyska, gdy najbardziej doświadczeni zawodnicy zostaną trenerami. Łukasz Surma pobił wszelkie rekordy występów w Ekstraklasie, a od kilku lat pnie się po trenerskich szczeblach w górę.
W grudniowym rankingu trenerów, którzy nie pracowali jeszcze w Ekstraklasie, Łukasz Surma załapał się na 11. miejsce. To nie oznacza, że jest słabszy warsztatowo od pozostałych. Po prostu jest jednym z krócej pracujących szkoleniowców. Stopniowo jednak osiąga sukcesy i wydaje się, że przyszłość – dla niego – można malować w bardziej różowych niż czarnych barwach. Nam opowiedział trochę o swoich początkach i tym, jak wyglądała transformacja z Surmy piłkarza, w Surmę trenera.
***
Polska myśl szkoleniowa w natarciu? Wielki ranking trenerów!
***
Czy łatwo jest się przestawić – w głowie – z piłkarza na trenera?
Często mówiłem, że będzie łatwiej, a jest trudniej. Jest kilka powodów. Jako zawodnik zawsze stawiałem sobie ambitne cele i wiązało się to z jakimś stresem. To było jednak coś innego. Czasami, nawet po przegranym meczu, zawodnik może mieć satysfakcje. W przypadku trenera jest zupełnie inaczej.
Grupa, ludzie, zwracasz się do zespołu. Mówisz do ogółu i czasem umykają jednostki. Nie zawsze to, co mówimy jest dobre dla każdego zawodnika. To ma być dobre dla zespołu. Czasami po prostu musisz poświęcić jednostki dla dobra ogółu. Rolą trenera jest przy tym rozwinąć poszczególnych zawodników, jednak nie może to się odbyć kosztem zespołu. Musiałem się na to przestawić. Czy trudne? Na pewno inne.
Łukaszowi Surmie jest łatwiej? Mowa w końcu o doświadczonym piłkarzu z nazwiskiem.
Wydaje mi się, ze tak. Jak mówię do zawodnika młodego, to jest mi łatwiej. On wie, że byłem na jego miejscu. Poświęciłem całe życie na piłkę. Byłem na studiach, które musiałem przerwać. Jeździłem z rodziną po całej Polsce. Były wyrzeczenia, porażki i stres. Ludziom się wydaje, że nie ma stresu w piłce. A stresu nie ma ten, kto nie jest ambitny. Zawsze to było i jest. On mi towarzyszył, bo mi bardzo zależało.
Maciej Bartoszek mówił dla Weszło, że bierze do sztabu byłego zawodnika. Wówczas ex-piłkarz zobaczy, ile tych zadań ma trener w porównaniu do piłkarza. Jeden zajmuje się głównie sobą, a drugi ma dwudziestu.
Nie postawiłbym takiej granicy, że piłkarz zajmuje się tylko sobą. Miałem przyjemność grać z Jackiem Zielińskim, który zajmował się całą obroną grając na stoperze. Aleksandar Vuković również dbał o zawodników dookoła siebie na boisku. Są tacy gracze i oni będą cenni. Może dlatego później zostają trenerami.
Generalnie wszystko idzie w stronę dobra ogółu i i niestety musi się to kończyć malutkim konfliktem z zawodnikami. Nigdy nie ma sytuacji, gdy wszyscy są zadowoleni. Sam byłem zawodnikiem. Co chciałem od trenera? Żeby pograć w na treningu i wyjść w podstawowym składzie. Każdy ma takie myśli w karierze. Natomiast w kadrze jest ponad 20 zawodników i to jest trudność, z którą się zetknąłem w pracy trenerskiej.
To pewien paradoks. Trener jest szefem dla piłkarzy, ale musi dbać, żeby był szefem lubianym. Jeśli wszyscy się odwrócą od niego, będzie kłopot dla niego i drużyny.
Zwracam uwagę na zawodników, którzy w danym momencie nie grają. Byłem zawodnikiem i wiem, jak ktoś się wtedy czuje. Czasami to przeżywałem, zwłaszcza w młodym wieku. Oni są najważniejsi. Często nie rozumieją, że kiedyś przyjdzie ich czas. Moją rolą jest przypominanie im o tym. To mi się sprawdza. Ważne jest, żeby dotrzeć do nich, wspierać i nauczyć cierpliwości.
Ostatnio rozmawiałem z Dawidem Szulczkiem. Można powiedzieć, że jest kompletnym przeciwieństwem dla Pana, pod względem przeszłości. Zresztą takich trenerów, bez dużych piłkarskich karier jest coraz więcej. Zauważa Pan jakieś różnice między trenerami z przeszłością i bez przeszłości piłkarskiej?
Jestem zaskoczony in plus. Widać, że ci trenerzy, którzy nie grali w piłkę, mieli czas by więcej się kształcić. Pojechać na staże, zobaczyć piłkę z innej strony. Często są lepiej przygotowani do zawodu trenera w młodym wieku, niż piłkarze, którzy mieli długie kariery. Faktycznie mamy coraz więcej takich trenerów. Na kursie poznałem Dawida i innych chłopaków i jestem pod wrażeniem wiedzy oraz pasji.
Na wspomnianym kursie UEFA Pro spotkał się Pan z wieloma rywalami w II lidze. Szulczek, Marek Saganowski, Marek Gołębiowski.
My się wszyscy znaliśmy już wcześniej, zwłaszcza z byłymi piłkarzami – Marek Saganowski, Mariusz Jop, Wojciech Grzyb czy Łukasz Kowalski, z którym już grałem, gdy prowadził Gryfa Wejherowo.
Z Markiem Saganowskim byliśmy przyjaciółmi z czasów Legii. Blisko siebie mieszkaliśmy, spędzaliśmy razem czas, jeździliśmy na treningi, a na obozach dzieliliśmy pokoje. Później te drogi się rozeszły. Ja grałem więcej w Polsce, Marek wyjechał z kraju i spotkaliśmy się dopiero w szkole trenerów. Kiedyś zawsze rozmawialiśmy z Markiem, co będziemy robić po karierze. Mówiliśmy sobie, że raczej będziemy uderzać w trenerkę i tak się spotkaliśmy na UEFA Pro. Sentymentalne spotkanie, które dobrze wspominam, podobnie jak kurs.
Wspominał Pan o stażach trenerskich. Dzisiaj Ivan Jurić i jego Hellas Verona to czarny koń Serie A, a ponad rok temu była okazja przyjrzeć się tej ekipie. Co Pan stamtąd zapamiętał?
Pojechałem tam, dzięki Mariuszowi Stępińskiemu. Wówczas grał w Hellasie, a my znaliśmy się jeszcze z czasów Ruchu, gdy razem jeździliśmy z Krakowa na treningi. To było coś innego. Infrastruktura różniąca się tym, co mamy w Polsce. Młodzież łącząca szkołę z piłką i klub dbający o ich dojazdy oraz pogodzenie tego wszystkiego.
Zszokowały mnie obciążenia, które aplikowali zawodnikom. Oni są jednak już zaadaptowani do tych warunków. Pytałem później Mariusza i Pawła Dawidowicza o to, ale oni mają już tamtą mentalność, że trener zawsze ma rację. Robili to, co on nakazał, a trenowali naprawdę bardzo ciężko. To też mi dało do myślenia. Ivan Jurić był takim przywódcą, któremu wszyscy w klubie pomagali, wzmacniali jego pozycje. Było widać na każdym kroku, bo wiedzieli, że „przeleje się” to na drużynę. Muszą zaufać jednemu człowiekowi, za którym podążą. W kadrze jest ponad 20 zawodników, więc jeśli każdy pójdzie w swoją stronę, może się to rozsypać.
Patrzyłem mocno pod aspektami psychologicznymi. Jurić był tam władcą absolutnym, ale też może ja mam swoje inne podejście. Byłem dopiero na jednym stażu, a chciałbym pojechać na więcej. Gdy byłem na UEFA Pro, każdy musiał zrobić relacje ze swojego stażu i są ogromne różnice. Były Włochy, Hiszpania, Niemcy, niektórzy do Czech pojechali. Trzeba pojechać, zobaczyć, bo to daje do myślenia.
Mówi Pan o psychologii i coachingu. W wywiadzie dla TVP Sport mówił Pan, że się wstydził swoich pojedynczych zachowań podczas meczów. Także to, że wybuchy trenera przy ławce dają efekt, ale krótkotrwały.
Wszystko trzeba wypośrodkować. Zawodnicy nie mogą też patrzeć na trenera, który jest poza meczem. On też musi w nim uczestniczyć i zawodnicy muszą to czuć. Z drugiej strony gdybym cały czas nacierał głosem, mogłoby mi coś umknąć. Muszę myśleć w trakcie meczu i zareagować. Do tego potrzebne jest mniej gadania, a więcej skupienia. W tym kontekście to miałem na myśli. Różne są sytuacje. Czasem sobie wszystko przygotujemy przed spotkaniem, ale coś nie działa i wtedy trzeba reagować w jego trakcie. A jak to zrobić, jeśli jest się non stop w emocjach? Bardzo trudno.
Gdy rozpoczynałem swoją przygodę z trenerką, byłem znacznie bardziej rozemocjonowany niż teraz. Wiem, że nie wszystko będzie wychodzić. Nie za każdym razem trzeba reagować, ale do tego potrzeba trochę wyciszenia, a nie emocjonalnego uniesienia. Wszystko zależy od konkretnego meczu. Rywal, nastawienie, wejście w mecz, a nawet pogoda.
Nauka na żywym organizmie.
Trzeba to wyczuć i mieć doświadczenie.
Do tej pory pracował Pan w IV lidze, później III, teraz II. Za każdym razem jednak drużyna była przejmowana w trudnym momencie. Dwukrotnie w dole tabeli, a Garbarnia tuż po spadku z I ligi. Jak dźwignąć taką ekipę? Z jednej strony kryzys, z drugiej morale jest tak nisko, że może być tylko lepiej.
Nie ma dobrego momentu na przejęcie drużyny. Jeśli jest zmiana trenera w klubie, to znak, że coś się dzieje. Życie nauczyło mnie, że na początku warto pokazać inną drogę. Nie robić rewolucji, gdyż na efekty takich zmian trzeba czekać długo. W piłce wszystko dzieje się szybko. Każdy okres przygotowawczy jest bardzo krótki. Muszę być rozsądny na tyle, by nie robić rewolucji latem, gdy mam trzy tygodnie do następnego sezonu. Trener musi rozsądnie i logicznie balansować na tej linie.
Starałem się dać coś od siebie, ze swojej kariery piłkarskiej. Coś, czego mnie nauczyli inni trenerzy – Fornalik, Lorens, Wdowczyk, Okuka. Chciałem pokazać to, co myślałem, gdy grałem w piłkę.
Miał Pan i ma głównie młodych graczy pod swoimi skrzydłami. Zresztą kilku udało się wypromować: Jan Klimek do Termaliki, Bartłomiej Mruk do Pogoni czy Mateusz Wyjadłowski do Jagiellonii. Wiadomo, że w piłce seniorskiej celem nadrzędnym jest wynik. Promowanie swoich graczy też jest wewnętrzną satysfakcją dla trenera?
Tak, to fajne, że poszli dalej w świat. Powtarzam swoim zawodnikom, że jeden mecz potrafi w piłce bardzo wiele zmienić. Na lepsze i gorsze. Trudność w piłce polega na tym, że co tydzień musisz coś udowadniać. Ale co tydzień może zmienić się twoje życie. Może ktoś przyjedzie oglądać, zagrasz mecz życia i wpadniesz w oko skautowi. Czasami na ten jeden mecz musisz bardzo mocno pracować, być gotowy i wierzyć, że on nadejdzie i coś zmieni,
Nie dzielę zawodników na młodych i starych. Gdy wystawiam młodego zawodnika, chcę żeby on wziął na siebie odpowiedzialność. Niech utrzyma się przy piłce, rozegra ją. Jeśli go wystawiam, to znaczy, że mu ufam i biorę za niego odpowiedzialność. Może też dlatego ci młodsi u mnie czują się pewniej.
Wielu piłkarzy i trenerów zauważa, że relacje między młodymi a starszymi kompletnie się zmieniły przez ostatnich 15-20 lat. Na ogół młodzi mają łatwiej, ponieważ każdy chce mieć młodego i go wypromować.
Czy mają łatwiej? Hmm, każdy czas się odznacza plusami i minusami. Za moich czasów było bardzo trudno przebić się przez „starych”. Była tzw. fala, choć nie porównujmy tego z wojskiem. Jednak młodzi musieli to przejść i w pewnych momentach – delikatnie – czuć się zakłopotanymi w szatni.
Przekładając na dzisiejszy język – wyjść ze swojej strefy komfortu.
Tak i ja to też przeżywałem. Dzisiaj tego jest znacznie mniej. Zawodnik ma 19 lat, menadżera itd. Ale czy to nie jest gorzej czasami?
Choćby przepis o młodzieżowcu. Zawodnicy wiedzą, że nie ma wyjścia i muszą grać.
Znam przykłady, że zawodnik grał, dzięki przepisowi i potem znikał. Albo menadżer naobiecywał, zabrał do drugiego klubu i znikał. Nie wiem czy mają lepiej. Trzeba sprawdzić, ilu zawodników przebiło się kiedyś i dzisiaj.
Gdy ja wchodziłem do szatni, czułem się nieco zakłopotany, a teraz tego na pewno jest mniej. Czy to jest dobrze? Trzeba się zapytać psychologa. Być może trzeba przejść taką szkołę życia, by później być silniejszym. Wcale nie musi być takie dobre dla najmłodszych.
Medal ma dwie strony. Jednemu to pomoże, inny zginie.
Też znam przykłady, że młody chłopak czuł się na tyle zakłopotany, że nie był w stanie się rozwinąć i przepadł. Starsi koledzy na pewno myślą dzisiaj inaczej. Pewnie teraz inaczej wprowadzaliby młodych. Nie jestem w stanie rozstrzygnąć czy było lepiej, czy gorzej. Nie lubię mówienia „za moich czasów było lepiej”. Nie! Po prostu to był inny czas. Musimy obserwować, co będzie dobre dla różnych zawodników. Dla jednego potrzebna będzie ojcowska ręka, inny potrzebuje bardziej partnerskiego podejścia.