Uszaty puchar albo śmierć – jak Liga Mistrzów zaczyna uciekać Borussii Dortmund
Porażka z Bayernem Monachium sprawiła, że Borussia Dortmund po 24. kolejkach zajmuje dopiero 6. miejsce w Bundeslidze. Do czwartego Eintrachtu Frankfurt traci co prawda tylko cztery „oczka”, ale nie może ignorować tego co dzieje się za jej plecami. Bo na sensacyjny start w Lidze Europy ostrzą sobie zęby Union Berlin i SC Freibrug (odpowiednio cztery i pięć punktów straty do czarno-żółtych).
Może się więc okazać, że triumf w Lidze Mistrzów, to jedyna droga dla dortmundczyków, aby w przyszłym sezonie ponownie znaleźć się wśród 32 najlepszych zespołów Europy.
Ciągle na minusie
A to dla Borussii w obecnej sytuacji finansowej byłby prawdziwy dramat. Owszem, na Signa-Iduna Park daleko do katastrofy z początku XXI wieku, kiedy dortmundzki klub był na krawędzi bankructwa. Niemniej pandemia, jak wszędzie w futbolowym świecie, odcisnęła swoje piętno na sytuacji finansowej klubów. Także w Dortmundzie.
8-krotni mistrzowie Niemiec rok obrotowy 2019-2020 zamknęli ze stratą ok. 44 mln euro. Wedle wstępnych prognoz, rok obrotowy 2020-2021 mogą zamknąć z jeszcze większą stratą (ok. 75 mln euro). Jeśli dodalibyśmy do tego sytuacje, w której dortmundczyków zabrakłoby w fazie grupowej Ligi Mistrzów w sezonie 2021/2022 dochodzą kolejne straty (ok. 40 mln euro).
Już w styczniu, w rozmowie z „Kickerem” dyrektor generalny Borussii, Hans-Joachim Watzke brał pod uwagę ten czarny scenariusz. – Jeśli nagle zabraknie ci pokaźnych dochodów z Ligi Mistrzów, nie możesz sobie pozwolić na taki skład, jaki my mamy. Używasz więc czerwonego ołówka i dokonujesz cięć – stwierdził. Na Signal-Iduna Park z samych transferów wyszliby na plusie. Sprzedając po rynnowej cenie Erlinga Haalanda, Gio Reynę czy Jadona Sancho, dortmundczycy zarobiliby prawie 250 mln euro. Znów jednak siłę drużyny trzeba byłoby budować od podstaw. Aby uniknąć podobnej sytuacji, trzeba więc jak najdłużej pozostać w grze o Lidze Mistrzów.
Kapitanie, tak nie wypada
Na pocieszenie, przed rewanżem 1/8 finału Ligi Mistrzów z FC Sevillą, zespół dowodzony do końca sezonu przez Edina Terzicia jest w doskonałej sytuacji wyjściowej. Wygrał w pierwszym spotkaniu na Estadio Sanchez Pizjuan 3:2, choć to gospodarze byli zdecydowanie lepsi. Sęk w tym, że nie potrafili w żaden sposób wykorzystać swojej przewagi. Przez 62% czasu gry byli przy piłce, ale na bramkę rywali oddali tylko cztery celne strzały. Borussia z kolei miała zabójczą pierwszą połowę, w której między 19. a 43. minutą, zdobyła trzy bramki. Zapewne kluczowe, jeśli chodzi losy awansu do ćwierćfinału.
Solidna zaliczka z Hiszpanii to dla żółto-czarnych również znakomita wiadomość, jeśli chodzi o atmosferę w zespole i sytuację kadrową. Wiadomo, że we wtorek Terzić nie będzie mógł skorzystać z usług kontuzjowanych: Manuela Akanjiego (kontuzja mięśnia), Jadona Sancho (kontuzja biodra), Marcela Schmelzera (kontuzja kolana) i Axela Witsela (kontuzja ścięgna Achillesa). Kibice do 21 będą również czekać w niepewności, co z Raphaelem Guerreiro i Giovannim Reyną.
W Dortmundzie cały czas też nie pogodzono się jeszcze z porażką w „Der Klassikerze” z Bayernem Monachium. Na sędziów pojedynku z mistrzem Niemiec, ostro narzekał po meczu Marco Reus. – Dla mnie to był wyraźny faul. Powiem więcej, gdyby podobna sytuacja dotyczyła piłkarza Bayernu, ten faul na pewno zostałby odgwizdany – stwierdził po zakończeniu spotkania. Pomocnik Borussii nawiązywał do zdarzenia z 88. minuty, kiedy do siatki trafił Leon Goretzka. Nim to nastąpiło, jego zdaniem Emre Can był nieprzepisowo powstrzymywany przez Leroy Sane. Na wypowiedź kapitana szóstego zespołu Bundesligi po 24. kolejkach, od razu zareagowały władze ligi niemieckiej, informując, że taka wypowiedź nie przystoi kapitanowi reprezentacji Niemiec.
Wyeliminowanie Sevilli i awans do najlepszej ósemki Champions League zdecydowanie mogą zatem uspokoić nastroje w Dortmundzie. Przynajmniej do weekendu.