Kamień węgielny pod mundial – 18 lat temu Polacy pierwszy raz wygrali z Węgrami na wyjeździe

25.03.2021

18 lat temu, reprezentacja Polska po raz pierwszy w historii wygrała z Węgrami na wyjeździe. Premierowe zwycięstwo nie otworzyło jednak przed biało-czerwonymi możliwości gry w barażach o EURO 2004. W dalszej perspektywie miało jednak pewne korzyści.

Przed ostatnią kolejką eliminacji do ME w grupie 4 sytuacja była jasna – Szwedzi mieli już zabukowane bilety do Portugalii. O 2. miejsce, gwarantujące baraże, walczyły z kolei aż trzy reprezentacje – Łotwa, Polska i Węgry. Rewelacyjni Łotysze aby przedłużyć nadzieje na udział w czempionacie Starego Kontynentu, musieli wygrać w Solnej. Ich porażka, walkę w play-offach umożliwiała zwycięzcy meczu na Nepstadion.

Janas ryzykant

Polacy lecieli więc do Budapesztu z duszą na ramieniu. – Przede wszystkim musieliśmy zrobić swoje i wygrać. A dopiero później czekać co będzie dalej – podkreśla ówczesny selekcjoner reprezentacji Polski, Paweł Janas w rozmowie z „FutbolNews.pl”

„Janosik” zaskoczył wyjściowym składem. Znalazła się w nim bowiem czwórka piłkarzy Groclin Dyskobolii Grodzisk Wielkopolski, która w Pucharze UEFA robiła wówczas prawdziwą furorę. Mowa o Sebastianie Mili, Andrzeju Niedzielanie, Radosławie Sobolewskim i Grzegorzu Rasiaku. Owszem, ów kwartet był wówczas w znakomitej dyspozycji, ale tylko „Sobol” i „Rossi” mieli wcześniej okazje zagrać w kadrze w meczu o punkty. Łącznie cała czwórka miała też na koncie zaledwie dziewięć występów w koszulce z orłem na piersi.

Janas nie traktował jednak tego wyboru w kategoriach ryzyka. – Zawsze wybierałem piłkarzy przez pryzmat postawy na treningach. Poza tym, był to oczywiście mecz eliminacji EURO 2004, który mógł nam dać baraże, ale mógł też ich nie dać. Dlatego też po części patrzyłem już na poszczególnych graczy pod kątem kwalifikacji do MŚ 2006 – przyznaje.

Chłopcy z Groclinu

Nieoczywiste wybory selekcjonera okazały się strzałem w dziesiątkę. Andrzej Niedzielan strzelił dwa gole, a przy obu asystował mu Grzegorz Rasiak. – Z Grześkiem Rasiakiem tworzyłem wtedy w Groclinie doskonale rozumiejący się duet napastników. I widać to było również w meczu z Węgrami, bo przecież obie bramki zdobyłem właśnie po jego podaniach. Taki był plan: Grzesiek miał albo zbijać do mnie górne piłki głową albo szukać mnie prostopadłymi zagraniami. I dwukrotnie ta współpraca z Grodziska zadziałała w tamtym spotkaniu – przyznał Niedzielan we wtorkowej rozmowie z „Przeglądem Sportowym”.

Dziś największe gwiazdy węgierskiej reprezentacji to Peter Gulacsi, Willi Orban czy Dominik Szoboszlai, ale i w 2003 roku „Madziarzy” mieli kim straszyć. W bramce stał charyzmatyczny Gabor Kiraly z Herty Berlin, w pomocy występował jego klubowy kolega, Pai Dardai oraz gracz Werderu Brema, Krisztian Lisztes. W ataku z kolei grali Miklos Feher z Benfiki (zmarły w 2004 roku) oraz coraz pewniej poczynający sobie w VfB Stuttgart, Imre Szabics.

Polacy na prowadzenie wyszli już w 11. minucie, gdy Niedzielan w sytuacji „sam na sam” pokonał Kiraly`ego. Szabics jednak wyrównał już na początku drugiej połowy i zrobiło się bardzo nerwowo. W 60. minucie, znów jednak błysnął Niedzielan. – Pokazaliśmy charakter, a właściwie to chłopcy z  Groclinu podnieśli nas w trudnym momencie i zaprowadzili nas do zwycięstwa – tak niedawno wspominał to spotkanie dla „Przeglądu Sportowego”, Jerzy Dudek.

Cuda na Rasunda

Biało-czerwoni zrobili zatem swoje – po raz pierwszy w historii wygrali z Węgrami na wyjeździe. Na przerwanie tej koszmarnej passy potrzebowali aż 13 spotkań. Pozostało już tylko nasłuchiwać wieści z Solnej, gdzie Szwecja rywalizowała z Łotwą. – Po spotkaniu chodziliśmy po boisku i czekaliśmy. Niestety okazało się, że Szwecja przegrała, chociaż zwykle u siebie nie przegrywała – przypomina sobie pierwsze minuty po końcowym gwizdku sędziego Janas.

Zaiste, na Rasunda Stadium działy się dziwne rzeczy. Goście wyszli na prowadzenie w 22. minucie za sprawą Marisa Verpakovskisa. Szwedzi nie byli w stanie nawet doprowadzić do remisu, nawet mimo faktu, że ostatnie 17 minut grali z przewagą jednego zawodnika (czerwoną kartkę otrzymał bowiem Dzintars Zirnis). Ostatecznie zatem to Łotysze zajęli 2. miejsce w grupie 4 i oni zagrali w barażach, które notabene przeszli (dwumeczu okazali się lepsi od brązowych medalistów MŚ 2002, Turków).

Wielka improwizacja

Zrobiliście co w waszej mocy” – pisał w poniedziałek „Przegląd Sportowy”. O całe eliminacje ME 2004 można było mieć do Polaków słuszne pretensje. Frajerska porażka z Łotwą w Warszawie, remis z Węgrami w Chorzowie, mimo gigantycznej liczby dogodnych sytuacji, kompletna bezradność i dwie porażki ze Szwecją. W Budapeszcie Polacy jednak pokazali olbrzymią wolę walki. – Upajać się nie ma czym – eliminacje zostały przegrane. Jednak zwycięstwo na Węgrzech to dowód, że drużyna może iść do przodu – pisał w „Gazecie Wyborczej”, Dariusz Wołowski. I faktycznie tak było. Piłkarze, którzy 11 października 2003 roku wystąpili na Nepstadion, mieli większy bądź mniejszy wkład w awans reprezentacji Polski na MŚ 2006 w Niemczech.

Czy podobnie będzie z obecną kadrą, która w Budapeszcie rozpoczyna walkę o udział na mundial w Katarze? – To nie będzie łatwy mecz. Selekcjoner Sousa nie miał wielu okazji, aby popracować z kadrowiczami. Trudno tak z marszu rozpocząć pracę. Gdyby chociaż było 4-5 treningów, to można byłoby coś zrobić, a tak jest wielka improwizacja. Mamy też jednak doświadczonych zawodników w najlepszych klubach Europy, którzy powinni sobie z tym poradzić. Niemniej współczuje Sousie tego braku czasu, bo reprezentacja to nie drużyna klubowa, gdzie wszyscy są ze sobą zgrani – podsumowuje Janas w rozmowie dla „FutbolNews.pl”