Pożar z tyłu, cofnięty Zieliński i trzech napastników. Reprezentacja Polski na planszy taktycznej

25.03.2021

Jeśli ktoś się nudził przez 45 minut, to obie ekipy docisnęły gazu do podłogi w drugiej połowie. Tam już się działo znacznie więcej. Momentami jazda bez trzymanki i kontroli. Dzięki temu jednak niedosyt z wyniku można zrekompensować sobie emocjami i liczbą goli w debiutanckim meczu Paulo Sousy.

Rozpoczęło się tragicznie, a przecież takich sytuacji miało nie być. Brak Kamila Glika oznaczał, że będzie szybszy blok obronny, który przy stosowaniu wysokiego pressingu poradzi sobie z piłkami za plecy. Tego kompletnie zabrakło.

Kompletnie niepotrzebnie w tej sytuacji wyszedł wyżej Michał Helik. Dwa kroki okazały się zgubne, zwłaszcza że Jan Bednarek patrząc na piłkę nie kontrolował Rolanda Sallaia za plecami. Robił to jednak w wierze, że będzie miał asekuracje.

***

Cały czas niestety dawało się we znaki nastawienie Węgrów. Non stop błyskawiczny doskok i ani chwili na zastanowienie się. Tak było, gdy Attila Fiola dostał żółtą kartkę za faul na Lewandowskim i tak było przy sytuacji z drugim golem gospodarzy. Także błyskawiczny pressing lub kontrpressing po stratach. Ale same odbiory Węgrów to jedno, a drugim była chęć gry do przodu. Napastnicy doskonale znali swoje zadania i tuż po przejęciu piłki przez kolegów ustawionych niżej, ruszali przed siebie. Przypominało to trochę skrzydłowych w piłce ręcznej, którzy w kontrach ruszają w ciemno.

***

Kluczowe były oczywiście zmiany Paulo Sousy i przejście na trzech napastników. Do tego Kamil Jóźwiak zmienił Sebastiana Szymańskiego i zobaczyliśmy, czym się różni skrzydłowy grający na wahadle/skrzydle od nominalnej „10”, która jest ustawiona tam na stałe. Jeszcze bardziej ofensywne ustawienie spowodowało, że Piotr Zieliński stworzył duet z Grzegorzem Krychowiakiem. W 99% przypadkach kibice wskazaliby „Ziela” jako tego, który powinien grać wyżej od „Krychy”. Nic bardziej mylnego, było odwrotnie i dało mnóstwo efektów!

Weźmy pod uwagę pierwszego gola dla Polski. Rozpoczęło się od… prowadzenia Piotra Zielińskiego w kierunku własnej bramki. To zazwyczaj sygnał dla rywala na skok pressingowy. Na szczęście przy piłce był Zieliński, który potrafi ją chronić, jak mało kto. Zagranie na bok do Arkadiusza Recy, który sprytnie przepuścił piłkę na bok. Potem piłka do Grzegorza Krychowiaka i tutaj aż się prosi o to jak wyglądała sytuacja.

Węgrzy mieli przewagę liczebną – 6:5 – ale Polacy przewagę pozycyjną. Ta zresztą nabrała mocy wraz z rozwojem akcji. Warto zobaczyć moment strzału i policzyć zawodników w polu karnym. Tych oczywiście więcej po stronie Madziarów, ale teraz zawęzić obliczenia do światła bramki. Tam było 4 Polaków!

***

Akcje nabrały bardzo dużej dynamiki. Po chwili widzieliśmy tylko efekt, a więc trafienie Kamila Jóźwiaka. Mimo że mowa o ataku szybkim, trzeba oddać wielką pracę zespołową. Wszystko zaczęło się od bardzo dobrze założonego pressingu.

Na załączonym obrazku powyżej jest sytuacja 6:5 dla Polski. Jednak nie liczby, a ustawienie robi największą robotę. Najniżej ustawiony Węgier odcięty przez Krzysztofa Piątka. Nieco wyżej, po lewej stronie, teoretycznie pomiędzy Piątkiem a Lewandowskim, ale podanie do niego to spore ryzyko. Dwójka pozostałych z rywalem za plecami.

Cała akcja po odbiorze także wzorowo rozegrana, co warto obejrzeć na skrócie. Lewandowski przejmuje piłkę, rusza Arkadiusz Milik, który absorbuje jednego z obrońców, a wtedy Piotr Zieliński uruchamia Kamila Jóźwiaka. Książkowo założony pressing, odbiór, przejście do ataku i gol.

***

Oczywiście można i trzeba się czepiać niechlujstwa w momencie, gdy piłkę miał Wojciech Szczęsny i obrońcy. Z tego było sporo „smrodu” po naszą bramką, a raczej im mocniejszy rywal, tym chętnie podejdzie pod nasze pole karne. Tego się dowiemy już w najbliższą środę, gdy pojedziemy na Wembley, choć trudno się spodziewać krótkiego grania od tyłu w naszym wykonaniu. Niemniej dzisiaj pierwsze zderzenie z dobrze zorganizowanym – do czasu – rywalem i różnie można oceniać. 60 minut ogromnej posuchy, później zryw i udowodnienie, przede wszystkim sobie, że można rozerwać obronę rywala.

Można jedynie żałować, że po golu na 2:2 reprezentacja Polski się zatrzymała. Wtedy rywal był deskach i trzeba było go dobijać. Nie udało się, więc z Budapesztu wywozimy punkt. Przed meczem byłby „tylko punktem”, a patrząc na przebieg spotkania, jest „aż punktem”.