VAR znów przeciw Barcelonie, żelazna konsekwencja, ofiary w Realu – echa „El Clasico”

11.04.2021

„El Clasico” w ostatnich latach nie zachwycały poziomem i dramaturgią. W sobotniej batalii było jednak wszystko, czego oczekiwali kibice – gole, emocje, kontrowersje.

Żelazny środek pola

To nie będzie starcie o mistrzostwo Hiszpanii – ustaliliśmy w rozmowie z dziennikarzem sport.pl Jakubem Kręcidło. Faktem jest jednak, że w razie porażki, sytuacja Realu Madryt w La Lidze byłaby nie do pozazdroszczenia. „Królewscy” traciliby bowiem pięć punktów do FC Barcelony, a do Atletico Madryt sześć (przy założeniu, że „Los Rojiblancos” wygraliby w niedzielę z Realem Betis). Dzięki wygranej na Estadio Alfredo Di Stefano wszelkie tego typu dywagacje są jednak już pozbawione sensu. Przynajmniej do godziny 23, to piłkarze Zinedine`a Zidane`a patrzą z góry na ligowych rywali. A nawet jeśli od jutra liderem znów będzie zespół Diego Simeone, pozycja wyjściowa „Los Blancos” jest i tak bardzo dobra.

Gospodarze w pierwszych 30 minutach stłamsili gości z Katalonii. Już po 28. minutach prowadzili 2:0, mimo faktu, że ton grze od początku nadawała „Blaugrana”. Trudno jednak o sukces, gdy jedyny pomysł na konstruowanie akcji to dośrodkowania z lewej strony przez Jordiego Albę. Leo Messi był skutecznie pilnowany przez madryckich defensorów, Ousmane Dembele był w ośrodku Valdebebas jedynie duchem, bo na pewno nie ciałem. Z kolei stawka spotkania ewidentnie sparaliżowała Pedriego.

Po drugiej stronie, wszystko było dokładnie zaplanowane, a później konsekwentnie realizowane. Środkiem pola z powodzeniem zarządzało trio Casemiro-Toni Kroos-Luka Modrić. Na prawej stronie fantastycznie układała się współpraca Lucasa Vazqueza i Fede Valverde, co widzieliśmy przy pierwszym golu dla „Królewskich”. Pierwszą połowę trochę przespał Vinicius Junior, ale w drugiej, gdy Barca zepchnęła do głębokiej defensywy Real, to on napędzał większość kontr „Los Merengues”. Mimo że Messi i spółka operowali piłką przez 69% czasu gry i stworzyli sobie 18 bramkowych okazji (przy 14 Realu), Zinedine Zidane na konferencji prasowej nie miał wątpliwości: – Zasłużyliśmy na to zwycięstwo.

Mniej gadania, więcej samokrytyki

Z tą tezą z pewnością nie zgadza się Ronald Koeman. Tym bardziej, że jego zdaniem, Barca w 84. minucie została okradziona z rzutu karnego, który należał jej się za faul Ferlanda Mendy`ego na Martinie Braithwaite. Francuz będąc już bez piłki, pociągnął za rękę próbującego dogonić futbolówkę Duńczyka. Gwizdek Jesusa Gila Martino milczał jednak jak zaklęty. – Dla mnie rzut karny jest wyraźny. Wszyscy to widzieli. Nie rozumiem liniowego, który jest 10 metrów od akcji. Sposób w jaki Martin upada musi być faulem. Sędzia główny może tego nie widzieć, ale mamy od takich sytuacji mamy VAR – pieklił się Holender po zakończeniu spotkania.

O tym, że emocje wciąż w nim buzują, mogliśmy się przekonać w niedzielny poranek, kiedy to napisał na twitterze: „Przejęliśmy inicjatywę i mieliśmy szansę na korzystny wynik. Pech na koniec z błędną decyzją sędziego i VAR-u”. Głosy ekspertów w sprawie ewentualnej jedenastki są jednak podzielone. Eduardo Iturralde Gonzalez na łamach dziennika „AS” stwierdził, że ruch ze strony Mendy`ego, ewidentnie wytrącił Braithwaite z równowagi. Z kolei Andujar Oliver w Radiu „Marca” wyznał, że szarpnięcie francuskiego obrońcy było za delikatne, aby podyktować rzut karny. Cytując zatem klasyka: jeden rabin powie tak, a inny powie nie.

Postawy arbitra nie mógł zdzierżyć również Gerard Pique, który cały mecz przesiedział na ławce rezerwowych. Zaraz po jego zakończeniu ruszył jednak rozjuszony w kierunku rozjemcy z Estremadury. – Tylko cztery minuty? – rzucił zdziwiony, skąd tak krótki doliczony czas gry. – A ile byś chciał? – odpowiedział mu Gil Martino.

Wcześniej Pique, zaczepił schodzący do szatni Luka Modrić, który z ironią w głosie zapytał: – Czekasz, aby się poskarżyć, co? Widząc pomeczowe zachowanie, zarówno Koemana, jak i Pique, Hugo Cerezo napisał w „Marce”: „Barcelono, mniej gadania, więc samokrytyki”, podkreślając, że „Duma Katalonii” w tym sezonie w meczach z zespołami z czołowej czwórki Primera Division potrafiła wygrać tylko z Sevillą FC.

Kolejna ofiara

Real zatem wygrał, został (przynajmniej na moment) liderem La Ligi, ale atmosfera w Madrycie także jest daleka od sielankowej. Grono kontuzjowanych „Los Blancos” zasilił bowiem Lucas Vazquez, który naderwał więzadła krzyżowe tylne w lewym kolanie. W praktyce może to oznaczać nawet koniec sezonu dla 29-latka, który w bieżącym sezonie wyrósł na jednego z najistotniejszych zawodników stołecznego zespołu. W obliczu problemów z kontuzjami Dani Carvajala, to Vazquez wielokrotnie grywał na prawej obronie i rzadko kiedy zawodził. Nie brak również głosów, że „El Clasico” było w ogóle jego ostatnim występem w białych barwach. Vazquez bowiem wciąż nie może się dogadać z Realem w sprawie nowej umowy.

Fizycznie jesteśmy wyczerpani. Nie wiemy jak dokończymy ten sezon – rozkładał bezradnie ręce na konferencji prasowej, „Zizou”. Patrząc na to, jak w drugiej połowie ściąga z boiska jednego gwiazdora po drugim (poza Vazquezem z wiadomych względów, na ławkę powędrowali również Karim Benzema, Toni Kroos,  Fede Valverde i Marcus Vinicus), można było odnieść wrażenie, że francuski szkoleniowiec oszalał. On jednak patrzył znacznie szerzej na sytuację swojego zespołu, wszak już w środę „Królewscy” jadą na Anfield Road na rewanżowy mecz ¼ finału Ligi Mistrzów z Liverpool FC.

Nie ma co zatem po sobotnim klasyku ani wieszać medali graczom „Los Galacticos”, ani stawiać krzyżyk na „Blaugranie”, bo patrząc na sytuację kadrową obu ekip, w tym sezonie naprawdę jeszcze wiele może się wydarzyć.