Przed Arką Gdynia trzeci finał Pucharu Polski w ostatnich pięciu sezonach. O tym jak wytłumaczyć fenomen żółto-niebieskich w rozgrywkach „pucharu tysiąca drużyn” porozmawialiśmy z Krzysztofem Paciorkiem, jednym z autorów podcastu „oTAGowani” oraz byłym rzecznikiem prasowym gdyńskiego klubu.
Zawsze na poważnie
– W Gdyni Puchar Polski zawsze był traktowany poważnie – podkreśla Paciorek. –Dla wielu kibiców to był priorytet, a Arka w tych rozgrywkach miała zawsze ciekawe przygody, jak choćby legendarny triumf w 1979 roku. I to też działało na wyobraźnię. Żółto-niebiescy nigdy nie byli drużyną, która walczyła o mistrzostwo Polski, najwyższe miejsce w jej historii w lidze polskiej to siódme (sezon 1977/1978 – przyp.mk), dlatego też zawsze wymagano od trenerów, aby poważnie traktować te rozgrywki.
Pamiętajmy bowiem, że gdynianie nie tylko trzykrotnie awansowali do finału PP. Od 2012 roku także dwukrotnie grali w 1/2 finału (przegrane z Legią Warszawa w sezonie 2011/2012 i Zagłębiem Lubin w kampanii 2013/2014). W ostatnich 10 sezonach tylko „Wojskowi” mogą pochwalić się lepszą frekwencją na tym etapie rywalizacji. – Trochę zbiegiem okoliczności, popartym oczywiście umiejętnościami, udało się zatem Arce stać flagową drużyną tych rozgrywek – przyznaje nasz rozmówca.
Szara codzienność ligowa
Nie sposób też jednak nie zauważyć w przypadku Arki futbolowego rozdwojenia jaźni. Gdy awansowała do finałów Pucharu Polski w 2017 i 2018 roku, w ekstraklasie albo walczyła o utrzymanie (2016/2017) albo była już pewna ligowego bytu, ale znajdowała się w dolnych rejonach tabeli (2017/2018). Podobnie jest w bieżącej kampanii – po 27. kolejkach, podopieczni Dariusza Marca w tabeli Fortuna I ligi są na 6. miejscu. – To są dwie zupełnie różne historie – zauważa Paciorek. – Liga to jest szara codzienność, natomiast puchar to jest miła odskocznia – jeden mecz, dużo się może wydarzyć i zawsze jest ta nagroda w postaci finału.
– Co z kolei tyczy się rozgrywek ligowych, ten sezon jest bardzo trudny – mówi. – Kontuzje, koronawirus, który może nie dotknął gdynian tak bardzo jak np. Bruk-Bet Termaliki Niecieczy, ale też był obecny. Cały klub jest też w fazie transformacji po przejęciu przez nowych właścicieli. Ciężko też od razu po spadku przebudować drużynę, tak aby ta w cuglach wygrała I ligę albo zajęła miejsce premiowane awansem. Arka miała dużo przepłaconych zawodników na wysokich kontraktach, trzeba było je rozwiązać, załatać dziury finansowe. Myślę, że na potencjał kadrowy, jaki gdynianie posiadają, to sytuacja nie wygląda źle. Poza tym nie ma obecnie w I lidze drużyny, która kroczyłaby od zwycięstwa do zwycięstwa, nawet ŁKS Łódź czy Górnik Łęczna złapały zadyszkę.
Arka nic nie musi
Mając na uwadze krótką przerwę między finałami z udziałem Arki w Pucharze Polski, nie sposób nie poszukać analogii, między sytuacjami obu drużyn. Paciorkowi w oczy rzuca się jedna. – Wszyscy już Rakowowi wręczyli ten puchar przed meczem – mówi. – Arkę traktuje się jedynie jako miłą ciekawostkę. Oczywiście, to Raków jest faworytem tego spotkania. To medalista tego sezonu, klub bardzo dobrze zorganizowany i poukładany, zatem teoretycznie wszystkie karty są po jego stronie. Na tym jednak polega piękno finału, że to jest jeden mecz, wiele się może wydarzyć. Tak samo zatem Raków może szybko zamknąć to spotkanie, jak i Arka może znów stawić mądry opór, odgryźć się i mieć swój dzień.
Paciorek podkreśla również swobodną sytuację psychiczną, w jakiej są żółto-niebiescy: – Arka może, nic nie musi. I zawsze lubię, kiedy gdynianie są w takiej sytuacji, że nikt na nich nie stawia, a potem wychodzą na boisko i mogą zrobić coś dużego.
Mądra drużyna
Wiadomo, że siłą Arki w drodze do finału w Lublinie, była głównie gra zespołowa. Kto jednak do tego sukcesu dołożył najwięcej cegiełek? – W tych najlepszych momentach Arki, zawsze jej siłą była drużyna – przyznaje. – Były oczywiście w okresie awansu do ekstraklasy w 2016 roku czy zdobyciu Pucharu Polski rok później, tak wyjątkowe postaci jak Michał Janota, Rafał Siemaszko czy Luka Zarandia, ale swoje walory mogli pokazywać dlatego, że Arka stanowiła jedność.
– Dzisiaj symbolicznym ojcem tego sukcesu jest Marcus da Silva, który awans do finału zapewnił klubowi także w 2018 roku. Jeśli chodzi o sam półfinał z Piastem Gliwice to znakomicie bronił Kacper Krzepisz. Mowa zatem o postaciach związanych z Gdynią. Marcus to żywa legenda, a Kacper to wychowanek. Oni są taką osią zespołu. Do tego dochodzą Adam Deja, który dziwię się, że cały czas gra w I lidze czy Adam Danch. To może nie są wielkie jednostki, ale są elementami, które tworzą drużynę. A to jest Arka, którą zawsze lubię – skonsolidowana, ambitna, może bez indywidualnych fajerwerków, ale po prostu mądra – dodaje.
Uniknąć dekoncentracji
Biorąc zatem te wszystkie czynniki pod uwagę, jakiego spotkania Paciorek spodziewa się w Lublinie? – Raków od początku spotkania zawsze stara się narzucić swoje tempo, zatem na pewno będzie dużo gry skrzydłami, dużo dośrodkowań. Problemem Arki w niektórych potyczkach w tym sezonie był fakt, że w pierwszych 10-15 minutach była zdekoncentrowana i w jej grze było dużo chaosu. W niedzielę, mam nadzieję, że gdynianie będą na tyle skoncentrowani i przygotowani teoretycznie do tego meczu, że będą wiedzieć jak napsuć krwi Rakowowi w pierwszych fragmentach gry, a potem szukać swoich szans. Na pewno to będzie mecz z przewagą częstochowian, a my będziemy poszukiwać okazji do kontry. Mam więc nadzieję, że przetrwamy bez straty gola pierwsze 15-20 minut, a później już czas będzie działał na naszą korzyść – przewiduje.