Scott McTominay najlepszym piłkarzem finału LE? Nie ma wątpliwości!
Manchester United po rzutach karnych przegrał finał Ligi Europy z Villarrealem. Chociaż “Czerwone Diabły” przegrały, jeden piłkarz nie powinien mieć sobie nic do zarzucenia. Mowa oczywiście o Scotcie McTominayu, który okazał się pierwszoplanowym bohaterem spotkania.
Scott McTominay w tym sezonie wystąpił w aż 48 meczach w pierwszym składzie Manchesteru United. Chociaż szkocki pomocnik grał często, to i tak był doceniany głównie przez kibiców “Czerwonych Diabłów” – za odwagę i waleczność, bo chyba te cechy najbardziej go wyróżniały na boisku. Z kolei fani innych zespołów czasami traktowali właśnie tego piłkarza za najbardziej chimeryczny element w całej układance zespołu Ole Gunnara Solskjaera. Trzeba jednak pamiętać, że piłkarza odkrył tak naprawdę jeszcze Jose Mourinho.
W finale LE był sobą, ale czasem kimś więcej
Powiedzmy sobie szczerze, w grze McTominaya próżno szukać niekonwencjonalności, kreatywności czy boiskowego artyzmu. To jednak człowiek, który dla drużyny potrafi dać wszystko, a szczególnie nogi, serce i płuca. I to zobaczyliśmy właśnie w starciu “Czerwonych Diabłów” z Villarrealem.
25-letni Szkot w finale Ligi Europy był bez wątpienia najlepszym piłkarzem na boisku. Chociaż przez pewien czas dobrze spisywał się jego vis-a-vis z zespołu “Żółtej Łodzi Podwodnej”, Dani Parejo. Od początku drugiej połowy to jednak Scott McTominay rządził w środku pola. I nie tylko tam. To w końcu on asystował przy trafieniu Edinsona Cavaniego. Jeśli Marcus Rashford czy Mason Greenwood w tym meczu nieco lepiej czytali jego zagrania, “Czerwone Diabły” może rozstrzygnęłyby szybciej losy spotkania, kto wie.
Spójrzmy na statystyki. 25-latek w ciągu niemal 120 minut (zszedł z boiska w 119.), wygrał aż 12 z 16 pojedynków z rywalami. Poza tym zanotował cztery skuteczne wślizgi, a także sześć udanych dryblingów. Chociaż to typowy środkowy pomocnik, w tym meczu częściej można było go dostrzec na prawej stronie. Można powiedzieć, że radził sobie z duetem na lewej stronie Villarrealu – Pedrazą i Triguerosem.
Poza tym, Scott McTominay wielokrotnie wyręczał swoich kolegów z ofensywy. Przede wszystkim Masona Greenwooda, który nie potrafił przebić się przez obronę Villarrealu. Ponad 1/3 piłek w wykonaniu młodego talentu “Czerwonych Diabłów” kończyła się stratą. Szkot to najwyraźniej zauważył, często przemieszczając się w rejony, które teoretycznie powinny być przypisane Anglikowi. Nie bał się wyjść do przodu i robił to, co najlepiej potrafi, czyli walczył do ostatniej kropli potu.
McTominay powinien być z siebie dumny
W finale Ligi Europy zawiedli ci piłkarze Manchesteru United, którzy mieli najbardziej przyczynić się do końcowego triumfu. Zawiódł Rashford, zawiódł Greenwood, zawiódł Bruno Fernandes, z oczywistego powodu zawiódł też De Gea. Z kolei Scott McTominay po prostu może być z siebie dumny, gdyż zrobił więcej niż można było od niego oczekiwać. Pokazał, że mimo pewnych ograniczeń, jest w stanie wszystko nadrobić walecznością, odwagą i uporem. Nie dla siebie, ale dla drużyny. Można rzec, że to romantyczny bohater w środku wielkiej korporacji. Tym razem nie udało mu się przyczynić do triumfu “Czerwonych Diabłów”, ale kto wie – może innym razem się uda. O ile ktoś wcześniej nie uzna, że lepszy od niego będzie jakiś one-season-wonder za 80 milionów.