Ołeksandr Jakowenko 🇺🇦: „Kiedyś liczyliśmy tylko na obronę i kontratak. Szewczenko to zmienił”

03.07.2021

Ołeksandr Jakowenko już w młodym wieku opuścił Ukrainę i trafił do Belgii, gdzie występował przez osiem lat. W swoim piłkarskim CV miał także między innymi Fiorentinę i Malagę. Jego kariera zakończyła się jednak dość szybko – zdecydował się zawiesić buty na kołku jeszcze przed trzydziestką, co było jego świadomą decyzją. Trzeba jednak przyznać, że nie miał trochę szczęścia do reprezentacji – zagrał w niej tylko raz, chociaż więcej razy otrzymywał powołania.

W rozmowie dla “FutbolNews.pl” przed meczem Szwecja-Ukraina Ołeksandr Jakowenko opowiedział o swoich piłkarskich losach – wyjeździe w młodym wieku z kraju, wspólnej grze z Marcinem Wasilewskim oraz podjęciu decyzji o zakończeniu kariery. Były piłkarz zdradził również, czym się zajmuje obecnie.

***

Na początku naszej rozmowy, chciałbym zapytać, jak zaczęła się twoja kariera. Wiem, że twój ojciec też był piłkarzem, a potem został trenerem. Twoja przygoda z piłką to była w takim razie naturalna kolej rzeczy?

To prawda, mój ojciec był swego czasu gwiazdą reprezentacji Związku Radzieckiego i Dynama Kijów. Miałem więc to szczęście, że pochodziłem z piłkarskiej rodziny i piłka towarzyszyła mi od najmłodszych lat. Dlatego poza graniem z dzieciakami w moim wieku, mogłem trenować indywidualnie z ojcem. A gdy miałem siedem lat trenowałem z chłopakami o dwa lata starszymi. Za to w wieku 13 lat trafiłem do Akademii Dynama Kijów, w której mój ojciec był już trenerem. Zresztą można powiedzieć, że był jednym z twórców akademii pod koniec lat 90. Wcześniej działało to na zasadzie szkółki – wychodzili z niej utalentowani piłkarze i pracowali w niej świetni trenerzy, ale nie była jeszcze w pełni profesjonalna. Po założeniu akademii, przyjeżdżało do nas dużo młodzieży nie tylko z Ukrainy, ale także z byłych krajów Związku Radzieckiego. Na przykład Artem Milewski trafił do nas z Białorusi, a Ołeksandr Alijew z Rosji.

Efekty okazały się ogromne – aż 17 piłkarzy, którzy wtedy zaczynali swoją przygodę z piłką w Dynamie, zostało zawodowcami. To szalony wynik, nawet patrząc na obecne czasy. Teraz zdarza się, że gdy dwóch piłkarzy z rocznika pozostaje na dłużej w piłce, jest to sukcesem. A na przełomie lat 90. i 2000. wielu zawodników od nas naprawdę się wybiło.

Po Dynamie trafiłeś jednak do Metalistu, który wówczas zaczynał się przebijać do ukraińskiej elity.

Gdy przychodziłem, to jeszcze byliśmy w drugiej lidze – dopiero potem awansowaliśmy do najwyższej. Po awansie jeszcze miałem okazję zagrać kilka spotkań. Byliśmy naprawdę świetnym zespołem. Zimą jednak wybrałem się na testy do Schalke, a potem do Genk. Wtedy wraz z moim agentem doszliśmy do wniosku, że Belgia mogłaby być dla mnie świetnym kierunkiem do rozwoju i mógłbym tam zostać. I ostatecznie trafiłem do Lierse, które wtedy przejął nowy właściciel, który miał duże plany i pokładał we mnie nadzieję.

W tamtych czasach nie było jednak na porządku dziennym, że piłkarze z Ukrainy w młodym wieku przenosili się do zagranicznych lig. Jak u ciebie wyglądał cały ten proces?

Skauci musieli mnie wypatrzyć na meczach międzynarodowych, a w tamtym okresie graliśmy kilka meczów z gigantami. Między innymi z Niemcami, których pokonaliśmy 4:2. Moim menedżerem został wtedy Andriej Gołowasz, który również reprezentował Andrija Woronina, który później grał w Liverpoolu, a także Rusłana Walijewa, Dimitrija Bułykina i Dimitrija Szukowa. Po dobrych meczach w reprezentacji organizował mi testy w różnych klubach. Dużo tutaj też zawdzięczam mojemu ojcu, który zawsze mi powtarzał, żebym uczyć się angielskiego, bo ten język przyda mi się w życiu. Dzięki temu nie miałem problemów z porozumiewaniem się za granicą.

Czyli jak rozumiem, problemów językowych nie miałeś. A jak było z różnicami kulturowymi?

Teraz nie miałem żadnych kłopotów. Przed przyjazdem do Belgii pograłem już rok z profesjonalistami, dlatego było mi łatwiej. Nie odczuwałem jakiegoś wielkiego przeskoku. Gdy byłem w Schalke, trenowałem na początku z drugim zespołem, ale szło mi łatwo i mnie przeniesiono do pierwszej drużyny. Mogłem w Schalke zostać na dłużej, ale ze względu na zasady, nie mógłbym grać wtedy w Regionallidze, gdzie występowała drużyna młodzieżowa, ze względu na paszport z kraju spoza Unii Europejskiej. Miałem więc wtedy wybór – zostać i nie grać, bo pierwsza drużyna wtedy była bardzo silna – Ailton, Asamoah, Ebbe Sand, Kobiashvili, Lincoln… Jako 17-latek nie miałem tam żadnych perspektyw na grę w tak krótkim czasie.

Wraz z Andriejem Gołowaszem podjęliśmy decyzję o wyjeździe do Belgii. W Lierse zaczął tworzyć się duży projekt – w zespole grał były reprezentant Francji Tony Vairelles, Daniel Cruz, kilku brazylijskich i chorwackich piłkarzy. Po roku jednak się okazało, że nowy właściciel nie ma konkretnego planu na przyszłość tej drużyny, dlatego odszedłem. I nie ukrywam, potem było już lepiej.

Spędziłeś w Belgii osiem lat – grałeś między innymi w Genk i Anderlechcie. W drugim z klubów występowałeś w jednym zespole z Marcinem Wasilewskim. Masz jakieś anegdoty z nim związane?

W Anderlechcie ja byłem skrzydłowym, a Wasyl grał na pozycji prawego obrońcy. Dlatego na treningach często graliśmy przeciwko sobie na boisku. Często trenowaliśmy na niepełnowymiarowym boisku niedaleko stadionu – 80 metrów długości, 40 metrów szerokości, coś takiego. Przestrzeni było bardzo mało. A ja musiałem grać z nim “jeden na jednego”! (śmiech) Chyba na każdym treningu dostałem w nos, usta, nogi – byłem cały obolały. Wasyl był twardy. Ale potem na boisku byłem przygotowany na wszystko ze strony rywali, po tych wszystkich pojedynkach z nim (śmiech).

Dobrze się jednak dogadywaliśmy na co dzień i staliśmy się dobrymi kolegami. Zresztą do dziś mam z nim kontakt. To fantastyczny piłkarz, ale i człowiek.

I cechowała go zawsze niezwykła wytrwałość, czego dowodem jest powrót po brutalnym ataku Witsela na niego oraz fakt, że grał do czterdziestki.

Wiem, rozmawialiśmy zresztą o tym. To tylko dowód na jego silny charakter, który pokazywał na boisku i poza nim. Nie udzielał się często w mediach, rzadko wychodzić na pierwszy plan, ale ciężko pracował na boisku i na tym skupiał się najbardziej.

Wróćmy do twojej kariery piłkarskiej – spędziłeś w Belgii osiem lat, który okres w tym kraju uważasz za najbardziej udany?

Myślę, że czas w Anderlechcie był najlepszy, szczególnie sezon przed moim wyjazdem z Belgii. Zdobyliśmy mistrzostwo, graliśmy w Lidze Mistrzów, a wszyscy piłkarze przyjaźnili się ze sobą, chociaż było u nas wielu dobrych zawodników. Zdecydowanie najlepsze wspomnienia mam z tamtego okresu.

Potem jednak zdecydowałeś się na zmiany i transfer do Fiorentiny. Tam jednak nie miałeś okazji grać zbyt często.

Bardzo pozytywnie nastawiłem się na ten wyjazd. W naszym zespole było kilku świetnych piłkarzy – przyszli Mario Gomez, Joaquin, Giuseppe Rossi, Matias Vecino. Na początku szło mi dobrze, radziłem sobie w sparingach. Nawet jeśli nie grałem w pierwszym składzie, byłem pierwszym wyborem z ławki.

Pewnego dnia otrzymałem szansę w meczu z Cagliari, wchodząc za kontuzjowanego Mario Gomeza. Niestety, otrzymałem wtedy kopniaka w nogę. Zagrałem cały mecz, ale po nim wręcz nie mogłem chodzić. I jak się okazało – kontuzja okazała się poważna i potrzebowałem dużo czasu, żeby dojść do siebie. W ten sposób straciłem szansę na regularną grę we Fiorentinie. Potem były wypożyczenia – do Malagi i ADO Den Haag, ale tam nie grałem za dużo i wcześniejsze problemy dawały mi o sobie znać. Dlatego pożegnałem się z Fiorentiną i wróciłem do domu…

Historia zatoczyła koło, wróciłeś do Dynama.

Po tych wszystkich trudnościach nie było łatwo. Jeśli nie grasz prawie rok, nie możesz potem z marszu grać najlepiej jak potrafisz, o czym się przekonałem. Spędziłem w Dynamie pół roku. I ta przygoda okazała się ostatnią w mojej piłkarskiej karierze.

Podjąłeś decyzję o zakończeniu kariery od razu po odejściu z Dynama, czy jeszcze mogłeś gdzieś zagrać?

Miałem oferty z kilku mniejszych klubów, ale zawsze byłem ambitny – nie chciałem przechodzić do klubu, w którym nie mógłbym nic osiągnąć. Wiem że jest wielu piłkarzy, którzy starają się za wszelką cenę kontynuować piłkarską karierę. Są też tacy jak Wasyl, którzy potrafią grać na wysokim poziomie do czterdziestki, jeśli zdrowie im na to pozwala. Ja jednak miałem wrażenie, że po tych swoich problemach zatraciłem swoje niektóre cechy, dlatego zdecydowałem się zamknąć ten rozdział.

Można powiedzieć, że tak naprawdę twoją karierę odmienił transfer do Fiorentiny.

Ale go nie żałuję. Poznałem tam wielu fantastycznych ludzi, z którymi do dziś utrzymuję kontakt. Poza tym nauczyłem się języka włoskiego, który wciąż mi się przydaje w życiu. Teraz jako menedżer mam kontakty, partnerów zawodowych, ale także przyjaciół w całej Europie. Nie uważam więc czasu we Fiorentinie jako stracony.

Przez wiele lat grałeś w Belgii, potem trafiłeś do Włoch, Hiszpanii czy Holandii. Mimo dobrych występów w zagranicznych ligach, zagrałeś w reprezentacji Ukrainy tylko raz. Dlaczego?

Miałem więcej niż jedno powołanie, ale wszystko tak się pechowo złożyło, że wystąpiłem w tylko jednym meczu. Myślę jednak, że gdy grałem w Belgii, mogłem trochę więcej pograć w reprezentacji. Potem już przyszły kontuzje, więc nie liczyłem na grę w kadrze, ale wcześniej już jak najbardziej.

Kiedy wpadłeś na pomysł, żeby zostać przy piłce w roli agenta?

Na początku wcale nie myślałem o tym, żeby pozostać przy piłce. Po zakończeniu kariery prowadziłem kilka biznesów, ale nie były one związane z futbolem. Potem jednak mój przyjaciel Ivan zapytał mnie, czy nie zostanę partnerem w jego agencji. Zgodziłem się i jestem szczęśliwy, że podjąłem tę decyzję. Od kilku lat pracujemy razem, jesteśmy bliskimi przyjaciółmi i wśród naszych podopiecznych jest kilku reprezentantów Ukrainy – Buszczan, Supriaga, Burda… Mamy też utalentowanych dwóch piłkarzy z Dnipro – Ołeksandra Nazarenkę i Arsenija Batagowa.

Wspomniałeś, że piłkarzem, z którym pracujesz jest Georgij Buszczan, który podczas Euro 2020 spisuje się dobrze od pierwszego spotkania. Myślę, że cała Europa już wie, jakim jest piłkarzem. A jakim jest człowiekiem?

To fantastyczny człowiek, z dużym poczuciem humoru, a poza tym bardzo inteligentna i ciepła osoba. Mogę powiedzieć, że teraz to nie tylko nasz klient, ale także przyjaciel. Zresztą poznałem go już gdy graliśmy razem w Dynamie i szanuję go, że pomimo trudności się nie poddał i stopniowo się rozwijał. Na początku musiał rywalizować o miejsce w składzie z legendą ukraińskiej piłki, Ołeksandrem Szowkowskim i było oczywiste, że w tej rywalizacji nie ma szans. Georgij czekał wiele lat na swoją szansę, potrzebował trochę czasu. A teraz jest bardzo ważną postacią Dynama. Po prostu pracował, pracował i pracował, aż w końcu doszedł do tego poziomu, na którym jest teraz.

Zostając przy reprezentacji Ukrainy podczas Euro – co według ciebie okazało się kluczowe w pracy Andrija Szewczenki, że doprowadził ten zespół tak daleko?

Andrij Szewczenko jest dobrym trenerem, ale ma też świetnych współpracowników – Mauro Tassotti, Andrea Maldera, Luigi Nocentini i oczywiście Ołeksandr Szowkowski. Wiesz, mając trenera, który tyle osiągnął jako piłkarz, morale drużyny też idą w górę. Poza tym Szewczenko ma też trochę szczęścia, gdyż trafił na świetne pokolenie zawodników. Ale szczęście też trzeba umieć wykorzystać.

Takimi szczęśliwymi momentami jeszcze przed Euro były zwycięstwo z Hiszpanią i remis z Francją.

Tak, a przeciwko Hiszpanii zawodnikiem meczu okazał się Buszczan. Pokazaliśmy, że mamy silny zespół i możemy o coś powalczyć. Teraz mamy w kraju wielu utalentowanych zawodników, co widać podczas Euro. Niestety, kilku piłkarzy jest kontuzjowanych i nie mogli pojechać na turniej. Myślę, że z nimi mielibyśmy jeszcze mocniejszą drużynę niż teraz

Pamiętam mecze reprezentacji Ukrainy podczas Euro 2016 i od tamtej pory gra zespołu wygląda zupełnie inaczej. Co według pana się najbardziej zmieniło?

Zawsze się u nas mówiło, że ważna jest silna obrona, warunki fizyczne, mentalność i organizacja z tyłu. Teraz jednak nie musimy bazować tylko na tym. Mamy świetnych pomocników, jak Zinczenko czy Malinowski. Albo Marlos, który ostatnio nie jest może w formie, ale także potrafi być niesamowity. Mamy także świetnego technicznie Jarmołenkę, który na tym Euro gra świetny futbol.

Myślę, że Szewczenko odmienił oblicze tej reprezentacji. Wcześniej tylko liczyliśmy na dobre ustawienie w obronie, przerywanie akcji i grę z kontrataku. A teraz nawet z taką Hiszpanią potrafimy budować akcje od tyłu. Oczywiście obronę wciąż mamy mocną, ale teraz ważne są wszystkie aspekty gry. Dlatego nasza kadra poszła do przodu i myślę, że na tym nie skończy.

ROZMAWIAŁ: PRZEMYSŁAW CHLEBICKI