Cezary Wilk: Po meczu z Apoelem wszystko posypało się jak domek z kart

22.09.2021

Cezary Wilk to były piłkarz klubów takich jak Wisła Kraków, Korona Kielce czy Deportivo La Coruna. Ze względu na powtarzające się kontuzje w 2018 roku zdecydował się zawiesić buty na kołku, jednak na nudę nie narzeka. Nie tak dawno otworzył swój kanał na YouTubie, startuje w zawodach triathlonowych i uważnie śledzi to co dzieje się na boiskach hiszpańskiej La Liga. Cezarego Wilka zapytaliśmy między innymi o Wisłę Kraków, Roberta Maaskanta i Franciszka Smudę, o kontuzje i o to czy można go nazywać YouTuberem. 

***

Powiedział pan kiedyś takie słowa, że na piłce nożnej się zarabia, a na triathlon się wydaje. Z czego Cezary Wilk czerpał większą satysfakcję, kiedyś z piłki nożnej czy teraz z triathlonu?

To zupełnie dwie różne rzeczy, które się nie wykluczają. Nie jest tak, że jedna jest lepsza druga gorsza. To zupełnie inny wysiłek, inny sport, inne przygotowania i same zawody również są zupełnie inne. W triathlonie startuje się około trzy razy w roku, a piłce nożnej co tydzień lub nawet częściej. Byłbym daleki od szukania porównań. Jedna z tych dyscyplin była dla mnie bardzo ważna, druga nadal jest, bo nadal się nią bawię. Nie podejmę się próby zdecydowania, która jest fajniejsza czy która daje mi więcej radości.

Skąd pomysł na triathlon?

To pokłosie kontuzji, które mnie dopadły. Okres rehabilitacji się przedłużał, tak na dobrą sprawę to jeden się kończył, zaczynał się kolejny. Rower był takim narzędziem, który zawsze przyspieszał rehabilitację i też taką ciekawą odskocznią, więc to przyszło tak naturalnie. Za sprawą moich przyjaciół spróbowaliśmy startów w triathlonie i później to już ruszyło jak kula śniegowa. Póki jeszcze byłem piłkarzem to możliwości były ograniczone, ale gdy już skończyłem grać w piłkę to nic już nie stało na przeszkodzie.

Dzisiaj, wyłączając sformułowanie były piłkarz, jest pan bardziej YouTuberem, triathlonistą, a może jeszcze kimś innym?

Niee… na pewno nie jestem YouTuberem. To wszystko się wiąże tylko z tym, że oglądam dużo meczów ligi hiszpańskiej i po prostu sprawia mi to radość. Na YouTubie dzielę się swoimi myślami, chcę sobie z kimś pogadać o tych meczach, więc tak to sobie wymyśliłem. Natomiast żebym był YouTuberem czy jakieś inne poważniejsze słowa to absolutnie nie. To nie jest mój świat, a jedynie taka odskocznia, z której mogę korzystać, mogę się tym bawić i to mi się podoba na ten moment. Triathlonistą też na pewno nie, gdyż to uderzałoby w osoby, które zajmują się tym profesjonalnie. Tym chłopakom i dziewczynom należy się ogromny szacunek, gdyż wykonują tytaniczną pracę. Ja natomiast staram się tym bawić, staram się tym cieszyć, bo to jest taka nauka własnego organizmu. Triathlonistą nie jestem. To są za duże słowa, bo niewiele osób może się triathlonistami nazwać.

Więc YouTube jest dla pana jedynie platformą, służącą do dzielenia się swoimi przemyśleniami. Czyli nie jest to mimo wszystko pewnego rodzaju start w karierę eksperta piłkarskiego lub dziennikarza? 

Nie myślę o tym w tym sposób. Tak jak powiedziałeś jest to tylko platforma, gdzie mogę podzielić się przemyśleniami. Nie przypisywałbym temu jakiegoś większego znaczenia.

Jest pan cały czas żywo zainteresowany piłką nożną. Czy ogranicza się to tylko do hiszpańskich boisk czy też spogląda pan czasem w kierunku ekstraklasy? 

Przyznam się szczerze, że stopień w jakim śledzę ekstraklasę jest bardzo umiarkowany. Głównie koncentruję się na lidze hiszpańskiej. Z Hiszpanią samą w sobie się zaznajomiłem, polubiłem. To jest ten kawałek ziemi, z którym się utożsamiam i miejsce gdzie się dobrze czuję. Niesamowicie polubiłem też tych ludzi, więc dlatego właśnie Hiszpania i piłka hiszpańska. Właściwie też na tym to się zamyka. Wydaje mi się, że jeśli ktoś chce dogłębnie zbadać jakąś ligę to na inne nie zawsze jest czas. Nie znalazłbym już wolnej godziny żeby zajmować się jeszcze jakąś kolejną ligą.

Śledząc wydarzenia związane z pandemią dało się odczuć, że Hiszpanie podchodzą do całej sprawy dużo poważniej od Polaków. Rzeczywiście tak jest? 

Patrząc na życie Hiszpanów w takcie ostatnich dwóch lat rzeczywiście był jakiś większy respekt do zaistniałej sytuacji. Postępowano według narzuconych norm i większość to respektowała. Dało się to wyczuć choć było to nieco dziwne. Hiszpanie kojarzą się bowiem raczej z takim luźnym podejściem do życia, wesołym, uśmiechniętym i można się było spodziewać, że tego typu zakazów nie lubią. Albo nawet gdy takie zasady już są to, że podchodzą do nich dość swobodnie. Natomiast w tym trudnym okresie bardzo skrupulatnie przestrzegali wszystkich norm, które rząd nakreślił. Do tej pory zresztą Hiszpanie bardzo uważają, ale z drugiej strony wiele miejsc jest już otwartych. Wiele z nich zostało otwartych nawet wcześniej niż w Polsce. Szkoły po pierwszym lockdownie cały czas już funkcjonowały. Hiszpanie nauczyli się z tym żyć, z jednej strony przestrzegając tych norm, a z drugiej normalnie funkcjonując.

Pozostając jeszcze na chwilę w Hiszpanii, a konkretnie w temacie hiszpańskiej piłki. Barcelonę czekają teraz trudne czasy czy klub zdoła się dźwignąć szybciej niż się spodziewamy? 

Osobiście wolę rozmawiać o tym co się dzieje na boisku, więc odpowiadając na to pytanie z perspektywy boiska to absolutnie nie. Oglądanie Barcelony jest czymś absolutnie innym niż było kiedyś. Kiedyś kibice przychodzili na Camp Nou i oglądali Messiego, Neymara, Suareza, a teraz patrzymy jak z przodu biega Luuk de Jong. Także na pewno jest to ciężka sytuacja dla kibica Barcelony. Można powiedzieć oczywiście, że czekają na Aguero ale to i tak nie będzie ta sama Barcelona. Sam Ronald Koeman nawet mówił, że trzeba się nauczyć nowej Barcelony. Jest jak jest – sformułowanie niezbyt oryginalne ale najtrafniej opisujące obecną sytuację Barcelony. Ktoś gdzieś popełnił błąd i obecnie za to płacą. Pewnie musi minąć sporo czasu zanim to wróci do tych dawnych lat, o ile w ogóle wróci. Postawić klub znowu na samym szczycie to przecież też nie jest taka prosta sprawa.

Dlaczego nie przepada pan za VAR-em? 

Ponieważ odbiera nam emocje. Nie pozwala nam się cieszyć piłką w chwili, w sekundzie, a wydaje mi się, że to jest najbardziej wartościowe w futbolu. To anulowanie bramek, czekanie na decyzję, to że zawodnik musi oczekiwać na to czy się cieszyć czy nie… ja tego nie kupuję. Oczywiście to nie jest tak, że VAR jest zupełnie zły. Są też momenty, gdzie pomaga sędziom zobaczyć faul na czerwoną kartkę albo kiedy zawodnik symuluje i ewidentnie widać to w powtórkach, wtedy można się cieszyć, że ten VAR jest. Natomiast pozbawienie kibiców emocji to jest coś czego zupełnie nie kupuje i fajnie byłoby gdyby nastąpiła jakaś modyfikacja tego systemu. Pewnie większość z nas z upływem czasu do tego się przyzwyczai. Niestety się przyzwyczai…

Bardziej ucieszyłby pana powrót Korony do Ekstraklasy czy Wisła Kraków w europejskich pucharach? 

To jest pytanie na które muszę odpowiedzieć dwutorowo. Jedno i drugie. Korona to drużyna, w której zaczynałem grę w ekstraklasie i zaznajamiałem się z tą całą ekstraklasową otoczką. Stadion Korony był to taki pierwszy stadion „na poważnie” w ekstraklasie i pamiętam jak komentatorzy Canal+ mówili, że na tym stadionie każdy mecz ogląda się trzy razy lepiej. Także miejsce Korony na pewno jest w ekstraklasie i patrząc na tabelę pierwszej ligi myślę, że są na dobrym miejscu i myślę, że na tym miejscu już pozostaną do końca sezonu. Jeśli natomiast chodzi o Wisłę to tutaj chyba będziemy zgodni. Dla wszystkich byłoby najlepiej gdyby Wisła reprezentowała ekstraklasę w europejskich pucharach. Zaplecze tego klubu jest do tego odpowiednie, są odpowiedni kibice. Ważne jest by te kluby, które pokazują się za granicami Polski miały rzeszę kibiców, piękną historię, dlatego uważam, że Wisła powinna zawsze bić się o te czołowe miejsca w ekstraklasie.

Jak pan wspomina współpracę z Robertem Maaskantem? Zdaje się, że widział w panu spory potencjał. 

Bardzo pozytywnie. Pomimo że nie zawsze u niego grałem, a zazwyczaj lubi się trenerów, u których gra się wszystkie spotkania. Z tą grą bywało różnie, natomiast czułem u niego taką inicjatywę jeśli chodzi o trening i podnoszenie własnych umiejętności. To były rzeczy, na które zwracał dużą uwagę. To nie był trener, który przychodził, coś tam wymagał i tyle. Każdego dnia coś od siebie dokładał, czegoś nowego wymagał, czegoś uczył, coś przekazywał. To codziennie wymagało dużej intensywności i niesamowicie pomagało w rozwoju. Poza tym był to sympatyczny, wesoły i uśmiechnięty człowiek. Dlatego moje relacje z nim były dobre, jak i teraz sentyment do niego jest naprawdę duży.

A jeśli chodzi o Franciszka Smudę?

Tutaj nie ma co ukrywać, że wyglądało to trochę inaczej. To chyba też widać, nawet gdy ktoś patrzy z boku, kiedy zawodnik ma taką chemię z trenerem, a kiedy są to dwa zupełnie odmienne charaktery, które nie do końca ze sobą współpracują. Z jednej i drugiej strony był ogromny szacunek, natomiast jakichś fajerwerków między nami nie było.

Sezon 2011/12. Wisła gra o awans do Ligi Mistrzów. Czy w klubie dało się wówczas odczuć, że to jest dla Wisły mecz o swego rodzaju być albo nie być?

Przed całą sytuacją nie, natomiast już po odpadnięciu wszystko się posypało jak domek z kart. Przed samym meczem o Ligę Mistrzów raczej była wielka mobilizacja, wielkie oczekiwanie, adrenalina. Jak to w takich przypadkach, gdy już nie udało się awansować to ten balonik pękł i zaczęły wyskakiwać jakieś nie do końca pozytywne aspekty tego dążenia do gry w Lidze Mistrzów.

Po dwumeczu z Apoelem Wisła zaliczyła jeszcze jedno pamiętne spotkanie. Ma pan w pamięci to co się wydarzyło po meczu z Twente? 

To był rzeczywiście jeden z takich pamiętnych momentów w Wiśle Kraków. Tam była dość skomplikowana sytuacja, chyba Fulham grało z Odense u siebie i nie mogło tego meczu wygrać, a my musieliśmy wygrać z Twente. Koniec końców nam to się udało, a Fulham w samej końcówce straciło bramkę. Wyjątkowy moment, bo do końca nie znaliśmy tamtego wyniku. Kiedy my kończyliśmy nasze spotkanie to Fulham wygrywało 2:1. Dopiero później, o ile dobrze pamiętam, kamerzysta, który znajdował się na płycie boiska przekazał nam informację, że tam jest 2:2. Z jednej strony wszyscy chcieliśmy się cieszyć, a z drugiej wciąż nie byliśmy pewni.

Maor Melikson jest w trójce najlepszych piłkarzy, którzy biegali po ekstraklasowych boiskach? 

Spośród piłkarzy, z którymi miałem do czynienia na pewno. Czy do tej pory? Ciężko mi stwierdzić, bo przyznaje, że ostatnio ekstraklasę straciłem trochę z pola widzenia, więc nie byłbym tutaj obiektywny. Miał ogromny potencjał. Wydaje mi się, że patrząc na to jakie miał możliwości, jego kariera nie potoczyła się aż tak dobrze jak mogła.

Transfer do Deportivo był dla pana pierwszym kontaktem z europejską piłką. Jest duży przeskok między Ekstraklasą, a Segunda Division? 

Pomiędzy Ekstraklasą, a Segunda Division nie ma dużego przeskoku, natomiast totalny przeskok jest pomiędzy Segunda, a Primera Division. Myślę, że drużyna walcząca o mistrzostwo Polski mogłaby z powodzeniem walczyć o czołową lokatę w Segunda Division.

Myśląc o swojej karierze czuje pan niedosyt? Taką myśl, że gdyby nie kontuzje to dałoby się zrobić znacznie więcej?

Nie. Być może to wynika z mojego podejścia do życia. Wielu rzeczy nie żałuję, a raczej staram się tak postępować, by później nie musieć żałować i patrzeć już tylko do przodu. Cieszę się przede wszystkim, że udało się wyjechać za granicę. Zawsze o tym marzyłem. Nie spodziewałem się, że to będzie Hiszpania, ale tak to się ułożyło. Dzisiaj się z tego ogromnie cieszę, bo poznałem nowy kraj, nowe miejsce na ziemi, nauczyłem się języka. To wszystko dał mi futbol i za to jestem ogromnie wdzięczny.

Pana wymarzonym kierunkiem była jednak Anglia…

Tak, od zawsze byłem fanem angielskiej piłki. Zresztą mój styl gry, jeśli w ogóle o takim można mówić, też bardziej zbliżony był do takiego fizycznego, brytyjskiego futbolu. Chociaż dzisiaj jak patrzymy na Premier League to jest tam naprawdę wysoki poziom piłkarski, pewnie nawet większy niż w Hiszpanii. To był zdecydowanie mój wymarzony kierunek, ale może to też z racji tego jak oceniałem swoje walory piłkarskie. Wtedy też bardziej myślałem o Championship niż Premier League, bo wydaje mi się, że jednak były to za wysokie progi.

Pierwsze myśli na temat zakończenia piłkarskiej kariery pojawiły się dopiero przy okazji trzeciej kontuzji czy może były obecne już wcześniej? 

Przy trzeciej kontuzji te myśli zaczęły się bardzo konkretyzować. Przy pierwszej kontuzji kolana była tylko myśl o szybkim powrocie do zdrowia, przy drugiej gdzieś w głowie zaczęła kiełkować tak myśl, że może być różnie. Za trzecim razem już ewidentnie trzeba było planować alternatywy. Co robić gdy już w nie będę mógł grać w piłkę.

Zaczęliśmy od triathlonu to może również na triathlonie zakończmy. Jest pan obecnie w trakcie przygotowań do jakichś zawodów? 

Dla mnie sezon już raczej dobiegł końca. Wrzesień i październik to już u mnie takie bardziej spokojne miesiące. W 2022 roku mam nadzieję, że uda mi się wystartować w Szwajcarii, w Thun, gdzie te zawody były od dwóch lat przekładane. Mam nadzieję, że właśnie w przyszłym roku będę już mógł tam wystartować, bo to niesamowicie piękne miejsce.

 

ROZMAWIAŁ: MATEUSZ MAZUR