Czesław Michniewicz lubi „duże” mecze

01.10.2021

Pokonać swojego trenerskiego idola to zapewne marzenie dla każdego szkoleniowca. Czesław Michniewicz spełnił je wczoraj przy Łazienkowskiej. Jego Legia pokonała Leicester City Brendana Rodgersa 1:0 i pozostała na czele tabeli grupy C Ligi Europy. Trener warszawian po raz kolejny udowodnił, że potrafi wygrywać z największymi w najważniejszych momentach.

W 2018 roku reprezentacja Polski do lat 21 grała baraże o wejście do Euro we Włoszech. Rywalem Portugalia, czyli rywal znacznie lepszy pod względem jakości piłkarskiej. Jednak organizacja gry zrobiła swoje. Kadrowicze Michniewicza pokonali rywali 3:1 na wyjeździe i awansowali na turniej. Wśród przeciwników m.in. Joao Felix, Rafael Leao czy Diogo Jota, czyli ekipa warta więcej niż znaczna część pierwszej reprezentacji Polski.

Kilka miesięcy później ta sama kadra była o krok od półfinału Euro we Włoszech. Czesław Michniewicz znalazł sposób na Belgów i gospodarzy turnieju. Zwłaszcza drugie zwycięstwo robi wrażenie z perspektywy czasu. W młodzieżówce Squadra Azzurra biegali wtedy: Mancini, Bastoni, Barella, Pellegrini, Zaniolo czy Chiesa. Dzisiaj mowa o gwiazdach Serie A. Oczywiście kilka dni później po naszej kadrze przejechała się Hiszpania. Jednak nadal trzeba pamiętać, jakim potencjałem kadrowym dysponował Czesław Michniewicz, a jakim jego rywale. Wycisnął z tamtej drużyny maksimum w kluczowych meczach.

W Legii to samo

Teraz można powiedzieć dokładnie to samo o warszawianach. Oczywiście znajdą się tacy, którzy będą wypominać wyniki w lidze obecnego sezonu. Ale na tym polega, niestety, kompromis. Albo stawiasz mocniej na ligę, albo na puchary i coś musi się odbić kosztem czegoś. Póki co znacznie lepiej idzie europejska przygoda warszawianom.

Na uwagę przede wszystkim zasługują defensywne osiągi z rywalami, którzy w ostatnich sześciu potyczkach – w teorii – mieli wyższe umiejętności indywidualne. Dinamo Zagrzeb okazało się lepsze, ale strzeliło sumarycznie tylko dwa gole i na wiele więcej nie zasługiwało. Nieco inaczej sprawa wyglądała ze Slavią Praga, zwłaszcza na wyjeździe. Nadal jednak wpadły trzy gole rywala, przy czterech Legii. W fazie grupowej cytując Jerzego Engela jest „pefekt”.

To właśnie znak rozpoznawczy Czesława Michniewicza. Umiejętność zneutralizowania najmocniejszych atutów rywali. Najlepsze w tym wszystkim jest to, że nie odbywa się to za pośrednictwem rezygnacji ze swojego grania. Po prostu Legia potrafi się dostosować do rywala i wziąć, co najlepsze ze swojej gry.

Brak ryzyka? W żadnym wypadku!

Może to dziwnie zabrzmi, ale kilka błędów Legii pokazało, że to nie jest zespół grający bezpiecznie. Pamiętacie niepewne wybicia Artura Boruca w Moskwie czy stratę Mateusza Wieteski na początku meczu z Leicester? Tak nie grają zespoły, które chcą mieć absolutnie święty spokój pod własną bramką. To jest granie, w którym widać pomysł trenera i chęć wyprowadzenia piłki od bramki. Zresztą stawiając na Wieteskę czy Nawrockiego w obronie jednocześnie Czesław Michniewicz wysyła mocny sygnał, że chce grać w piłkę. Obaj defensorzy radzą sobie dobrze w swoich głównych zadaniach, ale z piłką przy nodze momentami potrafią zrobić więcej niż sporo pomocników w naszej lidze.

***

Już za niedługo czas na kolejne wielkie mecze dla Legii i jej trenera. Tym razem dwa spotkania z Napoli, a to kolejne święto dla Czesława Michniewicza. Nie od dzisiaj wiadomo o jego fascynacji włoską piłką i taktyką. Staże u Giampaolo, podglądanie innych szkoleniowców czy ściągnięcie Alessio De Petrillo na jednego ze swoich asystentów najlepiej to pokazują. Teraz będzie miał okazje zmierzyć się z Luciano Spalettim i jego ekipą, która potrafi rozjechać każdą defensywę. To będzie kolejny test i już nie możemy doczekać się, by zobaczyć warszawski zespół w starciu z dobrze naoliwioną neapoletańską maszyną.