Trener? Dyrektor sportowy? Naukowiec? Nic z tych rzeczy. Jest po prostu rodzicem jednego z adeptów piłki nożnej. Tylko ten fakt sprawił, że zainteresował się procesem szkolenia. Nie zajmuje się jednak sprawami samego treningu piłkarskiego, ale całą otoczką. Antyfan wczesnej specjalizacji dzieci i wielki zwolennik uprawiania jak największej liczby sportów przez najmłodszych. Dlaczego? Kamil Sosnowski, znany jako Tata Trampkarza opowiedział nam o tym w drugim odcinku cyklu Szkolenie jest super, którego partnerem jest legalny bukmacher Superbet.
Nie jesteś trenerem, nie jesteś formalnie związany z piłka. Mimo tego bardzo dużo u Ciebie w social mediach tej piłki dziecięcej i młodzieżowej. Dlaczego?
Zacząłem się interesować, gdy mój syn rozpoczął treningi w klubie. Wówczas zorientowałem się, że jest bardzo mało polskojęzycznych źródeł na temat rozwoju dzieci. Poza granicami ich trochę jest i uznałem, że warto je przybliżyć i przeszczepić na polski grunt. Nie mówię, że tego u nas nie było w ogóle.
Na tej bazie stworzyłeś podcast Tata Trampkarza. Czy głównym celem było zgłębienie wiedzy, czy jakieś inne powody za tym stały?
Podcast był chwilą olśnienia. Pomyślałem, że to fajna forma i okazja do stworzenia czegoś ciekawego oraz poznania ludzi. Pewnie jako zwykły gość z Twittera nie miałbym możliwości z nimi pogadać, a tak nadarzyła się okazja.
Czy dzisiaj jesteś dużo bardziej świadomym rodzicem? Porównując okres, gdy syn rozpoczynał chodzić na treningi a teraz.
To na pewno. Wówczas wiedziałem tylko, że kolejki do wykonania ćwiczenia są złe i krzyczenie przez trenera “podaj, nie kiwaj” jest złe. To była cała moja wiedza. Chciałem coś więcej się nauczyć, doczytać, żeby wiedzieć czy wysyłam go w dobre miejsce. W ramach ciekawostki dodam, że jestem teraz na podobnym etapie z nauką pływania. Przez pandemię syn przestał chodzić na basen. Teraz jest na etapie “nietonięcia” a umiejętnością pływania. Dlatego ja szukam, obserwuje, czytam itd. Mógłbym go wysłać do szkoły pływania, ale nasza lokalna nie ma zbyt dobrych opinii.
Z wiedzą jednak jest pewien paradoks. Im wiesz więcej, tym uznajesz, że wiesz… mniej.
Więcej wątpliwości się pojawia.
Daleki jestem od formułowania jednoznacznych osądów.
Chodzisz na treningi, mecze i poznałeś już otoczkę tego wszystkiego. Uśredniając, czy rodzice są świadomymi odbiorcami tego procesu szkolenia?
Trudno mi powiedzieć, nie chce wypowiadać się za innych. Wydaję mi się, że jest dużo lepiej niż było. Rzadko spotykam się z rodzicami, którzy są niezdrowo umotywowani. Trudno też określić czym jest świadomość. Jakiś czas temu miałem okazje przejrzeć podręcznik, który dostają rodzice młodych adeptów akademii Legii Warszawa. W jednym z rozdziałów jest informacja, że największą szansę na zrobienie kariery mają dzieci, których rodzice… interesują się piłką – a w zasadzie karierą dziecka – najmniej.
Wzorcowo powinno to wyglądać jako zostawienie tego dziecku, z niewielkim wsparciem. To chyba lepsze niż na siłę sterowanie i planowanie jej od A do Z. Moim zdaniem to przypadłość wielu trenerów, którzy mają synów i za wszelką cenę chcą zrobić z nich piłkarzy.
Są rodzice, którzy przywożą dziecko na trening i jadą dalej. Nie każdy ma możliwość zostać na zajęciach, tylko muszą jechać do pracy lub zająć się np. drugim dzieckiem. Inni są w stanie spędzić czas na treningach czy meczach. Wcale to jednak nie znaczy, że ci obecni zawsze naciskają na dzieci.
Mój syn jest z rocznika 2011 i trenuje piąty rok. Widzę po sobie i po innych rodzicach, że już chyba nie ma u nas nikogo, kto byłby cały trening obecny. W tym wieku chłopcy są zostawiani, a później około 30 minut przed końcem wszyscy się schodzą i można sobie porozmawiać w gronie rodziców.
Mówiłeś o planowaniu i sterowaniu karierami. Czytałem jakiś czas temu trafny tekst w “Asystencie Trenera” i zgadzam się z nim w 100%, że dzisiaj dzieci… nie mają czasu się ponudzić. Tutaj treningi piłki nożnej, tutaj basen, dojdzie angielski i w zasadzie codziennie jakieś dodatkowe zajęcia.
Jest to spory problem. Wzorcowym rozwiązaniem byłoby, gdyby miały po treningach piłkarskich – nawet trzy razy w tygodniu – czas spędzony na podwórku z kolegami. Czasy się zmieniają jednak. Są dni, że z bólem serca zawożę dzieciaki na judo. Wiem jednak, że gdy nie pojedziemy, to raczej pod względem ruchowym nic nie zyskaliby tego dnia. Oni mają też czas na nudę, więc nie jest źle.
W moim przypadku nie jest tak, że ja chce z syna zrobić piłkarza, dżudokę czy pływaka. Chcę po prostu żeby był rozwinięty ruchowo i czerpał radość ze sportu. We wszystkich tych miejscach, gdzie trenujemy, jest luźna atmosfera. Mam wrażenie, że nadal traktujemy jako zabawę, a nie reżim treningowy. Zgadzam się jednak, że tych zajęć dochodzi coraz więcej – basen, język obcy – itd., a czasu na nudę coraz mniej.
Z jednej strony treningów jest więcej i ich liczba rośnie. Kiedyś jednak dzieci sumarycznie więcej czasu spędzały grając w piłkę. Tylko wtedy był jeden-dwa zorganizowany w klubie, a reszta czasu z kumplami pod blokiem. De facto dzisiaj narzekając na liczbę zajęć, dzieci i tak mniej czasu spędzają z piłką przy nodze.
To jest ciekawe czy dożyjemy czasów – można zrobić kiedyś badania – że do Ekstraklasy będą docierać zawodnicy tylko wychowani jedynie w warunkach “klubowo akademiowych”. Mowa o dzieciach, które nie były zaznajomione z taką wolną grą, np. na betonowym boisku obok domu. Domyślam się, że tak może być.
Pamiętam, że Legia organizowała kilka lat temu zawodnikom swojej akademii mecze na promenadzie za trybuną na stadionie przy Łazienkowskiej. Niby piłka uliczna, na betonie, a jednak zorganizowane przez klub.
Niestety to musi być stymulowane. Dzieci trenujące w profesjonalnych akademiach mają sporo treningów. Dodać czas na dojazdy, wówczas nie zostaje wiele czasu na piłkę osiedlową.
Czasem jednak, jak patrzę na grę na osiedlu to mam wątpliwości. Grają chłopaki w “jedno podanie” i są osoby, które przez godzinę mają piłkę raz na pięć minut. Ale “muszą” w to grać, bo nie uzbierają składów do meczu. W takiej sytuacji chyba lepszy już jest zorganizowany trening. Wydawać się może, że wolna gra najlepsza dla rozwoju piłkarskiego, ale jak widać na powyższym przykładzie nie zawsze.
Dochodzą kwestie infrastrukturalne. U nas w okolicy są dwa orliki. Na jednym nie ma małych bramek, na drugim są. Jeśli przyjdzie sześciu lub ośmiu 13-latków, to na jednym mogą sobie ustawić te bramki i zagrać mały mecz 3 na 3 lub 4 na 4. Na drugim już muszą na całym boisku grać lub kopać na jedną bramkę. Jak widać nawet taka mała rzecz, jak zaopatrzenie boiska, ma znaczenie czy czas wolny jest produktywnie wykorzystywany, czy nie. Grunt to jednak, żeby dzieciaki miały pasję do piłki.
Wierzę, że jeśli ktoś ma 13 lub 15 lat i chce się temu poświęcić, ten jest w stanie nadrobić wiele rzeczy treningiem. Jest słynny wykres z książki Range, na którym widać liczbę godzin przepracowanych na treningu przez zawodników z topu, kontra tych, którzy zaszli nieco niżej. Właśnie w okolicach piętnastego roku życia to się mniej więcej przecina. Wówczas ci najlepsi zaczynali trenować znacznie więcej.
Wspominałeś, że zabierałeś dzieciaki na judo. W twoich social mediach widać promocje “multisportowości” u dzieci. Czytając wszelkie badania i opracowania można dojść do wniosku, że na świecie to już zrozumieli. U nas dopiero zaczynamy to rozumieć na szerszą skalę i wprowadzać w skali mikro.
Przyczyna jest prosta. Przywołam Davida Epsteina, który mówi, że najlepsze warunki do rozwoju są takie, jakby wyglądało to na zostawanie w tyle. Jeśli masz 10-latka, który gra w klubie, ma treningi indywidualnie i jeszcze wychodzi na podwórko z kolegami, oczywistym jest, że będzie dużo lepszy od takich chłopaków, jak mój syn, który trenuje, ale nie poświęca całego czasu na piłkę nożną. Dlatego jest takie myślenie, żeby tej piłki nożnej było jak najwięcej. Pokutuje w nas teza – wielokrotnie obalona – 10 tysięcy godzin. Ona nie jest prawdziwa, jeśli chodzi o sport.
Na pewno nie przy piłce nożnej. Mowa o bardzo złożonym sporcie z wieloma zmiennymi.
“Wielosportowość” jest czymś fajnym. Swoim dzieciom mówię, że mogą zostać kim tylko zechcą. Pozostanie przy jednej ścieżce, którą wybrałeś lub wybrali za ciebie w wieku czterech, pięciu lat, a potem trzymasz się siłą rozpędu, nie jest specjalnie fascynujące.
Mnie kręcą historie ludzi, którzy zmieniali dyscypliny. Albo czerpali z innych sportów do obecnie uprawianych. Badania też jednoznacznie wskazują na kwestie kontuzje. Kolega ma ośmioletniego syna, który też wszedł w system trzech treningów. Zrezygnował z jednego, na rzecz zajęć ogólnorozwojowych, gdy zobaczył syna próbującego się rozciągać. Stwierdził, że jest rozciągnięty jak on, czyli praktycznie w ogóle. Zamiast trzeciej piłki, wysłał go na koordynacje. Wiele mu nie umknie, a poza tym trzeba pamiętać o jednym. Nie chodzi o wychowanie setek piłkarzy, tylko zdrowych ludzi, którzy będą długo przy sporcie. To jest w interesie społeczeństwa, żebyśmy byli zdrowi. Nawet nie musi być profesjonalnie, ale może być amatorsko. Jednak pozostali przy nim, a nie porzucili go w wieku 14 lat.
Marzeniem każdego trenera jest wychowanie zawodnika na najwyższy poziom. Mogą się zapierać, że nie, ale podświadomie każdy chciałby tego “dokonać”. Wielu jednak zapomina, że chodzi o zaszczepienie bakcyla sportu. Nie muszą zostać piłkarzami, ale mogą zostać trenerami, dziennikarzami sportowymi. Ogólnie zostaną przy sporcie i napędzą środowisko wokół siebie zachęcające do uprawiania którejś z dyscyplin.
Musimy zapewnić żeby piramida była jak najszersza na jej dole i żeby dzieci odpadały ze sportu, jak najpóźniej. Wtedy mamy większą szansę, że tych topowych sportowców będzie więcej.
U nas w roczniku jest 40 dzieciaków. Domyślam się, że 39 poszłoby na dodatkowe zajęcia z piłki, niż na judo. Uznałem, że nic się nie stanie, jeśli będzie miał inny bodziec. Statystyki są bezlitosne. Nikła jest szansa na to, by ktokolwiek z nich dotarł do profesjonalnego futbolu. Dlatego trzeba szukać innych, alternatywnych ścieżek rozwiązania tego.
Wiele osób nie ma o tym pojęcia. Jakie dodatkowe sporty doradziłbyś rodzicom, którzy chcą szukać dodatkowych zajęć dla swoich młodych piłkarzy?
Trudno mi powiedzieć o sporcie. Bardziej kierowałbym rodziców w stronę trenerów. Idea “multisportowości” może zostać mocno wypaczona. Jeśli trafi się na bardzo wymagającego trenera oraz grupę, w której dzieci nie czują się dobrze, to już jest kłopot.
Dlaczego my chodzimy na judo? To super sprawa dla całej rodziny. Z jednej strony maty trenują dzieci, po drugiej rodzice. Mamy świetnie spędzony czas razem. Poza tym judo jest tak skodyfikowanym sportem, że dzieciaki mogą iść na maksa. W karate czy innych sportach walki muszą się jakoś zabezpieczyć, a tutaj mogą ściskać, rzucać na 100%. To jest fajne, bo dzieci tego potrzebują. Dochodzą też elementy gimnastyczne, rozciąganie itd. Poza tym cała trójka – syn i dwie córki – chodzą na lekkoatletykę. W cudzysłowie bardziej LA, gdyż mowa o zajęciach ogólnorozwojowych – berki, skipy, przebieżki, dużo w formie zabaw. Zero spiny i dzieciaki wychodzą bardzo uśmiechnięte.
Przypomina mi się wyjście mojej grupy do parku trampolin. Razem z dzieciakami dobrze się bawiliśmy, ale była jedna różnica. Najmłodsi bez obaw o cokolwiek wykonywały różne salta itd., a my – dorośli – jednak mieliśmy z tyłu głowy obawy, że coś się stanie, jak źle wykonamy.
Jak mówisz o parku trampolin, przypominają mi się zajęcia z parkouru. Niestety ze względu na grafik musieliśmy już z nich zrezygnować. Czytałem jednak, że idealnie one wpasowują się jako drugi sport. David Epstein, na którego już się powoływałem, mówił w jednym z wywiadów, że najlepszymi zajęciami do rozwoju dzieci byłoby coś a’la parkour. Jest bardzo dużo zróżnicowanych ruchów. Konieczność dostosowania się do otoczenia i szybkiego podejmowania decyzji. Czasami wyskakując z jednej przeszkody musisz w locie podjąć decyzje, czego się chwycić, żeby ruszać dalej.
U nas akurat był problem. Poza logistyką, były długie kolejki do swoich ćwiczeń. Średnio mi się to podobało, mimo że syn był nawet zadowolony. Uznałem, że jednak zbyt wiele stania i czekania zamiast ćwiczenia, względem tego, ile klub sobie życzył za takie treningi.
Wbrew pozorom wiele bardzo przydatnych rzeczy, które sprawdzą się na boisku piłkarskim.
Wyskok, wybicie, szybkość, obserwacja otoczenia. Jak rozłożysz elementy na czynniki pierwsze, okazuje się, że wiele elementów parkouru pokrywa się z piłkarskimi. Nie mówię nawet o konkretnych zajęciach, ale zachęcać dzieci do chodzenia po “małpich gajach”. Dzisiaj jest wiele siłowni streetworkoutowych, z których warto korzystać. Moje dzieci próbują tego, np. córka spada cztery razy, ale dalej wchodzi. To są najlepsze momenty, gdy dziecko samo próbuje, samo się rozwija bez nadzoru dorosłych.
Kolejny paradoks. Podczas treningów na hali dzieci uwielbiają wspinać się po drabinkach. Z jednej strony chcesz, by były sprawne, a z drugiej zwycięża poczucie ich bezpieczeństwa.
Jak jesteś trenerem i odpowiadasz za inne dzieci to jest pewien problem. Będąc rodzicem na placu zabaw ryzyko bierzesz na siebie. Jak coś się stanie, masz kłopot tylko sam ze sobą, a nie z rodzicami czyjegoś dziecka.
Wróćmy do tematu rodziców. Jak postrzegasz ich rolę w całym procesie szkolenia? Z jednej strony pomstuje się wiele na rodziców, a z drugiej strony niewiele robi się w kierunku edukacji i uświadomienia na wiele tematów.
U nas w klubie było spotkanie z trenerem na początku. Wyjaśnił kilka zasad, a pierwszą z nich było to, że rodzice są tylko od chwalenia. Jeżeli syn jest bramkarzem i puści 20 goli, a obroni jedną sytuacje – to skupić się na tej jednej. Od merytorycznej krytyki jest tylko trener.
Dość szybko zostały ukrócone próby podpowiadania rodziców. Zrobił to jednak w zabawny sposób. Jeśli słyszał, że są podpowiedzi, wówczas brał chłopca z ławki, który szedł do wszystkich rodziców i mały Miłosz mówił, że dzieci nie życzą sobie, by im dorośli podpowiadali. Rodzice się śmiali i wyłapywali kontekst. Ktoś dobrze jednak powiedział, że rodzice są wizytówką trenera. Jeżeli trener jest krewki, porywczy, komentuje decyzje sędziego, to wśród rodziców da się wyczuć nerwową atmosferę.
Efekt domina – najpierw wyszkolenie trenera, a później trener w jakimś stopniu rodziców. System naczyń połączonych.
Jest cała masa rzeczy, na które trenerzy nie poświęcają uwagi, a tam się dzieje dużo złego. Chodzi o czas, który trener nie może skontrolować, czyli jeden na jeden z dzieckiem w samochodzie przed i po meczu.
To są najbardziej wrażliwe momenty. W domu parę dni po lub przed to jeszcze ma mniejszy wpływ. Okołomeczowe rozmowy odciskają największe piętno.
Słyszałem historie dzieci, które nie chciały obecności rodziców na meczach lub nie chciały w ogóle meczów, tylko trenować. Potem okazywało się, że dzieciak musiał słuchać ojca, co zrobił źle itd. Głównie pomeczowe rozmowy na to wpływają.
Często bywa także, że rodzice nie chcą, by ich dzieci stały na bramce. Spotkałem już się z sytuacjami, gdy zawodnik, który miał pójść na bramkę mówił, że “tata/mama nie zgadza się bym stał na bramce”.
Mojego znajomego syn był bramkarzem, ale od jakiegoś czasu dał sobie spokój z piłką. Generalnie to jest niewdzięczna pozycja. Musisz mieć fajnego trenera i zespół, żeby nie obarczał ciebie za stracone gole. Rzadko dostajesz pochwały, rzadko pamiętają dobre interwencje, tylko częściej to co wpadło do bramki. Ty możesz popełnić trzy błędy na bramce i wszyscy uważają, że położyłeś mecz. Napastnik zrobi sześć błędów i nikt mu nic nie powie.
***
Tata Trampkarza w internecie:
***
Poprzednie odcinki cyklu:
Paweł Grycmann: Chcemy współpracować z uczelniami