Lewandowski i długo nikt. System, który zawodzi

17.11.2021

Robert Lewandowski oglądał przegraną z Węgrami z ławki rezerwowych i gdyby mógł cofnąć czas z pewnością zagrałby w tym meczu. Tego co się stało nic już jednak nie zmieni. Porażka Polski z Węgrami to bardzo zimny prysznic na głowy działaczy i kibiców, którzy zaczynali już wierzyć, że reprezentacja pod wodzą Paulo Sousy zmierza w dobrym kierunku.

Kiepski finisz eliminacji do mundialu, który może mieć poważne konsekwencje w kontekście baraży o mistrzostwa, kontrowersje wokół nieobecności „Lewego” na boisku, a także niedawna wypowiedź naszego kapitana na temat poziomu szkolenia piłkarzy nad Wisłą znów zwracają uwagę na poważny, wręcz fundamentalny problem trapiący naszą piłkę. Polski system szkolenia potrzebuje gruntownej przebudowy.

Najlepszy piłkarz i wyrzut sumienia

Najlepszy polski piłkarz w historii to również paradoksalnie największy wyrzut sumienia polskiej myśli szkoleniowej. Dlaczego? Dlatego, że gdy spojrzeć na jej osiągnięcia z perspektywy czasu, przez pryzmat kariery Roberta Lewandowskiego, system okazuje się mocno rozczarowujący.

Na horyzoncie próżno wypatrywać obiecującego następcy „Lewego”. Latami nie udało się w Polsce ukształtować piłkarza, który przejmie po nim schedę i podobnie jak on teraz, będzie w niedalekiej przyszłości dawał polskim kibicom tak wiele powodów do radości i dumy.

Polski system szkolenia z pewnością nie leży i nie kwiczy – nie chodzi tutaj o to, żeby wyżyć się przy klawiaturze i obrzucić błotem kogo tylko się da. Smutny fakt jest jednak taki, że ciężko znaleźć realne efekty jego funkcjonowania. Dużo się o nim rozprawia, snuje ambitne plany, ale to zaklinanie rzeczywistości i nie trzeba być wcale wielkim piłkarskim ekspertem, by to dostrzec.

Coś idzie tutaj mocno nie tak, a dobry PR na dłuższą metę nie wystarczy – przykry aromat bylejakości coraz intensywniej przebija się przez zapach perfum i pojedyncze sukcesy nie są w stanie go zatuszować.

Szczęśliwe epizody i lata marazmu

Robert Lewandowski odchodził z Lecha Poznań do Borussii Dortmund w 2010 roku, czyli już 11 lat temu. W futbolu to szmat czasu – oczywista oczywistość, jednak upływ czasu to świetny punkt zaczepienia, żeby dostrzec w jakim marazmie pogrążyła się polska piłka i jak bardzo rosnący w oczach Lewandowski, zdobywający kolejne piłkarskie szczyty oraz pojedyncze pozytywne epizody reprezentacji zamydliły nam wszystkim oczy.

„Epizody? Co ty pier… piszesz człowieku?! Mamy za sobą świetne Euro 2016, graliśmy na Mistrzostwach Świata. Mamy piłkarzy robiących kariery na Zachodzie. Wy pismaki lubicie dramatyzować. Byle się klikało!” – rzucą ciętą ripostą optymiści stwierdzając, że ktoś robi z igły widły. Czyżby?

Optymizm to nic złego. Nic złego nie ma też w nostalgii i wracaniu do przyjemnych chwil z przeszłości. Hurraoptymizm i skłonności do nadmiernego popadania w nostalgię to już jednak nic dobrego, a ciężko nie odnieść wrażenia, że w debacie o stanie polskiej piłki pojawia się skłonność do poddawania się takim nastrojom i wzajemnego przekonywania, że w gruncie rzeczy wcale nie jest tak źle.

Pozytywne myślenie to za mało, by zbudować na nim coś trwałego. Odarte z pragmatyzmu, pozbawione umiejętności realnej oceny wydarzeń, bez chłodnej głowy, analitycznego zacięcia, dedukowania i nomen omen – taktyki, długofalowej strategii, pracy u podstaw – będzie tylko zlepkiem pustych frazesów z kiepskiego podręcznika coachingu.

Ubodzy krewni na salonach

Jak to tymczasem wygląda na naszym krajowym piłkarskim podwórku? Wygląda niestety tak, że dalej tkwimy na tym przysłowiowym podwórku, podczas gdy inni przenieśli się do profesjonalnych ośrodków treningowych i grają w poważną piłkę na stadionach.

My tymczasem po prostu bywamy tam gośćmi, po czym wracamy zadowoleni na stare śmieci snując plany, że jeszcze trochę, jeszcze chwilkę, jeszcze momencik i o nas też będą mówić w świecie. No cóż, lata jednak mijają i chociaż faktycznie mówią, to tylko o Lewandowskim, wyłączając wspomniane już wcześniej epizody.

Trudno bowiem inaczej niż mianem epizodów określić w szerszej perspektywie czasu występy tercetu Lewandowski-Błaszczykowski-Piszczek w Dortmundzie, duetu Milik-Zieliński w Neapolu czy też eksplozję formy Piątka w Genoi i jego słodko-gorzki pobyt w Milanie. Na osi czasu przedstawiającej sukcesy naszej myśli szkoleniowej można by jeszcze umieścić Dudka w Liverpoolu, Boruca i Żurawskiego w Celtiku, Smolarka w dobrze już nam znanej Borussii, Krzynówka w Bayerze Leverkusen, Krychowiaka w Sevilli, Teodorczyka w Anderlechcie.

Nie odmawiając im wszystkim sukcesów i biorąc poprawkę na tych kilku innych niewymienionych zawodników, którzy też z powodzeniem grali bądź grają na Zachodzie, w szerszej perspektywie czasu wciąż będą to tylko epizody, indywidualnie udane kariery, które wypaczyły realny stan polskiego systemu szkolenia, stając się pożywką do dobrego PR-u.

Kto tak naprawdę pomógł Lewandowskiemu?

W tym miejscu warto też się generalnie zastanowić czy za sukcesami wymienionych powyżej piłkarzy aby na pewno stoją efekty kształcenia ich w myśl polskiego systemu szkolenia czy też po prostu sami z siebie, ciężką pracą wybili się ponad przeciętność i system nie ma tu nic do rzeczy.

Ile osób, tyle historii, futbol to z definicji sport zespołowy, w którym jednak procentują indywidualne cechy charakteru i predyspozycje. Często o końcowym sukcesie decyduje też po prostu szczęście, a porażkę naznacza jego brak, wobec czego tej samej miary nie uda się przyłożyć do każdego poszczególnego zawodnika.

Patrząc jednak chociażby na karierę Roberta Lewandowskiego można pokusić się o stwierdzenie, że odniesiony przez niego sukces nie miał wiele wspólnego z polską myślą szkoleniową. Imponujące osiągnięcia „Lewego” i pozycja jaką osiągnął w zawodowym futbolu to raczej wypadkowa jego naturalnego talentu, zdrowia do piłki nożnej, które nigdy mocno nie zahamowało jego kariery, charakteru i – nie mogłoby być inaczej – również szczęścia.

Nie wiadomo, w jakim miejscu byłby dziś Lewandowski, gdyby przechodząc do Borussii nie trafił na Jurgena Kloppa. Nie wiadomo czy rozwinąłby się tak mocno w Bayernie, gdyby w Monachium nie prowadzili go kolejno Pep Guardiola, Carlo Ancelotti i Jupp Heynckes. Każdy z tych trenerów dał „Lewemu” coś, co później zaprocentowało i uczyniło z niego klasowego piłkarza o światowej renomie, którym jest obecnie.

Oczywiście najwięcej zawdzięcza on sam sobie, ale z dużą dozą pewności można stwierdzić, że piłkarsko wcale nie ukształtowała go polska myśl szkoleniowa. Zdobywając się na odwagę można nawet napisać więcej – Lewandowski odniósł tak spektakularny sukces, bo w porę się od niej uwolnił, a później trafił na prawdziwych mistrzów w swoim fachu, którzy nie tylko pomogli podnieść mu umiejętności czysto piłkarskie, wyeliminowali z jego gry różne mankamenty, ale zaszczepili w nim także mentalność zwycięzcy i nauczyli patrzeć poza utarte schematy.

Szybka weryfikacja

Jak dobrze wiemy za sprawą losów innych polskich zawodników, wielu z nich nie miało tyle szczęścia i po transferze za granicę następowała tzw. szybka weryfikacja. Polska piłka doskonale zna takie historie – wyróżniający się na krajowym podwórku gracz okrzyknięty nad Wisłą mianem albo dużego talentu albo też okrzesanego w bojach ekstraklasowego wyjadacza trafia do klubu na zachodzie, gdzie po krótkim pobycie okazuje się, że jest tylko jednym z wielu obiecujących zawodników. Czar pryska. Nikt tutaj na niego nie chucha i nie dmucha. Musi umieć udowodnić swoją wartość na każdym treningu.

Jest ciężko, bo nagle oczekuje się od niego nieszablonowego myślenia, a jego nowi koledzy, nawet ci młodzi, to bardzo dobrze ukształtowani taktycznie zawodnicy, którzy są co najmniej kilka kroków przed nim. Bo dawanie z siebie sto procent to za mało, gdyż znane dotąd ekstraklasowe sto procent to raptem pięćdziesiąt procent tutejszej normy.

Swoje często robią też bariera kulturowa i językowa. Presja oczekiwań. Często nie do udźwignięcia przez polskiego piłkarza, którego nikt na dotychczasowym etapie kariery w kraju nie uświadomił, że do rywalizacji o miejsce w składzie swojej nowej drużyny musi się też przygotowywać mentalnie, a siła mięśni może finalnie niewiele znaczyć bez silnej psychiki.

Jeżeli taki zawodnik nie trafi w nowym otoczeniu na kogoś, kto poświęci mu więcej czasu, pomoże się zaaklimatyzować, będzie umiał do niego dotrzeć i po ludzku wyciągnie pomocną dłoń – zwyczajnie przepadnie. Będzie skazany na tułanie się po wypożyczeniach i jak to często bywa w końcu wróci nad Wisłę żeby – jak zwykło się określać ten etap – „odbudować formę”, a potem – jeżeli wiek będzie jeszcze na to pozwalał – znów spróbuje podbić silniejszą ligę.

Błędne koło

Za sprawą polskiej myśli szkoleniowej nasza piłka niestety toczy się błędnym kołem. Widać to coraz wyraźniej, gdy jesteśmy obecnie w miejscu, w którym Robert Lewandowski ma już 33 lata i ci, którzy dawali największe nadzieję, że wejdą kiedyś w jego buty, czyli Arkadiusz Milik, Krzysztof Piątek i Dawid Kownacki – mają odpowiednio 27, 26 i 24 lata, a ich kariery znajdywały się już na niejednym zakręcie.

Żeby nie obarczać całą winą tych, którzy na co dzień szkolą nowe pokolenia przyszłych polskich piłkarzy, gdyż wiele osób z pewnością świetnie wykonuje swoją pracę, trzeba zaznaczyć, że wina za taki a nie inny stan rzeczy oczywiście nie leży wyłącznie po ich stronie.

Problem jest o wiele bardziej złożony, gdyż zawodzi cały obecnie funkcjonujący system. Zawodzą związkowcy i klubowi działacze na różnych szczeblach, błędnie przekonani o swojej nieomylności, zakłamujący rzeczywistość, przeświadczeni o świetnie wykonywanej przez siebie pracy, niezdolni do krytycyzmu, tasujący trenerami.

Zawodzą politycy, bo często nie okazują wystarczającego wsparcia dla lokalnych sportowych inicjatyw, od których przecież wszystko się zaczyna, a ich aktywność kończy się albo wyłącznie na obietnicach albo na otwarciu z pompą osiedlowego orlika. Czasem zawodzą też sami rodzice młodych zawodników, wychowujący swoje dzieci w poczuciu, że są jedyne w swoim rodzaju, wyjątkowe, nieprzeciętnie utalentowane i wszystko się im należy.

Jeżeli polska piłka ma zmieniać się na lepsze i chcemy uniknąć scenariusza, w którym sukcesy Roberta Lewandowskiego staną się po wielu latach tylko epizodem – lądując kiedyś obok historii o zwycięskim remisie na Wembley, Zbigniewa Bońka w Juventusie i Romie, obok Wisły Kraków, która prawie wyrzuciła z Pucharu UEFA Lazio Rzym i po sąsiedzku z kadrą Adama Nawałki, którą już widzieliśmy w półfinale Euro 2016 – potrzeba swoistego rachunku sumienia. Potrzeba zmiany mentalności i odejścia od filozofii „jakośtobędziesizmu”.

Świat wielkiej piłki nie będzie na nas czekał. Sami musimy do niego wejść, dostosowując się w końcu do jego standardów. Robert Lewandowski jest doskonałym przykładem na to, że jest to możliwe, że ciężka praca faktycznie popłaca, że warto wyznaczyć sobie cel i podążać obraną ścieżką, nie szukając dróg na skróty.