„Romantyczna historia, która stała się prawdą”. Kamil Kiereś i jego trzy lata w Górniku Łęczna

09.04.2022

Trzy lata bez jednego miesiąca Kamil Kiereś był trenerem Górnika Łęczna. Wydaje się, że tuż obok stadionu można byłoby postawić pomnik trenerowi, który osiągnął niebywałe sukcesy z klubem z Lubelszczyzny. Czas się przyjrzeć, jak wyglądała jego praca zielono-czarnych barwach.

Kamil Kiereś nie doczekał setki meczów ligowych. Jego bilans to 97 meczów ligowych oraz 10 pucharowych. Być może niektórzy statystycy teraz będą nas linczować, że dwóch meczów barażowych nie powinno się zaliczać do bilansu ligowego. Mimo wszystko były związane z ligą, dały awans pod kątem klas rozgrywkowych, więc spokojnie możemy tutaj wpisać te spotkania.

Jeśli pracę Kamila Kieresia w Górniku miałbym określić jednym słowem, bezsprzecznie byłoby to słowo sukces. Wyłącznie w tej kategorii należy rozpatrywać dwa awanse z rzędu. Dwa awanse klubu, który lata finansowego „eldorado” miał już dawno za sobą. Klubu, który wiele osób już pogrzebało, a on sam zmagał się ze swoimi problemami. Klubu, który w żadnym z sezonów nie był murowanym kandydatem i klubu, którego kadra nie robiła wielkiego „wow”mówi Łukasz Szczepaniak, kibic Górnika, oglądający 100% meczów zielono-czarnych od dawna.

Skoro tak zaczynamy, czas na chronologiczny przegląd pracy trenera w Łęcznej!

Początek stabilizacji

Kamil Kiereś przejął zespół zaledwie kilka dni po zakończeniu sezonu 2018/2019. Wtedy Górnik Łęczna zajął 9. miejsce w II lidze. W ostatniej kolejce rozbił awansujący do pierwszej ligi Radomiak 5:2, ale nie zmieniło to faktu, że łęcznianie mieli wtedy kompletnie nieudany sezon. Zresztą to były rozgrywki, w których zielono-czarnych prowadziło… czterech trenerów. Rozpoczął Rafał Wójcik, zwolniony na początku października. Jako „strażak” wskoczył Sławomir Nazaruk. Jego zmienił z kolei Franciszek Smuda na początku listopada. Były selekcjoner wytrwał do kwietnia, gdy stery przejął Marcin Broniszewski, kończąc rozgrywki.

To zresztą nie był taki pierwszy sezon, gdy łęcznianie zmieniali trenerów, jak rękawiczki. Zresztą warto zobaczyć, jak zmieniała się liczba trenerów na przestrzeni ostatnich sezonów:

2018/19: 4
2017/18: 3
2016/17: 3
2015/16: 2

Ostatnim, przed Kieresiem, który dostał cały sezon był Jurij Szatałow. Rosjanin prowadził zespół w sezonach 2013/14 i 2014/15, kończąc pracę tuż przed finiszem sezonu 2015/16. Można powiedzieć, że to był dość podobny scenariusz, czyli niemal pełne trzy lata pracy.

***

Trener Kiereś nadał Górnikowi styl. Nie był to najbardziej porywający futbol, ba często był to po prostu futbol nudny, ale za to do bólu skuteczny. Zarówno w II, jak i I lidze Górnik był jedną z najlepszych defensyw. W ofensywie było gorzej, ot średnia ligowa, ale przynosiło to co miało przynosić – punkty. Mało kto miał trenerowi za złe, że Górnik nie gra najbardziej atrakcyjnej piłki. Zdarzało się mecze najzwyczajniej w świecie przepychać, ale patrząc w tabelę zapominało się o stylu. Liczyło się przede wszystkim miejsce w ligowej tabeli. Trener Kiereś nauczył też drużynę walczyć do końca. Wyrażenie „Kiereś time” na stałe weszło do zielono-czarnego słownika – dodaje Szczepaniak.

***

Drugoligowa rzeczywistość

Trener Kamil Kiereś jak większość trenerów na rynku miał okazje przepracować już w okresie koronawirusa. Po jesieni w 2019 roku Górnik Łęczna zajmował drugie miejsce w tabeli II ligi. Wiosna jednak była okresem bardzo trudnym dla łęcznian. Rozpoczęło się od… 0:5 w Toruniu. Elana zlała górników, w czym nie przeszkodziła nawet awaria oświetlenia w dniu, gdy sztuczne światło zaliczyło debiut na toruńskim stadionie. Po chwili 1:2 z Widzewem i trzy miesiące przerwy związanej z pandemią.

Powrót też nie był zbyt optymistyczny. Porażki z GieKSą i Stalą Stalowa Wola i remis w Rzeszowie. Jednak punkt zdobyty przeciwko Resovii ruszył zespół do przodu. Pięć kolejnych zwycięstw pozwoliło na zagoszczenie znowu wśród najlepszych ekip. Mimo że Górnik serię zakończył w najgorszy z możliwych sposobów. Prowadził 2:1 z Pogonią Siedlce u siebie, by w ciągu dwóch minut… stracić dwa gole i przegrać. Ostatecznie awans był, przyklepany w Legionowie, po wygranej 2:0. Warto dodać, że tamto spotkanie rozpoczęło siedmiu zawodników, którzy w obecnym sezonie rozegrali przynajmniej minutę w Ekstraklasie!

Odwrócić losy

Górnik Łęczna w drugoligowych czasach miał kapitalną moc. Potrafił odwracać losy wielu meczów. Dla wielu drużyn tracenie goli i moment, w którym jest 0:1, to spory kłopot. W Górniku stanowiło dodatkowy element motywacji.

7. kolejka: z 0:1 na 3:1 ze Stalą Stalowa Wola
8. kolejka: z 0:1 na 2:1 z Resovią(gole w 85. i 88. minucie)
9. kolejka: z 0:1 na 2:1 ze Zniczem
14. kolejka: z 0:2 i 2:3 na 4:3 z Pogonią Siedlce
20. kolejka: z 0:1 na 2:1 z Górnikiem Polkowice(zwycięski gol w 90. minucie)

W ten sposób zielono-czarni zdobyli mnóstwo punktów. W powyższych spotkaniach zgarnęli 15pkt, a gdyby źle zareagowali mogłoby ich być ponad połowę mniej!

II ligę Górnik przeszedł bez większych wpadek, można się pokusić o stwierdzenie, że cały tamten sezon był pod kontrolą. Nawet biorąc pod uwagę ten mini kryzys z początku rundy wiosennej, gdzie przytrafiły się cztery porażki z rzędu. O ile porażka z Elaną była zaskoczeniem, a nawet może nie sama porażka, a jej rozmiar, tak kolejne mecze gdzie przegrał z GKS-em Katowice i Widzewem można było wkalkulować. Przegrane z głównymi kandydatami do awansu ujmy nie przynoszą. Ale po tym klub szybko wrócił na właściwe tory. Awans został przyklepany dopiero w ostatniej kolejce, ale można było to też zrobić wcześniej, gdyby nie stracone 3 punkty w ostatnich minutach meczu z Pogonią Siedlce – dodaje nasz ekspert.

Sensacja w I lidze

Awans do pierwszej ligi był niespodzianką. Promocja do Ekstraklasy była uznawana za sensację. Przecież Górnik nie był stawiany w roli kandydata do awansu. ŁKS miał wrócić błyskawicznie na najwyższy poziom. Wśród faworytów miał być Radomiak, Termalica, GKS Tychy, Widzew, Arka czy Miedź. Przynajmniej siedmiu chętnych było na trzy miejsca. W teorii łęcznian nie powinno się nawet rozpatrywać w kontekście baraży. Jak bardzo nietrafione okazały się te przepowiednie, pokazał już początek sezonu.

O ile w II lidze po przyjściu trenera Kieresia Górnik był wymieniany w gronie drużyn, które mogą awansować albo przynajmniej tych, które mogą włączyć się w walkę o awans, tak w 1. lidze, gdy padało słowo „ekstraklasa” do walki o nią wymieniane były inne drużyny. Górnik jako beniaminek stał z boku i celem było spokojne utrzymanie, rozpoznanie ligi i ewentualny atak na awans w przyszłości. Mało, kto wtedy pewnie zakładał taki scenariusz. Z II ligi w dwa lata do Ekstraklasy? Romantyczna historia, która stała się prawdą. Trener stawił temu czoła, zbudował monolit i wyprowadził klub na miejsce, o którym pewnie wielu nawet nie śniło – dodaje Szczepaniak.

Super start i nierówna wiosna

Od bilansu 6-2-0 rozpoczął Kamil Kiereś ze swoim zespołem. Pokonał w tym czasie Radomiaka, Koronę, Miedź czy Arkę, nie przegrywając także z Widzewem. Dopiero w pierwszych dniach listopada zaznał goryczy pierwszej porażki, gdy poległ 1:2 w Niecieczy. Później już tak różowo nie było, ale rajd z początku sezonu utrzymał Górnik w pierwszoligowej czołówce. Jednak to, co najważniejsze tradycyjnie jest wiosną. Na zapleczu Ekstraklasy powtórzył się pewien koncept. Mianowicie chodzi o grę seriami. To wyglądało dość dziwnie:

3 wygrane – 2 porażki – wygrana – trzy remisy – 6 meczów bez wygranej(0-3-3) – 2 wygrane

To najkrótsze podsumowanie wiosennych meczów w fazie zasadniczej. Przyszły baraże, do których Górnik Łęczna awansował rzutem na taśmę. Szóste miejsce i widmo gry na wyjazdach raczej skazywało ich na pożarcie. Większość zastanawiała się, z kim GKS Tychy zagra w finale. Czy będzie to ŁKS, czy Arka. Ostatecznie to łęcznianie wygrali dwa wyjazdowe pojedynki. Najpierw półfinałowy. Michał Mak doprowadził do wyrównania w 87. minucie. O wyniku zdecydowały rzuty karne, w których decydującego ostatniego, na wagę finału strzelił Aleksander Jagiełło. To pewien symbol, wszak 25-latek przez rok pobytu uzbierał… 259 minut w pierwszym zespole, ani razu nie wychodząc w podstawowym składzie.

Finał to szybki cios Serhija Krykuna i kapitalna defensywa. Oczywiście w drugiej połowie łęcznianie mieli okazje na skończenie meczu wcześniej, jednak dowieźli 1:0 do końca. Szał radości sektora zajmowanego przez kibiców zielono-czarnych w narożniku nie do opisania. Podobnie, jak kompletna cisza całej trybuny na Alei Unii w Łodzi. Czasu na świętowanie? Niemal zero. 20 czerwca zakończyli rozgrywki I ligi, a miesiąc i cztery dni później rozpoczynali nowy sezon. Ekspresowe urlopy i jeszcze bardziej ekspresowe przygotowania, z niepełną, cały czas kompletowaną kadrą.

W I lidze tych wahań było już trochę więcej. Do końca ważyły się losy gry w barażach, ale Górnikowi dopisywało też szczęście, bo potknięć klubu często nie potrafili wykorzystać rywale. A na kluczowy moment sezonu trener przygotował drużynę najlepiej jak potrafił. Klub, który na wyjazdach przez cały sezon radził sobie średnio, na finalnym etapie wygrał kluczowe spotkanie w Sosnowcu. A w barażach potrafił rozprawić się z rywalami na ich terenie. Na terenie drużyn, gdzie kilkanaście dni wcześniej przegrał dwukrotnie – zarówno w Tychach w 29. kolejce jak i w Łodzi w 31. kolejce ekipa trenera Kieresia schodziła jako przegrana w tym samym stosunku 1:3. Słodki rewanż. I po raz kolejny potwierdziło się, że Górnik gra do końca i liczy się tylko kolejny mecz – bez patrzenia w przeszłość. Mentalnie byli mega mocni – ocenia sezon kibic łęcznian.

Podstawy niżej

Kadra jaką zastał Kamil Kiereś, a dzisiaj, to dwa różne światy. Trudno się dziwić, skoro mówimy o przeskoku o dwie klasy rozgrywkowe. Z ekipy, która w maju 2019 roku kończyła sezon do Ekstraklasy przetrwały dwie osoby – Adrian Kostrzewski oraz Tomasz Midzierski. Jesienią jeszcze grali w Ekstraklasie: Paweł Baranowski, Paweł Wojciechowski, Maciej Orłowski czy Tomasz Tymosiak. Jednak widać, jak ogromna zmiana została dokonana.

Tuż przed kolejnym sezonem trafiło kolejne grono zawodników, którzy są do dzisiaj w Łęcznej: Michał Goliński, Leandro, Kamil Pajnowski i Przemysław Banaszak. Gdy powiemy, że wiosną dotarli Bartosz Kalinkowski i Bartosz Śpiączka, mamy już dwunastu piłkarzy łączących drugoligowy z ekstraklasowym Górnikiem Łęczna. To bardzo duża grupa. Oczywiście trudno o większości mówić, by odegrała jakąś większą rolę w tym sezonie. Jedynie Leandro i Bartosz Śpiączka to zawodnicy wyjściowego składu, bez względu na okoliczności. Jednak sporo szans dostał Goliński, Pajnowski, a Banaszak to etatowy zmiennik dla Bartosza Śpiączki.

W pierwszej lidze do klubu dołączyli: Maciej Gostomski, Serhij Krykun, Michał Mak i Aleksander Jagiełło. Ten ostatni odegrał marginalną rolę w rok temu i teraz. Jesienią głównie grywał w czwartoligowych rezerwach, a zimą rozwiązał kontrakt z klubem. Pozostała trójka to jednak zawodnicy, którzy regularnie grają. Dość powiedzieć, że Gostomki, to obok Śpiączki i Lokilo zawodnik, który o przyszłość w Ekstraklasie nie powinien się martwić.

W tym wszystkim Kamil Kiereś potrafił odkurzyć zawodników zapomnianych a także potrafił dać „drugie życie” zawodnikom mającym już swoje lata, których większość wysyłała na piłkarską emeryturę – zauważa Szczepaniak.

Najciekawszy przypadek

Ktoś, kto śledzi Górnik Łęczna nie od wczoraj, będzie mógł znać historie Bartosza Kalinkowskiego. To chyba jedna z najciekawszych metamorfoz, która zdarzyła się na stadionie przy Alei Jana Pawła II 13 w Łęcznej. Bartosz Kalinkowski w I lidze rozegrał 37 meczów i był fundamentalnym piłkarzem dla drugiej linii. Niby nic wielkiego, jednak trzeba wziąć pod uwagę, że mogłoby go nie być w Łęcznej. Przyszedł na wiosnę sezonie 2019/2020, jeszcze w II lidze, i zaliczył chyba najgorsze wejście do drużyny w historii.

Elana – Górnik 5:0 – 90 minut
Górnik – Widzew 1:2 – 70 minut i samobój
GKS – Górnik 2:1 – 60 minut i czerwona kartka
Górnik – Stal Stalowa Wola – 45 minut i samobój
Górnik – Olimpia 1:0 – 20 minut
Skra – Górnik – wszedł w 70. minucie i tuż przed końcem dostał czerwoną kartkę

Nie tego oczekiwali kibice po zawodniku, który jesienią spędził ponad 900 minut w ekstraklasowym ŁKS-ie. Jednak „Kali” odegrał dużą rolę w awansie łęcznian do Ekstraklasy. Na tym jednak… koniec miłej opowieści dla niego. W tym sezonie ledwie 429 minut, a wiosną zaledwie pięć podczas porażki w Płocku.

Tercet doświadczonych

Ten tekst to niejako oddanie hołdu trenerowi. Jednak trzeba podkreślić wartość wykonawców. Wybieramy trzech, którzy trochę dla klubu zrobili i byli z nim wcześniej, a niektórzy znacznie wcześniej! Bartosz Śpiączka skończy 32 lata, Maciej Gostomski 34, zaś Leandro 39 lat. Łączy ich ogromne doświadczenie, a także pozycja w drużynie. Jeśli graliście w Football Managera, kojarzycie zapewne taki atrybut jak „znaczenie”. U każdego z nich, względem drużyny, zapewne można postawić liczbę zbliżoną „20”, która w serii FM była najwyższą notą. Pierwszy jest najlepszym strzelcem, drugi to świetny golkiper. Trzeci już coraz bliżej przejścia na drugą stronę. Od zawsze kojarzony jako lewy obrońca, zwłaszcza ze słynnym rajdem przy Łazienkowskiej sprzed kilku lat i asystą na głowę Grzegorza Bonina. W tym sezonie jednak często grywał jako pół-lewy w trójce defensorów. Wydaje się, że to wcale nie jest głupia opcja, dla doświadczonego i – siłą rzeczy – już nieco wolniejszego zawodnika.

Bartosz Śpiączka to niewątpliwie talizman Górnika Łęczna w tym sezonie. Na plus dla „Śpiony” to przede wszystkim ustabilizowanie formy. W II lidze strzelił trzy gole, a w kolejnym sezonie już jedenaście. Tyle że na zapleczu ponad połowę ligowego dorobku – 5 z 9. – strzelił w pierwszych pięciu występach. Obecnie to czołowy napastnik ligi, chociaż wiosną tylko raz trafił do siatki rywala. Jego przewrotka dała „tylko” remis w Grodzisku, gdy później wyrównał golkiper Warty. Jednak trudno narzekać na jego występy, skoro odejmując jego gole od końcowych rezultatów spotkań, Górnik miałby 9 punktów mniej!

Zapracowany bramkarz

Maciej Gostomski może nieco „cierpieć” na tym, że gra w drużynie, która straciła już 48 goli. Pod tym kątem może być niedoceniany. Trzeba jednak pamiętać, że musiał bronić najwięcej strzałów w Ekstraklasie – 132 celne uderzenia na jego bramkę. Nie mamy jednak wątpliwości, że przykładowa Warta Poznań z pocałowanie ręki wzięłaby takiego bramkarza do siebie. W wielu innych klubach także mógłby spokojnie rywalizować o bluzę z numerem jeden. Trudno się dziwić, skoro mówimy o… mistrzu Polski z 2015 roku. Wchodząc do bramki późną jesienią, nie oddał miejsca w składzie i rozegrał 21 meczów. Potem jego kariera potoczyła się dość dziwnie. Jednak w Łęcznej znalazł swoje miejsce, a Górnik bardzo pewnego bramkarza, który zakończył żonglowanie duetem Adrian Kostrzewski i Patryk Rojek.

Czy Maciej Gostomski jest dzisiaj najlepszym bramkarzem w Polsce? Cóż, teza kontrowersyjna, jednak mająca solidne podstawy. W obecnym sezonie nie ma piłkarza, który miałby lepszą skuteczność interwencji w dwóch czołowych ligach. Golkiper Górnika Łęczna obronił 86% strzałów rywali. To o dwa punkty procentowe więcej niż najlepszy pod tym względem bramkarz Ekstraklasy – Dante Stipica. Co więcej, nie ma także żadnego gościa w rękawicach, który musiałby częściej stawać przed takim wyzwaniem – tak pisał o Gostomskim portal Weszło na początku 2021 roku i nie było to bezpodstawne. To właśnie świetny sezon tego golkipera przyczynił się w dużej mierze do awansu do Ekstraklasy.

***

Trzeba też oddać, że trener – gdy nie szło – szukał różnych rozwiązań, i taktycznie i personalnie – nie zawsze były to decyzje dla kibica do końca zrozumiałe ale najważniejszy był fakt, że podjęcia próby, a często zmiany te przynosiły efekty, pierwsze na myśl przychodzą dwie sprawy – zrezygnowanie z grania jednym napastnikiem i przejście na dwóch czy próba gry w ekstraklasie trójką w obronie, coś czego w poprzednich sezonach nie było – dodaje Szczepaniak

***

Kamil Kiereś w Górniku Łęczna zrobił wielkie rzeczy. Kibice najlepszych klubów mogą się dziwić, ale dwa awanse to naprawdę jest coś. Zwłaszcza, że nikt nie planował ani jednego, ani drugiego awansu. Mimo tego udało mu się wiele dokonać z zielono-czarnymi. W Łęcznej z pewnością na długie lata zapewnił sobie dobre słowo od każdego mieszkańca. Tam nikt na trenera nie powie złego słowa i… słusznie!

Odejście można rozpatrywać na wiele sposobów. Jedni powiedzą, że dobrze się stało, bo drużynie potrzebny jest świeży impuls. Inni stwierdzą, że to błąd. Skoro pojawiły się problemy, to powinno dać się je rozwiązać, a trener Kiereś zasłużył by dalej być trenerem Górnika. Każdy te swoją opinię, na swój sposób, obroni. Tylko trener podjął decyzję sam – honorowo, świadomie i należy to w pełni uszanować. Nikt go z klubu nie wyganiał, a nie każdy też miałby odwagę przyznać się do słabości. Jedno jest pewne – nikt, absolutnie nikt nie podważy tego co z Górnikiem osiągnął. Przez te blisko trzy lata zapracował na ogromny szacunek wśród kibiców i chyba każdy przychyli się do tego co powiedział prezes Sadczuk – był to najlepszy trener Górnika w historii – kończy Łukasz Szczepaniak.