Mit o twierdzy w Baku. Czy jednobramkowa zaliczka wystarczy Lechowi do awansu?

12.07.2022

W Poznaniu Lech zrealizował zadanie w niemal stu procentach. „Kolejorz” pokonał Karabach 1:0 i do rewanżu w Baku może przystępować w umiarkowanie optymistycznych nastrojach. Na świętowanie jest jednak zdecydowanie zbyt wcześnie. Azerowie byli faworytami pierwszego starcia i podobnie będzie w rewanżu. Wydaje się jednak, że tym razem zadanie stojące przed podopiecznymi Johna van den Broma będzie o wiele trudniejsze. Tuż po losowaniu pierwszej rundy eliminacji wszyscy zgodnie uznaliśmy, że dla Lecha nie jest to dobre losowanie, bowiem „Baku to trudny teren”. Czy rzeczywiście tak jest? 

Tydzień temu Lech zagrał przy Bułgarskiej niemal po profesorsku. Piłkarze Johna ven den Broma przeczekali lawinę ataków rywali i w kluczowym momencie popisali się skutecznością. W ubiegłotygodniowym starciu „Kolejorz” pokazał sporo boiskowego sprytu. Na szczególną pochwałę zasługuje fakt, że pomimo iż przez większość czasu spotkanie nie układało się po myśli Lecha, finalnie Poznaniacy potrafili przechylić szalę zwycięstwa na swoją korzyść. Jednobramkowa zaliczka jest niezwykle cenna w kontekście wyjazdu do Azerbejdżanu, ale z pewnością nie rozstrzyga losów dwumeczu.

Lech w trudnej sytuacji

Dzień przed rewanżowym spotkaniem trener John van den Brom poinformował, że „Kolejorz” poleciał do Baku w niepełnym składzie. We wtorkowym spotkaniu nie zobaczymy Adriela Ba Louy, Daniego Ramireza i nowego nabytku – Afonso Sousy. Absencja trójki zawodników jest pokłosiem sobotniego meczu o Superpuchar Polski, w którym Poznaniacy ulegli Rakowowi 0:2. Szkoleniowiec „Kolejorza” nie zdecydował się posłać w bój najsilniejszego składu i biorąc pod uwagę liczbę urazów, które pojawiły się bezpośrednio po spotkaniu, podjął dobrą decyzję.

Spotkanie o Superpuchar na pewno nie ułatwiło Lechowi przygotowań do rewanżu. Od momentu zakończenia potyczki z Rakowem do rozpoczęcia rewanżowego starcia z Karabachem upłynie bowiem zaledwie 68 godzin. Do tego dochodzą także trudy podróży do Baku i okazuje się, że w przeciągu niespełna trzech dni Lech ma do rozegrania dwa ważne starcia w dwóch, oddalonych od siebie o prawie 3000 kilometrów, miejscach.

Drugim aspektem, który nieco studzi nasz optymizm przed meczem z Karabachem jest fakt, że w letnim oknie transferowym Lech pozyskał do tej pory tylko trzech zawodników. Kadra nie doczekała się spektakularnych wzmocnień, bowiem do Poznania trafili tylko bramkarz Artur Rudko, pomocnik Heorhij Citiaszwili oraz długo wyczekiwany Portugalczyk Afonso Sousa, którego tak czy siak w Baku zabraknie. Trudno mówić, by kadra Lecha była lepsza niż ta z ubiegłego sezonu, ale to nie wszystko. Kadra Lecha jest również znacznie węższa w porównaniu z ubiegłym sezonem.

Zestawiając ze sobą transfery z klubu i do klubu wychodzi, że po letnim oknie Poznaniacy są ośmiu piłkarzy „na minusie”. O ile trudno w tym momencie jednoznacznie stwierdzić, że kadra „Kolejorza” zaliczyła ubytek jakościowy, to ze stuprocentową pewnością możemy mówić o ubytku ilościowym. Jeśli na Poznaniakach nie zemści się to już w najbliższym czasie to, o ile klub nie zdecyduje się na sprowadzenie kolejnych piłkarzy, z pewnością wróci do nich w dalszej fazie sezonu.

Dość już jednak o problemach kadrowych Lecha. W końcu wszystko wskazuje na to, że „Kolejorz” wyjdzie na mecz rewanżowy w Baku w składzie niemal niezmienionym w porównaniu z meczem rozegranym przed tygodniem. Skoro tamta jedenastka potrafiła poradzić sobie z Karabachem siedem dni temu, to dlaczego nie mieliby tego powtórzyć ponownie? Poznaniacy oczywiście mają całkiem spore szanse, by powtórzyć ten rezultat. Niemniej jednak Lech Poznań Johna van den Broma to drużyna, którą z pewnością poznamy lepiej dopiero w najbliższych miesiącach. Póki co obok naszych przewidywań stawiać musimy spory znak zapytania.

Trudny teren?

Sytuacja kadrowa Lecha Poznań to niewątpliwie ważny czynnik, który będzie miał spory wpływ na wynik wtorkowego starcia. Nie możemy jednak zapominać, że cały czas mówimy tu o pojedynku dwóch drużyn. Równie istotna będzie więc dyspozycja Karabachu i ich zdolność do odrobienia strat na własnym terenie.

Liczby nie pozostawiają wątpliwości. Karabach lepiej radzi sobie w europejskich pucharach grając przed własną publicznością. Od sezonu 2010/11 Azerowie regularnie meldują się w Europie, co składa się na grubo ponad 100 meczów rozegranych w tym okresie na europejskim podwórku. Jak wtorkowi rywale Lecha radzą sobie w delegacji, a jak u siebie?

Karabach na wyjazdach:

  • 21 zwycięstw
  • 13 remisów
  • 27 porażek

Karabach w domu:

  • 26 zwycięstw
  • 20 remisów
  • 16 porażek

Widzimy więc, że Azerowie znacznie rzadziej przegrywają mecze grając przed własną publiką. Nie mówimy tu jednak o przypadku zbliżonym do reprezentacji Boliwii, która w XXI wieku wygrała prawie 50% spotkań rozgrywanych na własnym stadionie, a zwycięstwa wyjazdowe odniesione w tym czasie wyliczyć możemy na palcach jednej ręki. Powyższe liczby to za mało, by mówić o stadionie w Baku jako twierdzy. Większość klubów na świecie legitymuje się znacznie lepszym bilansem meczów u siebie niż spotkań na wyjeździe. Nie ma więc powodów do paniki. Spójrzmy jeszcze na bardziej współczesną historię i bilans Karabachu w europejskich pucharach w ostatnich pięciu latach.

Na wyjazdach:

  • 11 zwycięstw
  • 6 remisów
  • 15 porażek

W domu:

  • 12 zwycięstw
  • 10 remisów
  • 11 porażek

Ponownie możemy więc stwierdzić, że Karabach w ostatnich pięciu latach radził sobie na własnym stadionie nieco lepiej niż w delegacjach, ale nadal nie jest to żadna anomalia, która wskazywałaby, że Lech jest we wtorek skazany na pożarcie.

„Kolejorz” musi jednak uważać, by nie pójść w ślady Sheriffa Tiraspol. W ostatnich pięciu latach Karabach dwukrotnie odrabiał w eliminacjach straty z pierwszego meczu wyjazdowego. W 2019 roku ofiarą piłkarzy trenera Gurbanowa zostało Linfield, które po pierwszym starciu było o krok od wywalczenia awansu do Ligi Europy. Spotkanie rozgrywane w Irlandii Północnej zakończyło się zwycięstwem gospodarzy 3:2, jednak w rewanżu w Baku górą był już Karabach, który pokonał rywali 2:1 i dzięki korzystniejszemu bilansowi bramek wyjazdowych awansował do Ligi Europy.

W perspektywie wtorkowego meczu zdecydowanie bardziej istotny jest dla nas dwumecz z 2018, kiedy Karabach walczył z Sheriffem Tirasol o awans do Ligi Europy. Pierwsze spotkanie rozegrano w Mołdawii. Tam, po wyrównanym meczu, w którym Karabach również miał swoje okazje, Sheriff triumfował 1:0. Brzmi znajomo? Miejmy nadzieję, że na tym podobieństwa do tamtego meczu się zakończą, bowiem w rewanżu w Baku drużyna Karabachu rozbiła gości z Mołdawii 3:0 nie dając im cienia szans na awans.

Przed Lechem trudne zadanie. Pomimo jednobramkowej zaliczki z pierwszego spotkania, trudno mówić o „Kolejorzu” jako o zdecydowanym faworycie tego dwumeczu. Poznaniacy powinni jednak skupić się przede wszystkim na sobie i na tym co przyczyniło się do tego, że przy Bułgarskiej udało się triumfować. Karabach nie staje się w Baku inną drużyną, której nie sposób pokonać. Biorąc pod uwagę bilans Azerów z ostatnich lat trudno mówić, by Stadion Republikański im. Tofika Behramova dawał Azerom przewagę większą niż ta, którą innym klubom piłkarskim daje ich własny stadion.