Wyblakły klasyk, który dostarcza sporo emocji

07.06.2020

Jeszcze kilka lat temu mecze Wisły Kraków z Legią elektryzowały całą Polskę. Teraz jednak temperatura spotkań pomiędzy dwiema ekipami zdecydowanie spadła, choć mimo wszystko wciąż mowa o spotkaniu, które grzeje kibiców w całym kraju.

Najnowsza historia to… strzelaniny. Dzisiejszy mecz dla Wisły będzie okazją na rehabilitacje, za jesienną kompromitacje w Warszawie. Przegrać można, ale 0:7 bez względu na moc rywala, zawsze będzie bolało. Zwłaszcza, gdy dostaje się takie lanie od drużyny, z którą przez wiele lat trwała rywalizacja o mistrzostwo. Teraz wiślacy nie mogą nawet myśleć o grupie mistrzowskiej, a co dopiero o czymś więcej. Zresztą, gdyby Korona w piątek wygrała swój mecz, do dzisiejszego klasyku Biała Gwiazda przystępowałaby już jako ekipa ze strefy spadkowej!

Klasyk z dużą liczbą goli

Wspominaliśmy o jesiennym laniu Legii nad Wisłą 7:0. Wówczas błyszczał Jose Kante, który ustrzelił hat-tricka, a przewaga legionistów trwała od samego początku. Pierwszego gola drużyna Vukovicia strzeliła już po kilkudziesięciu sekundach, za sprawą Luquinhasa.

Tyle że kilka miesięcy wcześniej, wiosną sezonu 2018/19, to Wisła rozbiła Legię. W Krakowie było wtedy 4:0 po golach Peszki, Błaszczykowskiego, Pietrzaka i Kolara, a po chwili Ricardo Sa Pinto musiał sobie szukać nowego pracodawcy. Po tym spotkaniu Dariusz Mioduski zwolnił Portugalczyka i… powierzył funkcje trenera Aleksandarowi Vukoviciowi. Większość sądziła, że Serb będzie tylko „strażakiem” i lada moment przyjadą posiłki z zagranicy, a tymczasem Vuko utrzymał się do dzisiaj na swojej posadzie i wszelkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że będzie im dalej. Wszystko dlatego, że wygrane mistrzostwo oznacza automatyczne przedłużenie kontraktu, a do tego jest coraz bliżej.

Wcześniej – w październiku 2018 roku – był mecz, który nijak się miał do późniejszych, jednostronnych widowisk. Sam wynik – 3:3 – mówi o emocjach, jednak to, co się zdarzyło na murawie dało asumpt do wielu dni zachwytów nad spotkaniem przy Łazienkowskiej. Legia szybko zdobyła dwa gole i wydawało się, że bez kłopotów zgarnie punkty. Jednak później nadeszło pięć minut, które wstrząsnęło Legią. Jesus Imaz w 57. minucie, a po kilkudziesięciu sekundach Martin Kostal doprowadzili do wyrównania. Zanim gospodarze się otrząsnęli z utraty prowadzenia, już przegrywali, po kolejnym ciosie Jesusa Imaza. Legia jednak nie przegrała, za sprawą drugiego gola Carlitosa.

Trudne transfery

Przez wiele lat temat transferów pomiędzy Wisłą a Legią był tabu. W zasadzie nie było najmniejszych szans, w końcu jedni i drudzy należeli do ligowych krezusów, ale nie takich, którzy mogliby sobie pozwolić na transfery najlepszych wewnątrz ligi.

Pewnym przełamaniem tego był transfer Łukasza Surmy do Legii. Co prawda do Warszawy trafił z Ruchu Chorzów, ale jako wychowanek Wisły nie miał łatwego życia w rodzinnym mieście. Nie był ulubieńcem trybun w Warszawie, a do historii przeszła przyśpiewka fanów Legii „dopięliśmy swego celu, Łukasz Surma w Izraelu” po transferze środkowego pomocnika do Maccabi Hajfy.

Najgłośniejsze były jednak transfery w ostatnich latach, gdy czołowi zawodnicy Wisły opuszczali klub, który powoli szedł na dno po nieudolnych rządach Marzeny Sarapaty i jej „wspólników” ze środowisk kibicowskich.

Najpierw Krzysztof Mączyński w 2017, a rok później Carlitos. Nie ma jednak wątpliwości, że dużo większe emocje towarzyszyły transferowi reprezentanta Polski. Być może nie byłoby całego zamieszania, gdyby nie fakt, że Mączyński to wychowanek Wisły, który trochę wcześniej powiedział, że nigdy nie pójdzie do Legii.

Zresztą, transfery Mączyńskiego z Wisły do Legii jest do dzisiaj przywoływany jako przykład braku przywiązania do klubu, o czym ostatnio wspomniał w jednym z wywiadów Tymoteusz Puchacz z Lecha Poznań.

Później koronę króla strzelców zgarnął Carlitos, ale wobec ogromnych kłopotów finansowych pod Wawelem, zdecydował się na przeprowadzkę do Warszawy. Przygoda w Legii długo nie trwała i jeszcze jesienią zdecydował się na przeprowadzkę na Bliski Wschód. W ekipie Al-Wahda ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich długo miejsca nie zagrzał i wiosną zdecydował się podpisać umowę z greckim Panathinaikosem. Kłopot w tym, że po reprezentowaniu barw dwóch klubów musi poczekać do nowego sezonu, by zmienić barwy. Dopiero wtedy będzie mógł trafić do legendarnego klubu z Aten.

Zdecydowany faworyt

Nie ma wątpliwości, że każdy wynik poza wygraną Legii będzie niespodzianką. Mimo że Wisła jest gospodarzem meczu, to jednak trudno na dzisiaj spodziewać się, by krakowianie mieli urwać punkty kandydatowi do odzyskania mistrzowskiego tytułu. Z drugiej strony dla Wisły każdy punkt będzie na wagę złota i możliwość ucieczki przed strefą spadkową. W niedzielnie popołudnie zobaczymy, co będzie większą motywacją – walka o powrót na mistrzowski tron czy ucieczka przed spadkiem?…