Jakub Łabojko: Bohaterem jest człowiek, który ratuje ludzi z płonącego domu, a nie piłkarz, który zdobył bramkę

05.07.2020

Jakub Łabojko w poprzedniej kolejce zapewnił punkt Śląskowi w meczu z Lechem Poznań. Kolejnym rywalem drużyny z Wrocławia będzie Piast Gliwice, przeciwko któremu piłkarz już zdobył gola w tym sezonie. Jak reaguje na pogłoski o zainteresowaniu ze strony włoskich klubów? Na czym chciałby się skupić w najbliższym czasie? Czy zawieszenie rozgrywek wzbudziło nowe pokłady energii w drużynie Śląska? Więcej w rozmowie FutbolNews.

W meczu z Lechem zdobyłeś gola wyrównującego, ratując Śląsk przed przegraną. Czujesz się bohaterem zespołu? W ogóle lubisz takie określenia?

Bohaterem bym się nie czuł i nie nazwałbym tego również uchronieniem przed porażką. Wyglądaliśmy dobrze w tym meczu. Wiadomo, że w końcówce Lech zdobył bramkę na 2:1, jednak my chcieliśmy konsekwentnie dążyć do wyrównania. Czy to strzeliłem ja, czy strzeliłby ktoś inny, czułbym się tak samo, bo ten punkt może dać nam dużo w kontekście układu tabeli na koniec sezonu.

A określenia “bohater” nie lubię. Bardziej mi pasuje do człowieka ratującego ludzi z płonącego domu niż zawodnika, który zdobył bramkę.

To jednak ty sprawiłeś, że Śląsk odmienił losy tego meczu, ustalając wynik tego spotkania.

Takie były losy meczu. Myślę jednak, że wyglądaliśmy dobrze w tym spotkaniu, chociaż aura trochę nam uniemożliwiła jeszcze lepsze konstruowanie akcji. W pierwszej połowie wypadkową tego była strata bramki, a mogliśmy przerwać tę akcję.

To twój drugi gol w tym sezonie, ale trzeba przyznać, że trafiasz w meczach z zespołami z czołówki. Najpierw Piast, teraz Lech

Nie doszukiwałbym się jakiejś zasady w tym, przeciwko jakim zespołom zdobywałem bramki. Gol przeciwko dobrej drużynie na pewno cieszy troszkę bardziej, aczkolwiek waga, a nie efektowność bardziej cieszy. W każdym razie, bramka w zremisowanym w ostatnich minutach meczu lepiej smakuje niż w przegranym.

I remis z Lechem to dobry wynik w walce o europejskie puchary. Rok temu w jednym z wywiadów powiedziałeś, że nigdy więcej nie chcesz walczyć o utrzymanie, a teraz sytuacja wygląda zdecydowanie inaczej.

Tak, w tym sezonie nastąpiła diametralna różnica i widać progres, jak zrobiliśmy w ostatnim czasie pod wodzą trenera Lavicki. Teraz jesteśmy groźną drużyną, szczególnie że we Wrocławiu stworzyliśmy twierdzę, w której tylko jednemu zespołowi udało się wygrać. Na pewno cieszymy się, że drużyny przyjeżdżają do nas z respektem i trudno im tutaj się pokusić o zwycięstwo.

Nie wycofuję się z tamtych słów, ponieważ tamta sytuacja nie była dla nas może traumatyczna, ale na pewno niezbyt miła. Do ostatnich kolejek nie wiedzieliśmy, czy w przyszłym sezonie zagramy w ekstraklasie, czy w I lidze. Myślę, że to doświadczenie nas jednak wzmocniło i bardziej scementowało drużynę.

Koniec końców, Śląsk się utrzymał po dobrych meczach w ostatnich kolejkach. I utrzymaliście wtedy serię spotkań bez porażki już po wznowieniu nowego sezonu.

To się zaczęło już w meczu z Zagłębiem Sosnowiec i ta seria trwała do dziewiątej kolejki i dopiero w dziesiątej pokonała nas Korona, ale zanotowaliśmy dużo meczów bez porażki w lidze. Już na samym początku byliśmy wysoko w tabeli i właściwie wciąż jesteśmy zajmujemy jedno z miejsc w czołówce. Cieszymy się z tego – ten klub, miasto i kibice zasługują na to, żebyśmy co rok bili się o grę w europejskich pucharach. A jeśli nie, byli w tej górnej ósemce i mogli o nie walczyć, a nie tak jak przez ostatnie pięć lat, walka o utrzymanie do końcowych kolejek.

Na początku ubiegłej dekady Śląsk trzy razy z rzędu znalazł się na ligowym podium, zdobył również mistrzostwo. Oczywiście to wiązało się z grą w europejskich pucharach, gdzie zespół zaliczył kilka dobrych wyników, eliminując choćby Club Brugge. Może już niedługo takie wyniki wrócą do Wrocławia?

Na pewno byśmy tego chcieli. Patrzymy w przeszłość i widzimy wyniki, jakie osiągała drużyna na przełomie dekad. Wtedy przez pięć lat Śląsk był na miejscach 1-4 i to zobowiązuje do walki o najwyższe cele, a nie być tylko ligowym średniakiem. Tym bardziej, że Wrocław jest jednym z największych miast w Polsce, a Śląsk jest klubem z dużą historią. To pokazuje nam, w jakim miejscu jesteśmy i co musimy walczyć.

Śląsk to marka, która przyciąga kibiców, chociaż w ostatnich lat w tym względzie nie zawsze było kolorowo. W tym sezonie widać jednak również różnicę we frekwencji, pomijając mecze przy pustych trybunach. Chociaż nawet wtedy fani potrafili znaleźć sposób na obejrzenie meczu na żywo. Mam tutaj na myśli spotkanie w Płocku, gdy jeden z kibiców wynajął podnośnik…

To jest kibic, który kocha ten klub i takich kibiców, którzy byliby w stanie to zrobić jest na pewno wielu. Nasza frekwencja zdecydowanie wzrosła, na co miały wpływ nasze wyniki. Poprawiliśmy je i kibice znowu chętnie nas dopingują z wysokości trybun. Ubiegłej jesieni na nasze mecze przychodziło bardzo dużo kibiców. Na derbach z Lubinem czy spotkaniu z Pogonią było ponad 20 tysięcy, a na meczu z Legią nawet jeszcze więcej. Gdyby nie zamknięty stadion na pojedynek z Lechem, myślę, że liczba kibiców też by się zakręciła w tych granicach.

Teraz są ograniczone warunki, ale wsparcie kibiców jest wciąż dla nas bardzo ważne. Doceniamy również tych, którzy śledzą nas przed telewizorami. Czujemy, że jest sporo ludzi, którzy życzą nam jak najlepiej.

Czy w czasie pandemii dostawałeś jakieś słowa otuchy od kibiców, że wkrótce wrócicie do gry?

Myślę, że nie potrzebowaliśmy takich słów, wsparcie należało się bardziej osobom, które uczestniczyły w walce z koronawirusem. Zresztą wiem, że stowarzyszenie kibiców organizowało dużo akcji wspomagających wrocławskie szpitale. Pomagali ludziom chorym, którzy potrzebowali pomocy w tym trudnym czasie. Widać, że mają pasję, serce i chcieli pomóc medykom czy osobom starszym.

A wy jako drużyna braliście udział w takich akcjach?

Mieliśmy ograniczone pole manewru i ze względu na zasady izolacji, nie mogliśmy za bardzo się w nie włączyć. Dział marketingu Śląska Wrocław zorganizował jednak akcję, w której brali udział Mariusz Pawelec, Wojtek Golla i Kamil Dankowski. Dzwonili do byłych zasłużonych piłkarzy i trenerów Śląska, będących w starszym wieku, pytali się o zdrowie, czy pomóc im w jakichś czynnościach, czy nie brakuje im środków do życia. Na pewno nie zamknęliśmy się całkowicie, ale możliwość działania była ograniczona.

A jak ty odczułeś czas pandemii? Nie pojawiło się jakieś przygnębienie, że musiałeś przebywać w zamknięciu i nie mogłeś się spotykać na treningach z kolegami z zespołu?

Po jakimś czasie przyszło znużenie i zmęczenie takim odosobnieniem. Szkoda, że kontakt z piłką był ograniczony – trochę to odczuliśmy, gdy wróciliśmy na boisko. Na pewno też pierwsze tygodnie każdy z nas trochę odpoczął od tego wszystkiego, całego zgiełku i maszyny, która cały czas pracowała na pełnych obrotach, mogliśmy zresetować organizm. Informacje, które się pojawiały, nie były dobre. Wspieraliśmy się jednak i podtrzymywaliśmy siebie nawzajem na duchu, wymienialiśmy wiadomości, każdy komuś pomógł. Wspieraliśmy zawodników z zagranicy, którzy byli sami bez możliwości kontaktu ze swoimi bliskimi.

Nie będę pytać czy byliście ostrożni w czasie izolacji, ale o to, czy byliście ostrożni już po powrocie? Czy podczas pierwszych treningów czuliście, że nie jesteście jeszcze gotowi do wrzucenia tego najwyższego biegu?

Na samym początku to było dość skomplikowane. Przed długi czas data powrotu an boisko pozostawała nieznana, cały czas pojawiały się nowe informacje. Żyliśmy z dnia na dzień, ale mieliśmy iskierkę nadziei na to, że wrócimy nie tylko na boiska treningowe, ale i na stadiony ekstraklasy. Cieszymy się z tego, że mogliśmy wrócić, bo każdy miał już dosyć siedzenia w domu i trenowania po lasach.

Nie baliśmy się, każdy z nas był przebadany, więc mieliśmy pewność, że jesteśmy zdrowi. Wszystkie wytyczne, jakie otrzymaliśmy, były realizowane przez nas i kierownictwo klubu – mocno się ich trzymaliśmy. Naprawdę brawa dla zarządu i sztabu szkoleniowego, który to wszystko zorganizował.

A można powiedzieć, że ten czas wpłynął na waszą energię, motywację? Na boisku nie było widać po was tej przerwy.

Ten głód piłki na samym początku był bardzo duży i każdemu z nas zależało na tym, żeby wrócić. Do każdego meczu podchodziliśmy w ten sposób, że mogliśmy grać, chociaż wcześniej było to nam zabronione. Cieszymy się z tego, że to już za nami, jednak podchodzimy do tego z pokorą, bo przez jakiś czas każdy z nas bał się o przyszłość. Nie tylko swoją, ale też swojej rodziny, bo zarabiamy i musimy wyżywić naszych bliskich. Przez okres niegrania, każdy z nas czuł się gotowy i był w stanie dać z siebie wszystko, żeby drużyna wygrała, bo naszym celem było też wejście do górnej ósemki i chcieliśmy zdobyć jak najwięcej punktów.

Miałeś już po powrocie takie trudniejsze momenty, spadła ci po jakimś czasie energia?

Na pewno było zmęczenie, bo nie byliśmy przyzwyczajeni do takiego wysiłku. Zmęczenie narastało, a energia spadła. Dla każdego z nas ważniejsze niż zmęczenie było jednak to, że mogliśmy już wybiec na boisko i cieszyć się grą w piłkę.

Odejdźmy od koronawirusa. Jak reagujesz na doniesienia medialne, łączące cię z zagranicznymi klubami?

Przede wszystkim cieszę się, że ktoś jest zainteresowany moją osobą. Doceniam to, że ktoś dostrzegł pracę, jaką włożyłem przez ileś lat, treningów i meczów na boisku. To cieszy, że ktoś widzi we wmnie potencjał i zawodnika, którego widziałby w drużynie.

Na razie jednak nie zajmuję się tymi tematami. Po sezonie będę myślał o tym, w którym miejscu jestem i czy zrobić kolejny krok do przodu, aczkolwiek wydaje mi się, że jest jeszcze za wcześnie, by w ogóle o tym myśleć. Pozostały jeszcze cztery mecze do końca, a mamy w zespole fajną grupę, która może zrobić jeszcze wiele w tym sezonie i zawiesić medale na koniec sezonu.

Do której zagranicznej ligi chciałbyś trafić? Czy jest to liga włoska, z której zespołami jesteś łączony? A może angielska, hiszpańska albo jakiś inny kierunek, choćby wschód?

Trudno mi powiedzieć. Zawsze moją ulubioną ligą była angielska, w dzieciństwie kibicowałem Chelsea, podoba mi się intensywność w tych rozgrywkach. Co przyniesie przyszłość? Mogę sobie coś wymyślić, marzyć, a życie wszystko weryfikuje i na samym końcu jest coś innego. Która to będzie liga, nie wiem. Chciałbym zrobić krok do przodu, ale czy już po tym sezonie – tego też na razie nie wiem. Na razie pozostaje mi skupić się na Śląsku, mam jeszcze rok kontraktu i przede wszystkim chciałbym zagrać w pucharach.

Twoja kariera jest powiązana z wieloma niespodziewanymi zwrotami akcji, miałeś długotrwałą kontuzję. A teraz jesteś zawodnikiem Śląska, który walczy o europejskie puchary, choć też jeszcze rok temu prawie nikt na was nie stawiał.

Widać na przestrzeni całej mojej przygody, jak dużo szczęścia trzeba czasami mieć. Możemy marzyć i planować, ale życie mówi inaczej i w tej sytuacji trzeba umieć się odnaleźć. Nie każdy potrafi sobie radzić z daną sytuacją, nie zawsze jest kolorowo.

Można powiedzieć, że rok po roku awansowałem z IV ligi do ekstraklasy, a w następnym mogłem z niej spaść i na sam koniec udało się utrzymać. To był malutki sukces. Liczyłem też na więcej minut w pierwszym sezonie, a nie udało się przez kontuzje i mój rozwój był wyhamowany w pewnym momencie.

Dlatego wolę się skupić na każdym kolejnym dniu, każdym kolejnym treningu. A wybieganie w przyszłość nie jest dla mnie, a dla jakichś jasnowidzów, którzy przewidują przyszłość. Bo przyszłość bardzo często się zmienia i człowiek budzi się nagle w całkiem innych realiach.

To jednak chyba nie do końca jest tak, że kompletnie nie patrzysz w przyszłość. Z tego, co przeczytałem, robisz licencję trenerską UEFA B.

Można powiedzieć, że jestem w trakcie kursu. Przez koronawirusa nie udało mi się go skończyć w ustalonym terminie i wszystko zostało przesunięte w czasie. Nadrobię to po zakończeniu sezonu, teraz terminarz mi na to nie pozwala i muszę skupić się na czymś innym. A kurs trenerski będę dokańczał po zakończeniu sezonu.

Koronawirus jeszcze ci pokrzyżował jakieś inne plany?

Na ten moment nie i mam nadzieję, że nie nie pokrzyżuje moich planów na przyszły rok. Wtedy mam zaplanowane wesele i liczę na to, że będzie mogło się odbyć i przebiegnie w normalnych warunkach, bez maseczek i innych środków, które popsułyby tę uroczystość. Moje wesele nie jest jednak tak zagrożone, jak ludzi, którzy będą je planować w ciągu najbliższych miesięcy

ROZMAWIAŁ: PRZEMYSŁAW CHLEBICKI

Fot. YouTube/Śląsk Wrocław