Edi Andradina: „Antoniemu Ptakowi brakowało cierpliwości do Brazylijczyków”

06.07.2021

Edi Andradina trafił do Polski już szesnaście lat temu i od tamtej pory wciąż przebywa w Polsce. W rozmowie z cyklu “Łączy nas ekstraklasa” były piłkarz opowiedział o swoich początkach w kraju i pobycie w “brazylijskiej” Pogoni Szczecin. Trener obecnie pracujący z rezerwami „Portowców” zdradził także swoje plany na przyszłość oraz wyznał, czy chciałby ponownie samodzielnie poprowadzić zespół.

***

Przebywa pan w Polsce od szesnastu lat. Dlatego na samym początku zapytam, co według pana łączy polską i brazylijską mentalność?

Jedno jest pewne, lubimy imprezować. Niektórzy mówią, że Polska to zamknięty kraj albo, że tutaj nie potrafią się bawić. Ale Brazylijczyk mniej narzeka (śmiech).

W czasach, gdy trafił pan do Polski, działacze klubów często obiecywali zagranicznym piłkarzom gruszki na wierzbie. Panu też proponowano warunki, które potem nie miały pokrycia w rzeczywistości?

Nie, nie było żadnych dziwnych obietnic. Warunki były jasne, dogadaliśmy się co do warunków finansowych. Wcześniej przez pewien czas grałem w Rosji, gdzie dobrze mi się żyło, więc pomyślałem że w Polsce może być podobnie, chciałem przeżyć coś takiego jeszcze raz. I się nie pomyliłem.

Nie było panu trudno w Rosji czy potem w Polsce przyzwyczaić się do innych warunków pogodowych niż w Brazylii?

W Rosji pograłem dwa lata i szło mi tam dobrze. Potem otrzymałem kilka ciekawych propozycji, nawet była oferta z Bundesligi czy Spartaku Moskwa. Ale wybrałem Japonię – skusiła mnie ciekawość tamtejszego życia. Nie chodziło mi o finanse, chciałem po prostu poznać coś nowego.

Czego się pan nauczył w Japonii?

Dzięki życiu w innej kulturze na pewno nauczyłem się prosić i dziękować. Gdy grasz w Brazylii czy w Rosji, myślisz że wszystko możesz i wszystko dostaniesz. A w Japonii liczą się miłe gesty. Na pewno po tym pobycie stałem się bardziej kulturalny, pokorny i spokojny.

W Polsce się to panu przydało?

Tak, dzięki temu w Polsce poznałem ludzi, którzy stali się moimi prawdziwymi przyjaciółmi, moja żona także jest stąd. Zresztą mój najstarszy syn, który jest Brazylijczykiem, powiedział mi, że tutaj czuje się dziesięć razy lepiej niż w Brazylii. A mój drugi syn, również Edi, ma trzynaście lat i chciałby pójść moimi śladami – kocha piłkę i codziennie trenuje, więc wygląda na to, że pójdzie tą drogą. Mieszkam tu już sporo lat i czuję się dobrze.

Przejdźmy do Pogoni. Pan akurat przyszedł jeszcze zanim drużyna stała się w większości brazylijska, jednak potem zdarzało się, że pana rodacy tworzyli dużą część składu, a nawet jedenastkę. Jak z perspektywy czasu ocenia pan ten projekt – czy to miało prawo się udać?

Dziękuję panu bardzo za to pytanie, bo większość dziennikarzy – w przeciwieństwie do pana – myśli, że przyleciałem do Polski wraz z innymi Brazylijczykami. Tak jakby nie wiedzieli, z kim rozmawiają – ja trafiłem do Pogoni już dwa lata wcześniej niż pojawił się ten pomysł.

Myślę że ten projekt nawet mógłby wypalić, gdyby był nieco lepiej przemyślany. Właścicielowi klubu, Antoniemu Ptakowi, brakowało jednak cierpliwości – po pół roku zmieniał się prawie cały skład. Pierwsza grupa Brazylijczyków, która trafiła do Pogoni, była naprawdę dobra! Myślę, że gdyby dostali trochę czasu, drużyna mogłaby być wysoko. Może nie walczyłaby o mistrzostwo, ale gdzieś w czołówce mogłaby się znaleźć. A w trzeciej grupie przyjechali już byle jacy piłkarze. Widać to było w sezonie, gdy spadliśmy – nawet gdy szło dobrze, brakowało nam na boisku konsekwencji. To pokazywało, że dużo z tych piłkarzy nie była przygotowana do ekstraklasy – przede wszystkim mentalnie.

Nie można oczekiwać za dużo po piłkarzach, których największym osiągnięciem były występy w trzecioligowej Guaratinguecie.

Jest dużo piłkarzy, którzy mimo że nigdy nie grali na najwyższym poziomie, potrafią wnosić do drużyny dużo jakości. Myślę, że gdyby niektórzy Brazylijczycy z Pogoni mogli zostać dłużej, przyzwyczailiby się. Ale tak jak powiedziałem, zabrakło do nich cierpliwości i to wszystko upadło.

Dużo pewnie utrudniały też dojazdy z treningów w Łodzi do Szczecina?

To prawda, niby graliśmy u siebie, a musieliśmy pokonać 400 kilometrów. Wiadomo jak to jest, gdy mieszkasz tam, gdzie grasz. Wychodzisz gdzieś z rodziną albo na zakupy i ludzie cię rozpoznają, masz kontakt z kibicami. A w Łodzi oni byli tak zamknięci, że nawet na zakupy nie wychodzili. Właściciel nie chciał źle, bo wiadomo jak jest z ludźmi, których nie znasz. Poszliby imprezować, któryś dostałby w łeb i byłby problem. Dlatego Ptak chciał ich podporządkować klubowi.

Spotkał się pan z rasizmem w Polsce?

Niektórzy moi znajomi twierdzą, że Polska to rasistowski kraj, ale ja tak nie uważam. Ale rasizm można znaleźć wszędzie – w Brazylii, Rosji, Japonii i Polsce. Wszędzie są dobrzy i źli ludzie. A jeszcze inną sprawą były odzywki na trybunach – oczywiście, że takie słyszałem, ale w zasadzie każdego można wyzwać, więc nie brałem ich do siebie.

A jak odbierano brazylijską grupę w szatni Pogoni. Można powiedzieć, że pan trochę łączył Polaków i Brazylijczyków – czy Polakom nie przeszkadzało tak wielu piłkarzy innej narodowości?

Wiadomo, że Brazylijczycy lubili słuchać muzyki głośnej i nieco innej niż słuchali Polacy. Może Piotrek Celeban niekoniecznie się czuł komfortowo w takich sytuacjach, ale na przykład Kamil Grosicki szybko poczuł ten klimat (śmiech). Nawet sam się nauczył kilku piosenek po portugalsku. Wie pan, jaki jest Grocho.

Także trenerom mogło przeszkadzać głośne zachowanie. Polscy trenerzy raczej są spokojni i niektórzy zwracali uwagę. Ale nie powiedziałbym, żeby robili z tego duży problem. Zresztą polscy piłkarze, jak Grosicki, Majdan i Celeban z czasem nauczyli się słów po portugalsku i mówili, jak coś było nie tak.

Po odejściu z Pogoni przeszedł pan do Korony, gdzie łącznie występował pan cztery lata. Myślę jednak, że na temat pana pobytu w tym klubie powiedział pan już wszystko. Chciałbym jednak zapytać o odejście, bo powiedział pan wtedy, że “chce pan zrobić miejsce dla młodych zawodników”. Ale chyba nie tylko o to panu chodziło?

To nie była decyzja, którą długo planowałem czy myślałem o niej. Można powiedzieć, że podjąłem ją nagle, z konkretnego powodu. Mieliśmy grać wtedy z Cracovią w środku tygodnia, a ja miałem problemy z nogą. Zapytałem trenera Gąsiora, czy będę mógł to rozbiegać, bo czułem duży ból, a trener powiedział mi, że ja symuluję i nie chcę grać. Bardzo mi się przykro wtedy zrobiło – to był chyba nawet najsmutniejszy moment w karierze. Tym bardziej, że wcześniej z trenerem Gąsiorem bardzo dobrze się dogadywałem. Tak się złożyło, że akurat wtedy byłem wyznaczony na konferencję prasową. A że byłem zawsze emocjonalny i impulsywny. Wyszedłem wtedy i powiedziałem, że odchodzę i że powinien mnie zastąpić ktoś młodszy. Tak się skończyła ta piękna przygoda.

I wrócił pan do Pogoni, jeszcze zdołając zagrać w ekstraklasie.

Tak, grałem i potem pracowałem w Pogoni. Zadzwonił do mnie mój przyjaciel Darek Adamczuk, spotkaliśmy się w Warszawie i po pięciu minutach rozmowy się zgodziłem.

Zakończył pan karierę w Pogoni, gdzie najpierw poszukiwał pan talentów, a następnie pracował pan w klubie. Na moment wrócił pan do gry, na niższym poziomie ligowym.

Grał tam wtedy Darek Adamczuk, a trenerem był mój inny dobry przyjaciel Artur Dmowski. Zaprosili mnie do gry i traktowałem to jako zabawę. Graliśmy po prostu z kolegami amatorsko.

W pewnym momencie poszedł pan jednak na swoje w karierze trenerskiej – objął pan funkcję trenera trzecioligowej drużyny, Piasta Żmigród. Jak pan ocenia swoją pierwszą pracę w roli trenera?

Uważam że trafiłem do odpowiedniego klubu i dobrze wykonałem swoją pracę. Piast ma dobrą organizację, a jego prezes dobrze wie, co robi. Z drugiej strony, jest mało piłkarzy, którzy chcieliby przyjechać do małego miasta i trzeba było szukać zawodników po klubach czwarto- i piątoligowych. Udało nam się jednak utrzymać w lidze. Wiadomo, że nie byliśmy zespołem walczącym o awans, ale zdobyliśmy regionalny puchar. Wcześniej przez dwadzieścia lat drużyna nie awansowała do finału, więc zrobiliśmy świetny wynik.

Praca w Żmigrodzie była dla mnie dobrym doświadczeniem i jestem z niej bardzo zadowolony. Wiem że się do tego nadaję i jestem przygotowany do tego, by prowadzić drużynę.

Czyli domyślam się, że chciałby pan wrócić do pracy w charakterze pierwszego trenera?

Wie pan, najbardziej lubię pracować z młodymi piłkarzami. W tej chwili mogę prowadzić kluby drugo- i trzecioligowe. Nie ukrywam, że otrzymałem kilka propozycji, ale wszystkie daleko od domu – nie interesuje mnie praca czterysta-pięćset kilometrów od Piły. W trzeciej lidze nie zarabiasz tyle, żeby móc przy okazji tam mieszkać.

Na razie pracuję w Szczecinie, gdzie chcę pomagać w rozwijaniu młodych zawodników. Chciałbym przygotować tych zawodników do wejścia na wyższy poziom. Wiadomo, że Pogoń jest dobrym klubem, ale zawsze mu brakuje czegoś, co robi różnicę na tle innych. Jestem zadowolony ze swojej pracy, ale jeśli otrzymam dobrą propozycję, może ją przemyślę…

Odejdźmy teraz na moment od piłki. Przeczytałem informację o tym, że jeszcze w trakcie kariery piłkarskiej inwestował pan w różne branże – nie tylko sportową. Obecnie także zajmuje się pan biznesem?

Kiedyś w Brazylii z tatą hodowaliśmy krowy i prowadziliśmy motel. Gdy jednak tata zmarł, musiałem wszystko sprzedać, bo nie miałem nikogo, kto mógłby wszystkiego na miejscu przypilnować. A teraz planuję wybudować halę sportową w Pile, ale z miastem bardzo trudno jest coś negocjować, jeśli chodzi o sport. Nie chcę nikogo się prosić, ale chciałbym wybudować miejsce, w którym można grać przez cały rok. Staramy się już od półtora roku, choć wsparcia za bardzo nie mamy. Tutaj jednak mieszkam, i myślę, że w tym miejscu brakuje takich obiektów.

ROZMAWIAŁ: PRZEMYSŁAW CHLEBICKI