Tiago Pinto: De Rossi chciał, żebym został
Tiago Pinto odszedł w lutym po trzech latach pracy jako dyrektor sportowy w Romie. W wywiadzie dla „Sky Sport” poruszył wiele ciekawych tematów. Wspomniał o Daniele De Rossim, pracy z Jose Mourinho, a także ogólnych wyzwaniach z jakimi mierzył się, pracując w klubie ze Stadio Olimpico. Oto najciekawsze kwestie poruszone przez byłego dyrektora włoskiego klubu.
Trzy lata w Rzymie, jako następca Monchiego, w dodatku w klubie z dużymi oczekiwaniami przynoszą spory poziom zmęczenia. Intensywny był przede wszystkim czas współpracy z Jose Mourinho, ale Daniele De Rossi bardzo chciał, żeby Pinto pozostał w klubie. Legenda Romy doskonale rozumiała rolę dyrektora w klubie i przede wszystkim doceniała jego dużą lojalność. De Rossi czuł, że będą nadawali na tych samych falach, a Pinto może mu tylko pomóc. Tyle, że decyzję o odejściu 36-letni Portugalczyk podjął już dużo wcześniej i nie miał planu jej zmienić.
Współpraca z Mourinho
Nie mogło zabraknąć tematu jego rodaka, czyli „The Special One”. Jak mu się współpracowało z Mourinho?
Żaden zawodnik nie przybył do Rzymu bez wiedzy Mourinho, ale oczywiście skłamałbym, gdybym powiedział, że wszyscy gracze, którzy przybyli, byli pierwszym wyborem klubu. To nieprawda. Wiedział, jakich zawodników możemy przyjąć. Proces rekrutacji Romy zawsze był taki sam, nigdy nie było tak, że jednego zawodnika wybierał Mourinho, a innego skauting. Żaden zawodnik, który przybył, nie został odrzucony przez Mourinho. Są jednak piłkarze, których chciał, a ich nie dostał. Kiedy pojadę do Portugalii, to będziemy musieli się z Jose spotkać!
Jest dumny z tego, że sprowadził Dybalę i Svilara jako wolne transfery. Ściągnięcie Dybali sprawiło mu ogromną radość – musiał mieć zapewne ciarki, kiedy widział imponujące przywitanie Argentyńczyka. Przede wszystkim jest jednak dumny, że pozyskał trzech zawodników na zasadzie wolnego transferu, którzy są dziś warci łącznie około 100 milionów euro. Prawdopodobnie tym trzecim zawodnikiem o którym mówi jest Evan N’Dicka. Patrząc na Svilara kiwa głową z uznaniem, bo przecież jest jednym z tych, którzy mają obecnie branie na rynku transferowym. Belg znakomicie zastępuje Ruiego Patricio.
Portugalski dyrektor krótko skomentował swoją pracę w Romie. Oczywiście, można negować jego pracę po fakcie z powodu wielu transferów, które okazały się klapą (Shomurodov!), ale pokazuje on rzeczywistą perspektywę tego, jak trudno było wszystko połączyć i posklejać. Finalnie wygrana Liga Konferencji to też przecież jego zasługa.
„Rynek to 30% pracy”
Co sądzi natomiast o swoich niewypałach? Takich przecież było dość sporo, choć zdecydowanie zrobił Monchi, transferowy geniusz, który okazał się w Romie równie dużym niewypałem co Eden Hazard w Realu Madryt. Eldor Shomurodov z Genoi za prawie 20 milionów euro od początku wydawał się przestrzelonym i przepłaconym pomysłem, Bryan Reynolds sprowadzony z MLS po blamażu 1:6 w Norwegii był w Rzymie skończony, To dosyć długa wypowiedź Pinto, w której mówi choćby o tym, żeby w danej transakcji nie przegrać dwa razy, a graczy, którzy zawodzą spróbować „przepchnąć” gdzieś dalej i na tym nie stracić:
Myślę, że niektóre nabytki nie okazały się funkcjonalne – np. Shomurodov czy Renato Sanches. Nie uważam rynku transferowego za rywalizację, gdzie wygrywa ten, kto trafi najlepiej. Klub piłkarski musi rozwijać piłkarzy. Ja mówię, że zawsze rynek transferowy to jest tylko 30% pracy, bo reszta to już codzienność. Wielu dziękowało Ruiemu Patricio za Ligę Konferencji, a dziś mówią, że musi odejść. Mam zasadę, której nauczyłem się w Benfice. Jako dyrektor sportowy nie możesz przegrać dwa razy. Gdy podpisujesz zawodnika, to podpisujesz kogoś, kto jest dobry technicznie i coś warty ekonomicznie. Jeżeli piłkarz na boisku zawodzi, staram się ze swojej strony, aby klub nie stracił na inwestycji. Przykład: Matias Vina. Zagrał w Romie 44 razy, nie poszło mu jak tego oczekiwaliśmy, ale najpierw poszedł na wypożyczenie do Bournemouth, a potem go sprzedaliśmy. Ekonomicznie na nim nie straciliśmy.
Kolejną rzeczą jest, że powinienem z wieloma rzeczami poradzić sobie w inny sposób. Miałem wielką determinację, aby robić wiele rzeczy, może nawet za dużo. Możliwe, że sam powinienem sobie powiedzieć „to wszystko nie jest możliwe”. Ciężko jest te rzeczy połączyć razem. Zredukować poziom wynagrodzeń, promowanie piłkarzy Primavery do pierwszego zespołu, podpisywać duże nazwiska, wygrywać, a do tego jeszcze działać zgodnie z ugodą (dot. FFP – przyp. MZ). Ciężko jest to połączyć, ale nasza ambicja była tak ogromna, że myślałem, że zrobię to wszystko, a nie wypaliło to z powodu braku doświadczenia.
Nie wyklucza tego, że w przyszłości będzie dyrektorem innego włoskiego klubu i chciałby tu wrócić, ale na przykład nie umiałby pracować w Lazio – przyznał, że nie uważa też, że ten klub by go potrzebował. Wiele się w Romie nauczył i nawiązał dużo znajomości. Wymienia chociażby Piero Ausilio czy Pantaleo Corvino. Chciałby natomiast, żeby kibice zapamiętali go jako tego, który był odważny, pokazywał twarz i brał na siebie odpowiedzialność. Jest wdzięczny za szacunek całego klubu i osób, których pracy na co dzień nie widać, jak biuro prasowe, dział medyczny, sektor kobiecy czy młodzieżowy. Podkreśla, że tam jest prawdziwa pasja i że chciałby, żeby właśnie oni zapamiętali go jako człowieka uczciwego.
Z jakimi kłopotami mierzył się m.in. Tiago Pinto? Choćby ze zbalansowaniem budżetu. W tej chwili Roma potrzebuje jednej dużej sprzedaży, by ustabilizować sytuację finansową – więcej o tym TUTAJ. Czas w Rzymie ucieka.