„Zgadza się, jesteśmy dziadami”, czyli „Los Bracos” na Parc des Princes

18.09.2019

Środowe spotkania Ligi Mistrzów miały przynieść nam dwa wielkie hity. Poza Atletico – Juventus nasze apetyty pobudzało także starcie PSG z Realem Madryt. Mimo że świetnie brzmiący mecz w praktyce był nieco wybrakowany, na szczęście nie rozczarował. Przynajmniej tych, którzy oglądali je z perspektywy nie-kibica „Królewskich”.

Odbierz zakład bez ryzyka z kodem GRAMGRUBO500 w BETCLIC – jest już legalny w Polsce!

Ładna bramka po zagraniu ręką Garetha Bale’a w pierwszej połowie (nieuznana) oraz krótko trwająca umiarkowana radość po słusznie odgwizdanym spalonym w drugiej. Tak można podsumować występ podopiecznych Zinedine’a Zidane’a, którzy najzwyczajniej powinni się wstydzić wracać do Madrytu. Kojarzycie mecze pokazowe z cyklu „Legendy Klubu X” vs „Legendy Klubu Y”? Real Madryt wydaje się właśnie taką drużyną. Często mówi się, że nasyceni sukcesami piłkarze w końcu przygasają, tracą motywację, która charakteryzowała ich wcześniej.

Real Madryt zgasł zupełnie po wygraniu trzech Lig Mistrzów z rzędu. Dodatkowo osoba, która zawsze motywowała i napędzała resztę (Cristiano Ronaldo) pożegnała się z klubem. Konieczne zmiany w składzie zostały poczynione, jednak to wciąż za mało. Zamiast „Los Blancos”, mamy „Los Bracos”. Jeśli najlepszym zawodnikiem drużyny przez większość meczu jest Gareth Bale, „golfista”, którego latem siłą wypychano z klubu, to – lecąc klasykiem – wiedz, że coś się dzieje. Na przestrzeni 90 minut Real nie oddał ani jednego celnego strzału. To pierwsza taka sytuacja w Lidze Mistrzów co najmniej od sezonu 2003/2004, od którego Opta zbiera takie dane. To aż 167 spotkań!

PSG od samego początku narzuciło swój styl gry i swoje warunki. O ile biorąc pod uwagę (nie)dyspozycję Realu nie było to jakąś wielką sztuką, Paryżanie także mieli swoje obawy. W końcu w ataku nie zagrał nikt z magicznego trio Neymar – Cavani – Mbappe. Nieco martwiliśmy się o to, jak w tak ważnym meczu pokażą się Di Maria, Sarabia, czy Icardi, ale niepokój szybko został zażegnany. Odpowiedzialność za bramki wziął na swe barki ten, który ma najdłuższy staż na Parc des Princes, czyli Angel Di Maria. Nomen omen – były zawodnik Realu. Parafrazując Gigiego Buffona, żeby zrobić coś takiego „trzeba mieć śmietnik zamiast serca” (oczywiście żartując).

Argentyńczyk kapitalnie wykorzystał okazje, które się przed nim pojawiły (m.in. odkryty przez Courtoisa bliższy słupek), ale nie tylko on zasługuje na słowa uznania. Boczni obrońcy – Juan Bernat i Thomas Meunier, przez całe spotkanie nękali obronę Realu, a już w doliczonym czasie gry „poklepali” jak między dziećmi i dobili beznadziejnego, zagubionego i po prostu bezradnego rywala. To, co dla jednych było piękne (bo było), dla całego społeczeństwa „madridistas” było niczym słuchanie skrobania widelcem po talerzu. Zasłaniali oni jednak nie uszy, a oczy.

PSG z teoretycznie potężnie osłabioną ofensywą wyglądał dużo lepiej, niż niedawno w Ligue 1, grając ze Strasbourgiem. To mówi dość dużo. A Real? Real całkowicie zasłużenie przegrał mecz otwarcia po raz pierwszy od 2006 roku (z Lyonem). Ciekawe, czy będzie to oznaczać powrót do przykrych czasów, w których „Królewscy” kilka razy z rzędu nie byli w stanie przejść 1/8 finału…

PSG 3-0 Real Madryt
Bramki: Di Maria (14′, 82′), Meunier (91′)

Odbierz zakład bez ryzyka z kodem GRAMGRUBO500 w BETCLIC – jest już legalny w Polsce!