„Bez kija i noża, nie podchodź do Bałuciorza” – wywiad z Żelisławem Żyżyńskim

25.09.2019
Ostatnia aktualizacja 22 maja, 2020 o 13:47

Jedni mówią, że Polska to taki dziwny kraj, że jest więcej wywiadów z dziennikarzami czy komentatorami, niż z piłkarzami. Niestety, to nie nasza wina, że właśnie te osoby mają dużo ciekawych rzeczy do powiedzenia, nieco mniej muszą gryźć się w język, a są bardzo blisko epicentrum futbolowych wydarzeń. Dlatego… zapraszamy na kolejny wywiad z dziennikarzem-komentatorem, Żelisławem Żyżyńskim. 

Skąd się bierze ten łódzki patriotyzm lokalny? Czasem, gdy obserwuje niektórych łodzian w mediach społecznościowych, aż do przesady eksponują swoje pochodzenie

Mówią, że z kompleksów, choć jak się z tym absolutnie nie zgadzam. Łódź nie ma żadnych kompleksów. Bardzo dużo ludzi jest dumnych z tych swoich, jak to się ładnie mówi, małych ojczyzn, z miejsc, z których pochodzą. Są też tacy, którzy nienawidzą tych miejsc, gdzie dorastali, bo byli np. nieszczęśliwi w dzieciństwie albo mieszkali w małych miejscowościach, z których chcieli się za wszelką cenę wyrwać. Ja się w Łodzi czułem zawsze fantastycznie. Tam się rozwijałem, tam były pierwsze przyjaźnie, pierwsze miłości, bramki na boisku szkolnym, kopanie się po głowie w juniorach Startu. To gdzieś zawsze zostaje w głowie. Chodzenie na pierwsze mecze, randki i dzielnica, którą bardzo lubię. O Bałutach krążą niesamowite historie, bo nawet jest takie słynne powiedzenie „bez kija i noża, nie podchodź do bałuciorza” (śmiech). Ma to swój urok i ja akurat nigdy po twarzy nie dostałem bez powodu u siebie na dzielnicy. Co prawda zdarzyło się raz, gdy było bardzo blisko, bo trafiłem do bramy z piątką takich smutnych zakapiorów, gdy wracałem około 23. od koleżanki ulicą Limanowskiego, ale nagle się okazało, że jeden z tych misiów w bramie, to był chłopak, który został dwa czy trzy lata w podstawówce, dołączył do naszej klasy, był starszy od nas. Gdy usłyszałem: „Adaś, to ty?” Wiedziałem, że jest dobrze, bo mojego drugiego imienia używa tylko rodzina i dawni znajomi. On był kawał chłopa, my byliśmy w siódmej klasie dość mali. Okazał się być fajnym gościem, a że ja byłem dobry z matematyki, to ja mu pomagałem, żeby mógł się dostać do ósmej klasy. Bardzo równy gość. Wtedy powiedział do jednego z kolegów „ty leć po flaszeczkę, a my znajdziemy później kogoś innego, kto nam zasponsoruje”, ja oczywiście chciałem postawić, ale usłyszałem, tylko „nie, nie, nie, my ciebie zapraszamy” i to jest taka dzielnica (śmiech). Charakterna, fajna, gdzie też można kogoś poznać.

Bardzo lubię też, gdy jestem w Łodzi podejść sobie do „Caffe przy ulicy”, bardzo sympatyczna kafejka, tam jest bardzo duży ruch, śniadania fajne, jajecznica na kilka różnych sposobów, napić się kawy itd. Zobaczyłem tam oryginalny plakat „Beauty Bałuty” i on mi się spodobał, hasło mi się spodobało. No i wrzuciłem zdjęcie na Twittera, że kapitalny plakat. Po chwili odzywa się Daniel Gouda Tworski:

– A to moje. Czy Pan tam jest w kawiarni?
– No tak jestem.
– Czy będzie Pan tam jeszcze jakiś czas, bo mi zależy, żeby się spotkać?
– Będę jeszcze chwilę.

Napisałem mu numer i po kwadransie przyjechał, piliśmy kawę i długo rozmawialiśmy. Potem pokazał mi jeszcze zdjęcie z czasów, gdy pracował w radiu studenckim i był na meczu Widzewa i poprosił mnie o zdjęcie z kolegą i on przyniósł fotkę i mi ją pokazał. Momentalnie się zakumplowaliśmy, jako dwójka ludzi, którzy bardzo lubią i cenią Bałuty. On jeszcze wtedy nie był tak znany jak jest teraz, a uważam, że będzie jeszcze bardziej znany i zrobi karierę na tej swojej „łódzkości”. Artysta wybitnie łódzki. Ludzie z Łodzi nawet jak się w świecie zobaczą, to zawsze rękę uścisną sobie i chętnie porozmawiają. Kończąc ten wątek, chyba że mam przerywać, bo się rozgadałem strasznie z tą Łodzią…

Absolutnie, od początku wiedziałem, że to będzie jeden z ciekawszych i ważniejszych wątków tej rozmowy.

Więc kończąc temat Łodzi. Była taka książka Katarzyny Bondy „Lampiony”. Ona napisała taką trylogię o Saszy, która była profilerką, w każdym razie pomagała odnaleźć złoczyńców. Tam były podpalenia i akcja rozgrywa się w Łodzi. Trzeba przyznać, że zrobiła niesamowity research, bo nawet w jej powieści były osoby, które nosiły bluzę z napisem „Gouda Works” i Daniel napisał mi, że na spotkaniu autorskim z nią, on chciał autograf właśnie w tym fragmencie, a potem ona kazała mu poczekać i poszła z nim na kawę, żeby porozmawiać i… sama jeszcze wzięła od niego autograf. Poza tym tam jest fajny fragment z tej książki.

„Różnych ludzi spotkałem w tej Łodzi. Spotkałem jakiegoś tam prezesa-oszusta, bandytę, wymienia różne rodzaje niezbyt sympatycznych przywar, ale żadnego chuja z Łodzi nie spotkałem. Mają swój honor”

Cytuje z pamięci, choć słowo na „ch”” zgadza się na pewno, sens też i bardzo to prawdziwe.

Z Łodzią mi się kojarzy cytat z Adasia Miauczyńskiego „I tak tkwie od 20 lat w Łodzi, w tym jednym, jedynym mieście na świecie, którego tak bezgranicznie nienawidzę”. Później też poślizgnięcie się na stacji Łódź Kaliska i oczywiście tekst „Łódź kurwa”, a co potem zostało przekłute w znakomitą reklamę.

Tak, doskonale to zrobili.

Jeszcze jedna myśl mnie naszła, że co prawda nie znam Jakuba Olkiewicza z Weszło, ale widzę po jego wpisach, że to chyba przykład takiej osoby, która miałaby ogromny kłopot, gdyby przyszło jej, musiała, wyjechać z Łodzi.

Ja też miałem z tym ogromny kłopot. Dostałem etat w Przeglądzie Sportowym na pierwszym roku studiów, ale mówię etat, bo wcześniej już tam pracowałem. I od tamtego czasu, etatowo pracowałem w PS aż do 2006 roku, gdy przeniosłem się do dziennika „Polska-Europa-Świat”, oni tam wtedy tworzyli bardzo mocny dział sportowy: Paweł Zarzeczny, Krzysiek Stanowski, Stasiu Żółkiewski był szefem działu, Cezary Kowalski, potem dołączył Przemek Rudzki z Faktu, bracia Wołosikowie czy Kamil Gapiński. Super ekipa do pracowania, do zabawy, rozmowy. No i oni mnie chcieli wyciągnąć z PS, ale ja powiedziałem, że mi jest dobrze w Przeglądzie. Na to oni, że będę zadowolony finansowo, ale też odpowiedziałem, że ja się nie wyprowadzę z Łodzi. No i Paweł Zarzeczny pogadał ze Staszkiem i powiedział „redakcja jest warszawska, ale co nam to da, że ty tutaj będziesz siedział na miejscu. Każdy raz w tygodniu będzie miał dyżur, więc raz w tygodniu będziesz musiał przyjechać i siedzieć od rana do zamknięcia gazety w redakcji. A tak poza tym, to nawet lepiej, pracuj z Łodzi, będziesz miał bliżej żeby gdzieś pojechać na reportaż na Śląsk itd. Dziennikarz nie ma siedzieć przy biurku, tylko jeździć. Poza tym jak będziesz w Łodzi, to jest Widzew, ŁKS – a GKS Bełchatów grał wtedy o wicemistrza – to lepiej, bo będziesz mógł podjechać na trening, zrobić jakąś rozmowę, niż żebyś siedział tutaj w redakcji”. I wtedy powiedziałem krótko „wchodzę!”.

Odbierz zakład bez ryzyka z kodem GRAMGRUBO500 w BETCLIC – jest już legalny w Polsce!

Do Warszawy przeprowadziłem się po ślubie, nie przed. Jak wcześniej myślałem, że jeśli będę miał się z kimś żenić, to chciałbym pomieszkać z tą osobą, ale odwlekałem ten moment przeprowadzki do samego końca i na stałe przeprowadziłem się dopiero po ślubie i po powrocie z podróży poślubnej. Cały czas mieszkałem w Łodzi i nawet, gdy pracowałem w C+, po tym jak wróciłem z Igrzysk Olimpijskich w Pekinie, to też z Łodzi dojeżdżałem.

To się fajnie zbiegło, bo wtedy, gdy C+ połączył się z NSport i mieliśmy Ligę Mistrzów i Ligę Europy, a zatem dużo pracy w środku tygodnia, to było zaraz po moim ślubie i super się zbiegło. Wtedy i tak, jeśli chciałem się rozwijać zawodowo, musiałem przenieść się do Warszawy, bo trudno byłoby mi dojeżdżać.

W ogóle śmieszna rzecz, bo zawsze jak cytuje wiersz Juliana Tuwima „Łódź”, to kończę na czwartej zwrotce, gdzie jest:

Niech sobie Ganges, Sorrento, Krym
Pod niebo inni wynoszą,
A ja Łódź wolę! Jej brud i dym
Szczęściem mi są i rozkoszą!

I kiedyś Janusz Basałaj na jakimś spotkaniu mówi:

– Żelek, ja bardzo lubię twój łódzki optymizm, łódzki charakter i to wszystko, ale pamiętaj, kto ci daje pracę. Warszawę szanuj!
– Ale ja szanuję!

Te słowa zostały mi w pamięci, ale Warszawę umiałem polubić dopiero po przeprowadzce. Wcześniej był tylko szacunek, bez sympatii. Kiedyś jeździłem i miałem wrażenie, że ludzie nawet szybciej na peronie chodzą, bo wszędzie się spieszą. Gdy wysiadałem w Łodzi na peronie, słyszałem „Prząśniczkę” i wiedziałem, że zaraz pójdę na Piotrkowską na kawę, żeby się spotkać ze znajomymi. A jak wysiadałem w Warszawie, to wszyscy biegli i tak było. Natomiast, przyjeżdżałem, bo musiałem, ale nauczyłem się przez ostatnie lata Warszawę cenić i szanować.

Później następuje długa rozmowa na temat przygód autora rozmowy o pracy przy meczach niższych lig.

Bardzo lubię na stadionach, przed meczem, to pół godziny, takie luźniejsze, piłkarze przyjeżdżają i można sobie pogadać. Przykład ostatnio w Zabrzu, gdy rozmawiałem dość długo z Krzyśkiem Mączyńskim, ale też zagaiłem Lavicke i mówię:

– Paru fajnych trenerów Pan ma na rozkładzie – Bielsa, Benitez, a z Broszem Pan nie może wygrać.
– A skąd Pan to wie?
– Mogę powiedzieć wyniki i rok.

Mąka tak patrzy i mówi: – To ja nie wiedziałem, że on z takimi gośćmi wygrywał.

Dlatego lubię też, gdy ktoś mi mówi, że jakieś zwycięstwo miało miejsce X lat temu, to zawsze szukam sobie składów z tamtego spotkania, smaczków, bo zawsze coś się ciekawego znajdzie.

Zawsze chociaż na jednym nazwisku można sobie zbudować historię

Dokładnie, bo nawet, jeśli masz takich ciekawostek 50, a wykorzystasz dwie, w głowie gdzieś zostanie.

Zauważyłem, że dziennikarze wrzucając notatki z przygotowaniem do meczu, zawsze piszą ręcznie.

W tym momencie Żelek wyciąga całą dokumentacje dotyczącą meczu Górnik Zabrze-Śląsk Wrocław.

Kluczowe informacje mam na składach narysowane, odręcznie. Ja mam taki system, że jedną kartkę mam z takimi notatkami ogólnymi, a druga ze składem rozpisanym oraz z kolorowanymi nazwiskami w kolorze koszulek danego klubu. Dzięki temu mam numer, nazwisko i na szybko, jeśli zerknę to od razu optycznie człowiek sobie łapie. Ale niestety, musiałem zostawić przyklejone do szyby w dziupli na stadionie.

Kluczowe swoje ciekawostki, hasła mam przy rozpisce ze składami. Rysuje „11”, najczęściej nawet 14-15 nazwisk, tych, których nie jestem pewien, to zostawiam bez numerów i dopiero jak znam składy to wypisuje numery i dodaje kolory. Dodaje „bio” i hasła. Wchodzi taki Ishmael Baidoo i mam już podpisane, że wychowanek Aspire Academy w Katarze, ale trenowali w Senegalu. Do tego drybling, może grać po lewej i prawej oraz noga wiodąca. Dalej, Erik Janża w nawiasie miłośnik NBA. Od razu sobie dopisuje, Dragić, Doncić czy mistrzowie Europy 2019 i niech zagra ręką, to zawsze jest jakiś grepsik. Dzięki temu, że ręcznie się pisze, to dłużej zostaje w głowie, przynajmniej dla mnie.

Zdaje sobie sprawę, że wiele się zmieniło. Zaczynałem pracę, 25 lat temu, bo tyle minęło od pierwszych moich publikacji. Miałem 17 lat, gdy pierwsze teksty pisałem. Wtedy faksem z poczty do redakcji się wysyłało. Nie wiem czy wiesz, co to jest faks? (śmiech)

Wiedzieć wiem, ale nigdy nie używałem.

No właśnie. Ja faks miałem w domu, bo bardzo dużo w domu pisałem i dostałem od rodziców na 21. urodziny i korzystaliśmy z ojcem, ponieważ on do pracy potrzebował. Później komputer i było takie zdzwanianie się z modemem i wysyłanie oraz przeciąganie z katalogu do katalogu, a potem telefon:

– Doszło?
– Doszło!
– Otworzyło się?
– Otworzyło!

Żmudna robota patrząc z dzisiejszej perspektywy

Oj tak, a kiedyś też trzeba było umieć dobrze na maszynie pisać.

Ciekawi mnie, ile czasu potrzebujesz na przygotowanie się do meczu. Mowa o Ekstraklasie, bo to jednak drużyny, którymi na co dzień się zajmujesz, może nie każdą się w takim samym wymiarze czasowym, ale jednak.

Do Ekstraklasy to kilka godzin, bo staram się oglądać w całości sześć meczów z każdej kolejki. Teraz robiłem Górnik Zabrze-Śląsk Wrocław(rozmawialiśmy 17 września, dwa dni po meczu), więc do Śląska praktycznie nie musiałem się przygotowywać, bo rozpiska była taka, że wcześniej widziałem ich pięć meczów na żywo, ale los tak chciał, że na Górniku byłem dopiero drugi raz na żywo w tym sezonie, więc w Śląsku sobie obejrzałem dla odświeżenia poprzedni mecz, tak 60-70 minut, bo niektóre fragmenty przewijałem, natomiast Górnika obejrzałem trzy poprzednie mecze w całości, bo wcześniej ich w drugiej kolejce widziałem. Chciałem się przyjrzeć nieco lepiej niektórym piłkarzom, ponieważ nie zawsze wszystko dojrzysz, nawet gdy oglądasz wcześniej. Uważam, że te trzy mecze to jest optimum. Poza tym duży research. Poszukać tekstów w gazetach, zwłaszcza o zawodnikach, którzy przychodzą do Polski, żeby nic mi o nich nie umknęło. Najważniejsze to jednak obejrzeć poprzednie mecze, tak żeby zobaczyć jak grają, jak się poruszają piłkarze.

Poza tym ja bardzo lubię sobie doczytać itd. Staram się zwłaszcza rano, zanim dzieci wstaną, a teraz mi będzie łatwiej, ponieważ skończyły się wakacje i zawsze sobie zrobię przegląd prasy, dzięki czemu nawet, jeśli nie zapamiętam tekstu o piłkarzu czy trenerze, to pamiętam, że był i zaraz sobie mogę odświeżyć w internecie. Najważniejsze też, żeby mieć „kojarkę”, gdzie można szybko coś znaleźć.

Natomiast liga zagraniczna, to już jest różnie. Do Anglii myślę, że usiadłbym po takim przygotowaniu jak do Polski, ale gdy dostaje Hiszpanie, to żeby być spokojnym i wiarygodnym muszę poświęcić więcej czasu. Chociaż akurat mam dobrze, bo dostaje zazwyczaj z fajnym ekspertem, np. jak robisz mecz Leszkiem Orłowskim, to już masz spokój, bo on zajmie się całym tłem, a ja boiskiem. Muszę jednak przed meczem po trzy spotkania jednych i drugich obejrzeć, bo nie jestem w stanie śledzić więcej niż jeden, dwa mecze w kolejce. Jeśli chodzi o Anglię, oglądam ile się da, Match of the Day, czytam, co się dzieje w klubach, ale też czasowo jakoś bardzo głęboko nie wnikam. Tyle że jeśli jakiś były znany piłkarz z kimś się spotkał, z kimś się przyjaźnił to też jest zawsze opcja, żeby się na tym oprzeć.

Kiedyś mieliście Ligę Mistrzów i wiadomo, że jak dostajesz Liverpool, masz łatwiej o dostęp do informacji, ale gdy dostajesz taki mecz Ligi Europy, dla przykładu nawet dzisiejszy(17.09) mecz z LM, który mógł mieć miejsce w LE, Salzburg-Genk, mówię tutaj przykładowo, bo chodzi bardziej o fakt drużyn, których nie śledzisz i nie oglądasz weekendami.

Powiem ci, że mnie to bardzo kręciło. Nad takimi meczami siedziałem z gigantyczną i dziką przyjemnością. Przygotowuję się do nich po kilkanaście godzin. Akurat Salzburg to drużyna bliska mojemu komentatorskiemu sercu. Dwa razy komentowałem ich nieudane podejścia do Ligi Mistrzów. Raz nawet chłopaki z Weszło założyli jakieś konto fejkowe, bo pamiętam jak Salzburg odpadł z Malmoe na wyjeździe, to ja już w studiu przed meczem mówiłem, że nie rozumiem wystawienia stopera po lewej stronie obrony. Wspominałem, że nie taka charakterystyka tego zawodnika, na ławce jest ktoś jeszcze, kto mógłby zagrać. Wynikało to z ogromnych analiz, których wtedy dokonałem i mówiłem, że „nie rozumiem tych decyzji”. Chłopaki strasznie się śmiali w studiu, potem Salzburg przegrywa 0:3 bodajże, a facet, o którym wspominałem, że nie nadaje się na lewą obronę, robi dwa kluczowe błędy. Później chłopcy z Weszło na tym fejkowym koncie austriackiej gazety zrobili fotomontaż, moje zdjęcie i tytuł „Skandal z polskim komentatorem”. Potem była beka taka sympatyczna.

Dało dużą satysfakcję.

No właśnie. Później też była sytuacja, gdy ludzie mogli nie rozumieć sytuacji ze studia, bo robiliśmy jakiś inny „egzotyczny” mecz Ligi Mistrzów czy Ligi Europy. Wtedy powiedziałem, że najważniejszą informacją dla tego spotkania jest obecność Claudemira w środku pola. Grzesiu Mielcarski siedział taki zdziwiony. Ale później Claudemir dobrze zagrał i przez kolejne dwa lata, co mecz z jego udziałem, to tylko Grzesiu się dopytywał z uśmiechem „Ale jest Claudemir?” (śmiech). Potem za jakiś czas mieliśmy jakiś mecz komentować i znowu beka, tym razem, że nie ma Claudemira… (śmiech) Mnie to kręciło, bo zawsze w takich sytuacjach jest okazja poczytać o jakimś mieście i przybliżyć to ludziom. Gdy pierwszy raz robiłem mecz Astany, to tyle się o niej naczytałem, że mógłbym oprowadzać tam ludzi. Jeszcze raz się powtórzę, mnie to kręciło, choć pamiętam, że przy pierwszym sezonie był wtedy jeszcze kłopot ze znalezieniem meczów tych drużyn z Ligi Europy albo chociaż dłuższych skrótów, żeby nie mieć kłopotów z rozpoznawaniem zawodników. To było trudne do przeskoczenia, ale jak znalazłem czasem jeden mecz, to nawet oglądałem go dwa, trzy razy, żeby wiedzieć, kto jak się porusza i piłkarzy lepiej rozczytać.

Masz świadomość, że jak komentujesz bardziej popularny mecz np. Liverpool-Manchester United, to każda pomyłka będzie dużo bardziej wytykana, niż przy gafie w bardziej egzotycznym spotkaniu w LE?

Takich hitów to ja nawet nie dostaje, więc mnie to nie dotyczy. Jeśli chodzi o Liverpool pamiętam, że ze dwa sezony temu komentowałem ich mecz i wspomniałem historie o Sadio Mane, że tak, jak jestem jego wielkim fanem, to jednego zagrania nienawidzę z jego strony, czyli pozostawienie walczącego o awans do LM Salzburga, gdy zrobił strajk tuż przed wylotem na mecz, żeby tylko odejść z klubu. To był skrót myślowy i kibice Liverpoolu się na mnie rzucili, że jestem nieprzygotowany, bo on odszedł z Salzburga do Southamptonu, a nie do Liverpoolu. To był skrót myślowy, ponieważ ja doskonale o tym wiedziałem, ale tłumacz potem dwudziestu kibicom Liverpoolu na Twitterze, że to był skrót myślowy, bo chciałeś wtrącić dwa zdania, a nie opowiadać cały jego życiorys. Dlatego pod tym względem jest trudniej, niż jakbyś komentował mecz mniej znanych drużyn.

Miałem też w zeszłym sezonie kilka meczów ligi hiszpańskiej z udziałem drużyn spoza głównego nurtu, ale nawet do głowy mi nie przyszło, żeby przygotować się w jakiś inny sposób niż do spotkań drużyn czołowych. Nawet powiem, że więcej czasu na to poświęcę, gdyż chcę się więcej dowiedzieć, więcej doczytać itd., po prostu z szacunku do widza. To też wyszło z Łodzi, bo tam zostałem ukształtowany jako człowiek i dziennikarz, że trzeba szanować swoją pracę i odbiorcę. Nie jest ważne czy robisz to dla 20. osób czy kilkudziesięciu tysięcy, ważne jest, jak to robisz. Źle czułbym się, gdybym był nieprzygotowany. Przygotowuje się z równą starannością do meczów topowych i tych z udziałem słabszych drużyn.

Przed meczem jakie odczucia towarzyszą: że jesteś top przygotowany czy może ciągły niedosyt, że można było jeszcze coś więcej wyciągnąć?

Zawsze możesz, natomiast najczęściej mam świadomość, że jestem dobrze albo bardzo dobrze przygotowany. Wiadomo jednak, że zawsze coś może ci umknąć, jakiś detal. Takie kluczowe rzeczy wiem, że jestem przygotowany, bo znam piłkarzy, wiem jak się poruszają i znam ich charakterystyki, a reszta to takie ozdobniki, którymi można mecz bardziej ozdobić albo mniej. Tak jak wspominałem wcześniej o tych presskitach, które dostajemy, to jest największe zagrożenie dla dziennikarza. Bo siadasz do meczu i dostajesz przed spotkaniem 80 stron super presskita z Anglii i masz tam wszystko. Tylko żeby z tym nie utonąć i widza tym nie obciążyć za bardzo. Jedni lubią jak się mówi o tym więcej, inni mniej.

Nigdy wszystkim nie dogodzisz.

Dokładnie. Jestem w stanie sobie wyobrazić, że gdybym skomentował mecz ligi polskiej wymieniając tylko nazwiska, tak jak niektórzy mówią, że Niemcy to wzór komentowania. Bo tam głównie są nazwiska, gra ciszami, czasem coś wtrącisz, ale gdybym tak zrobił, ludzie powiedzieliby, że gość się nie przygotował. Taki byłby tego odbiór, także trzeba to wyważyć. Jeśli stadion żyje i słychać go naprawdę dobrze, to ja lubię, żeby on sam żył. Wtedy czasem pokazuje swojemu współkomentatorowi „cisza”, a jak komentuje z dziupli i widzę, że stadion kipi, to mówię poza transmisją dźwiękowcowi, żeby podkręcił troszkę stadion. Natomiast, jeśli komentujesz mecz w Bełchatowie Rakowa, to po prostu mówisz.

Sprawdzasz sobie Twittera po meczach?

Zawsze zerknę, na swoje listy. Jak mecz nie jest topowy, zazwyczaj nikt się komentatora nie czepia, chyba że ogląda jakiś pasjonat albo ktoś, kto chce coś dodać. Na TT zerkam też czasem w trakcie meczu, co parę minut czy coś się ważnego nie wydarzyło. Zwłaszcza przy ligach zagranicznych, gdzie są te wszystkie OPTA, w Hiszpanii, gdzie jest MisterChip czy Pedro Martin, to na to patrzysz, bo szkoda, żeby umknęła ci jakaś ciekawostka.

Natomiast poniekąd trochę mi szkoda, że to jest, bo np. są tacy komentatorzy, którzy są w stanie ocenić sytuacje komentując „symulka, absolutnie nic nie było” i mija minuta, sędzia idzie do VAR-u i optyka się zmienia – „właśnie przeczytaliśmy na twitterze opinie znanego arbitra, który mówi ewidentny karny. No tak, umknęła nam ta sytuacja”.

Taki komentator już traci w oczach widza…

Zupełnie inna narracja. Marzą mi się te dawne czasy, żeby bez internetu usiąść do meczu i bez możliwości śledzenia tego, co piszą eksperci o nim. Żeby każdy komentator był oceniany na podstawie tego, co sam powiedział, a nie tego, co jeszcze zdołał w czasie meczu doczytać. Pada jakiś przepiękny gol, ooo, przykład Jarosława Niezgody z Rakowem, po poruszeniu nogą.

Coś jak Ronaldinho z Chelsea.

No właśnie. I wtedy chciałbym odróżnić i usłyszeć, któremu komentatorowi otworzy się klapka w głowie i powie, że to jest gol Ronaldinho, a który w ogóle tego nie skojarzy. Dzisiaj jak masz twittera i obserwujesz ileś osób, które mają konkretną wiedzę piłkarską w danej lidze, to po trzydziestu sekundach pięciu ci powie, że to a’la Ronaldinho i ty powiesz to na antenie. Trudno jest odróżnić tego, który miał to w głowie od razu, od tego, który to wyczytał.

Coś w tym jest… Jeśli jesteśmy przy komentowaniu. U ciebie nie ma tylko piłki, bo jest jeszcze siatkówka…

Z dużą pasją!

Odbierz zakład bez ryzyka z kodem GRAMGRUBO500 w BETCLIC – jest już legalny w Polsce!

To musi być zupełnie co innego. W piłce masz ciągłość wydarzeń, a siatkówka działa w konwencji „akcja-przerwa-akcja-przerwa”.

Inny rytm zupełnie. W piłce nożnej rośnie tempo, a w siatkówce masz, raz dwa trzy i koniec.

W siatkówce masz czas, ponieważ jest przerwa i ona chwilę trwa, a w piłce nożnej niewiele się dzieje i nagle długa piłka, z której jest sytuacja sam na sam i trzeba nadążyć.

W siatkówce długa przerwa, ale ona jest głównie dla eksperta, żeby on dokładnie to opisał. Jak jest duża przewaga, to nie musisz dokładnie opisywać każdej akcji. Jeśli jest np. 17:10, możesz pokusić się o jakąś większą analizę, rzucić jakąś ciekawostkę. Ale jeśli masz 21:21, zostaje już tylko mecz.

Jeszcze będąc szefem łódzkiego Przeglądu Sportowego, jeździłem na mecze, pytałem trenerów, graczy o jakieś rzeczy. Starałem się podpatrzeć analizy. Później zajmując się Skrą Bełchatów, meczami domowymi, wyjazdowymi w Lidze Mistrzów, parę razy byłem na odprawach, gdzie mogłem zobaczyć jak to wygląda naprawdę. Byłem też na MŚ w 2006 z ramienia Dziennika Faktu, gdzie zdobyliśmy wicemistrzostwo świata i też odbyłem wiele rozmów z tymi zawodnikami i dało mi to dużo. Ogólnie ja uważam, że bardzo dobrze czuje ten sport, jak na kogoś, kto nie grał.

Jak uważasz, ile dyscyplin komentator jest w stanie ogarnąć, żeby być w nich dobry?

Nie wiem.

Są tacy, którzy specjalizują się w jednej, a są tacy, że dwie i więcej. Takim przykładem jest choćby Edward Durda, którego słyszałem przy naprawdę wielu i był to spory przekrój, a umówmy się, że nie jest to prosta sprawa, bo zazwyczaj każdy ma swoją ulubioną, a drugą gdzieś nieco obok.

Trudno mi powiedzieć, każdy musi sam po sobie ocenić. Siatkówkę kiedyś komentowałem w Sportklubie, z 15 lat temu. Od tamtej pory nie miałem, a wtedy skomentowałem nawet finał, gdy Trento Michała Winiarskiego i Jakuba Bednaruka sięgało po mistrza Włoch, więc duża frajda. To są dyscypliny, jakie śledzę. Dwie każdy powinien być w stanie ogarnąć, ale to też zależy od czasu, który mamy. Teraz, gdy mam dwójkę dzieci, to już nie jest to prosta sprawa, bo nie mam tyle czasu na wszystkie ligi i wszystkie sporty, jak kiedyś ogarniałem, ponieważ doba jest zbyt krótka.

Kilka lat temu mój bardzo dobry szef Piotr Małkowski pytał mnie czy nie skomentowałbym NBA, skoro jak słyszał, że wiele rozmawiałem z chłopakami o lidze, interesuje się nią, codziennie czytam newsletter od NBA, sprawdzam wyniki i kiedy mogę siedzę w nocy i oglądam. Przy czym to nie jest jak piłka, ponieważ zazwyczaj mecz w nocy jest dobrą mobilizacją, żeby posiedzieć i coś zrobić, przy okazji zerkając na mecz NBA. Wracając, zapytał mnie o komentowanie NBA i… pokusa była duża, bo to była liga, którą zawsze uwielbiałem i oglądałem praktycznie odkąd pojawiła się w TVP z godzinnymi skrótami i Włodzimierz Szaranowicz krzyczący „hej hej, tu NBA”. Natomiast pomyślałem sobie, że żeby być wiarygodnym, bo czym innym jest być w pewnej dziedzinie ekspertem, a czym innym zajawkowiczem, który lubi, ale nie jest idealnie zaznajomiony w temacie, więc odpowiedziałem „Piotruś, ja bym potrzebował trzech, czterech miesięcy na to, żeby przez ten czas oglądać przynajmniej cztery-pięć meczów w tygodniu z amerykańskim komentarzem na league passie, żeby poczuć, że ja mogę usiąść i skomentować mecz. Musiałbym wrócić do tego, analizować grę każdej drużyny, poczuć rytm tej ligi, ale fizycznie nie jestem w stanie tego zrobić po prostu”. Pewnie, gdybym był młodszy, gdyby to było 10 lat wcześniej, to bym powiedział, że siadam do league passa, zarywam noce, ponieważ to jest moje przygotowanie do pracy.

Wszystko to zależy od korzeni, czym się zawsze interesowałeś, ale nigdy nie powiedziałbym żadnemu dziennikarzowi, że ktoś zbyt wiele komentuje. Każdy musi sam czuć, na ile jest wiarygodny i nie oszukuje siebie i widza. Wojtka Michałowicza i tak bym nigdy nie dogonił, taki 30-letni background jest nie do przecenienia.

Z tymi korzeniami masz rację, bo jeśli czymś się interesujesz od dziecka, to twoja wiedza, obycie w tej dyscyplinie jest zdecydowanie większe. W moim przypadku tak jest z żużlem, który jest równoległy do piłki.

Jeśli mówisz o tych korzeniach, w moim przypadku zawsze było to rugby, bo miałem niedaleko na stadion Budowlanych Łódź, więc kiedy mogłem, chodziłem na Górniczą. Budowlani zawsze byli w czubie i walczyli o mistrzostwo Polski. Znałem zawsze trenerów, zawodników dobrze. Na „trzecią” połowę też często chodziłem z rugbystami, w ławce w liceum też siedziałem z rugbystą, który mnie często wyciągał na treningi, żebym był rwaczem. Uważam, że jestem idealny na tę pozycję. Rwacz musi być silny, tu się przepchnie, a jednocześnie jest szybki, kopnie piłkę. Ba, nawet Michał Adamczewski, który jest specjalistą od przygotowania fizycznego mówił, że odnalazłbym się na tej pozycji. A znany jest, niestety krzywdząco dla niego, głównie z wywiadu o Pawle Golańskim i nutelli.

Tak, pamiętam ten wywiad

Chociaż uważam, że ten wywiad nieco krzywdy mu zrobił, bo to dobry fachowiec od przygotowania fizycznego. Do tego były rugbista Budowlanych, grał na piątce. Dobrze zbudowany, a piątka to taki chłop, którego przy wrzutach z autu wynoszą na trzecie piętro, żeby złapał piłkę. On niedawno mi nawet przysłał, bo przeglądał archiwum, duży artykuł jaki napisałem z dopiskiem „najlepszy artykuł o rugby jaki przeczytałem”. Ja np. też rugby czuje i gdy przychodzi Andrzej Kopyt czy Krzysiek Serafin do redakcji na Puchar Sześciu Narodów, też z nimi rozmawiam na ten temat, ale gdybym miał komentować, to w życiu tego nie zrobię tak, jak Robert Małolepszy, który siedzi w tym cały czas i zna to.

Chyba najbardziej rozpoznawalny głos rugby

I Przemek Iwańczyk, też z Łodzi, rugby poznał na Górniczej.

To prawda! Gdy byłem mały i gdzieś znalazłem transmisje z rugby, to potem już Przemysława Iwańczyka sobie zakodowałem tylko przy tej dyscyplinie i byłem po latach zszokowany, że to nie tylko rugby jest spectrum jego działań.

Gdyby była możliwość komentarza rugby, to chciałbym się zmierzyć, ale pewnie też wcześniej byłyby długie godziny przygotowań. Jednak należę do tej wąskiej grupy dziennikarzy – tak sądzę – którzy dobrze znają zasady rugby. Bo trzeba wiedzieć, że wielu zawodników ich nie zna i dlatego nie dyskutują z arbitrami. Po pierwsze karna dycha, czyli w rugby jest tak, że o dziesięć metrów przesuwa karnego i grę, więc nikt tego nie robi. Po drugie, jak kiedyś mi powiedział kolega, większość właśnie nie dyskutuje, ponieważ nie zna przepisów. Po prostu trzeba im powiedzieć szybko, że jest młyn i tyle. Często też jest tam bardzo wielu inteligentnych ludzi, mnóstwo studentów, w Budowlanych to było 70% składu.

Jak to było? Rugby to chamski sport dla dżentelmenów, a piłka nożna to dżentelmeński sport dla chamów.

Faktycznie było coś takiego.

Zmieniając temat, jesteś obecny na Twitterze, o którym już kilka razy wspominałeś. Jesteś uzależniony od tego medium?

Myślę, że nie. Jednocześnie uważam, że świat bez social mediów byłby lepszym światem. Ale są takie czasy, że trzeba z nich korzystać. Nie korzystam praktycznie z instagrama, facebooka, zaglądam tam może raz na tydzień i to bardziej, żeby coś wrzucić niż doczytać. Twitter zalicza się do mediów społecznościowych, ale zupełnie innych. Dla mnie to jest taka prywatna agencja prasowa. Jadę sobie pociągiem, autobusem, tramwajem, czekam na kogoś, odpalam Twittera i zerkam sobie. Mam wszystkich obserwowanych posegregowanych na listy, więc jak chce sobie poczytać, co się dzieje w Polsce wybieram jedną listę, jak na świecie, to następną itd. Dzięki Twitterowi nie muszę oglądać serwisów informacyjnych, które obecnie mnie męczą, choć kiedyś TVN24 u mnie leciało przez jakieś 10h na dobę, gdy nie oglądałem meczów, a pisałem teksty z Łodzi. Dzisiaj znacznie rzadziej oglądam, bo informacje czerpię właśnie z TT i jeśli chce sobie rozwinąć, to rozwijam. Oczywiście czasami zbyt wiele piszę, czasem trzeba ugryźć się w język i złapać za palec. Teraz jednak byłem przez kilka dni z synem w Szwajcarii, internet tam jest bardzo drogi, wifi można bardzo rzadko spotkać, ponieważ to też jest ich pomysł, żeby ludzie ze sobą więcej rozmawiali. Wtedy tylko, gdy wracałem do mieszkania, odpalałem TT i zerkałem, co się wydarzyło, ale nie brakowało mi zupełnie. Zauważ też, że rozmawiamy już prawie godzinę i komórki nie chwyciłem, więc nie jestem uzależniony. Natomiast, jak mam dwie, trzy minuty czasu, gdy i tak nie mam co robić albo czekam na kogoś, to odpalę, zerknę sobie, a może akurat jakaś ciekawa informacja zostanie w głowie, może się z czegoś pośmieje albo dowiem się, co się stało na świecie.

Duże audytorium na TT jest dla ciebie czymś, co cieszy czy jednak przeszkadza ze względu na różne reakcje ludzi?

Zawsze, jeśli piszę, chciałbym żeby jak najwięcej ludzi mnie czytało. Gdybym nie chciał, pewnie bym nie pisał. Jest wiele osób, które są tam, ale nie piszą, tylko obserwują i to ich sprawa. Wiadomo, że im więcej obserwujących, tym większa szansa na hejt i na to, że ktoś cie złapie za minimalne słówko, nie będzie coś komuś pasowało czy po prostu będzie chciał się za wszelką cenę przyczepić do czegoś, by nie powiedzieć tego mocniej i dosadniej „przy…”.

Kiedyś to po mnie spływało i ja w ogóle nie blokowałem obserwujących, ignorowałem to po prostu. Najczęściej miało to miejsce przy dyskusjach na tematy sędziowskie i przy tematach Legii. Ludzie tak jakby nie rozumieli, co napisałeś i jeszcze ci wmawiali co innego niż ty napisałeś. Kiedyś puszczałem to mimo uszu, a wcześniej nawet wchodziłem w dyskusje, ale teraz zacząłem banować. Myślałem, że nie będę tego robił, ale stwierdziłem, jeśli ktoś mnie nie szanuje, to ja też szanować nie muszę i taka osoba też nie musi czytać, co ja mam do powiedzenia. Nie jest to duża liczba, ale zdarzają się takie kwiatki.

Nie sposób nie zapytać o ostatnią głośną historię, której byłeś bohaterem. 

Największą moją winą było to, że opisałem jakąś rozmowę dwóch dziewczyn w Warsie. To była sytuacja pod tytułem „złap się za palec, nie pisz, po cholerę ci to”. Siedząc przy piwku, a była godzina 14., więc każdy może sobie sam odpowiedzieć, w jakim byłem stanie wracając pociągiem o tej porze. Dlatego nie pisałem o tym, ponieważ uznałem, że jeśli ktoś mnie szanuje, od razu zdaje sobie sprawę z absurdalności zarzutów. Zgadzało się jedynie to, że jechałem Warsem i piłem piwo. Poza tym jak ktoś się ze mną spotyka prywatnie, ten wie, jak wyglądam i się zachowuję po kilku nawet piwach. Ostatnio bardzo ograniczam ze względu na wagę, ale… lubię ten smak.

Wtedy puściłem to mimo uszu, uznałem, że nie będę niczego prostował. Największą moją winą było to, że czyjąś rozmowę prywatną pokazałem. Tyle że nie wiedziałem kompletnie kto to jest i myślałem, że piszę tweet natury społecznej, żeby przestrzec ludzi, że mają dzieci – tak jak ja – jak te dzieci się zachowują i jak się wyrażają. Później się okazało, że łatwo zidentyfikować tą osobę, o której istnieniu nie wiedziałem. Zaczęły się przeróżne komentarze i obraźliwe wpisy, a ja uznałem, że poniżej pewnego poziomu nie będę się zniżał. Kto mnie zna, kto mnie szanuje, doskonale zdaje sobie sprawę, jak cała sytuacja wyglądała i trochę uwłaczałoby mojej godności, żeby tłumaczyć się z tej sytuacji. Także w Canalu dostałem od wszystkich, od góry drabinki pracowniczej aż do dołu, duże wsparcie a żadne pytanie typu „coś ty zrobił” nie padło.

Teraz też, jeśli ktoś pod moimi wpisami piłkarskimi piszę coś o Warsie i całej tej sytuacji, ale ma to jakiś odsetek poczucia humoru, to uznaję, że odgrzewa kotlety, które już dawno zaśmierdły i po prostu olewam. Natomiast, jeśli widzę jakieś chamskie komentarze na temat tamtej sytuacji, banuję bez ostrzeżenia, bo ktoś nie szanuje mnie i ma na mój temat słabe zdanie.

Miałeś jakiś kontakt z tą osobą?

Absolutnie nie. Zdarzyła się absurdalna sytuacja. Ja sobie mogę zarzucić, że to opisałem, i tyle, koniec. Zresztą więcej na ten temat rozmawiać nie zamierzam, to granice absurdu, coś jak z tym starym dowcipem, gdy gość pyta, dlaczego nie jest już zapraszany na przyjęcia.

– Bo wiesz, ostatnio byłeś na balu i zginęły srebrne sztućce.

– Ale chyba wiecie, że ja ich nie ukradłem?!

– Teraz już tak, znalazły się w zmywarce, ale jednak niesmak wokół twojej osoby pozostał.

To też pokazało, jaki jest świat mediów społecznościowych, gdzie nie opisałeś nikogo z imienia i nazwiska, zwłaszcza, że nie znałeś tej osoby. Do tego nie miałeś złych intencji, a wylał się na ciebie kubeł pomyj.

Po tej sytuacji pojechałem na jakiś mecz i widziałem, że z kim się nie witam, jest taki porozumiewawczy uśmiech na twarzy (śmiech). Każdy, kto mnie zna, nawet się zetknął na chwilę, musi sobie zdawać sprawę jak wyglądała ta sytuacja, więc nawet nie pytał. Miało to swój urok, ale wolę takich na przyszłość unikać. Ta sytuacja nauczyła mnie, żeby pisać o piłce i swojej pracy.

Rozmawiał Rafał Szyszka

Odbierz zakład bez ryzyka z kodem GRAMGRUBO500 w BETCLIC – jest już legalny w Polsce!