Są właściciele i są właściciele. Manchester może pomarzyć o takich, jakich ma Liverpool

18.10.2019

Era sir Aleksa Fergusona była prawdopodobnie największym, najbardziej imponującym zjawiskiem w całej historii piłki nożnej. Ponad ćwierć wieku na ławce jednego klubu i problemy praktycznie wyłącznie na początku, w trakcie budowy zespołu. Teraz czar jednak prysł i robi się coraz gorzej. I to nie bez przyczyny.

O ile Szkot był najlepszym, co mogło spotkać Manchester United, o tyle przejęcie klubu przez rodzinę Glazerów okazało się początkiem koszmaru. Stając się właścicielami United mieli oni „pod sobą” zdecydowanie najlepszy klub w Anglii, który był wręcz potentatem, do tego regularnie odnosił sukcesy w Europie, będąc jedną z największych marek na świecie, całkowicie wolną od długów.

Kolejne lata sukcesywnie zmieniały ten trend, czego kumulacją było wspomniane odejście Fergusona. Wtedy domek z kart się posypał. Obecnie klub wygląda pod kątem sportowym jak wygląda (każdy to doskonale widzi), Old Trafford prosi się o renowację, długi klubu (500 milionów funtów) są najwyższe w Europie, a właściciele bardziej niż o intensywnej pracy nad poprawieniem sytuacji myślą o tym, by Manchester wciąż był okazałą „dojną krową”.

Szacuje się, że Glazerowie podczas niemal 15 lat u sterów „Czerwonych Diabłów”, wyjęli z klubu ok. miliard funtów. To najlepiej pokazuje, czym jest dla nich Manchester United. Idealny kontrast? Liverpool, który po kilku latach zawodów, ale i usilnych starań na szczycie władz kubu, w końcu wrócił do wielkości. John W. Henry, Tom Werner i Mike Gordon w czasie swojego pobytu na Anfield nie wzięli z klubowej kasy choćby jednej pensji. Wszystko, co klub zarobi, jest kierowane w jego rozwój. Wychodzi to całkiem nieźle – od momentu zakupu w 2010 roku za niespełna pół miliarda dolarów, Liverpool powiększył swoją wartość kilkukrotnie.