Paweł Abbott: Już nie ma tak dobrze, że na godzinę do klubu, a później fajrant

26.12.2019
Ostatnia aktualizacja 22 maja, 2020 o 14:21

Paweł Abbott to przykład zawodnika, który po zakończeniu kariery piłkarskiej dał sobie spokój z futbolem. O tym, czym się aktualnie zajmuje, co go zniechęciło do piłki, a także wspólnych treningów z Adebayo Akinfenwą opowiedział nam w krótkiej rozmowie, ponieważ na dłuższe, jak sam mówi, nie ma czasu. 

Czym się pan obecnie zajmuje na co dzień?

Interesem rodzinnym – to ośrodek wczasowy w Dźwirzynie, blisko Kołobrzegu. Akurat właśnie tam przebywam, ponieważ mam różne spotkania. Już nie ma tak, że na godzinę do klubu i do domu na cały dzień.

Ma pan całkiem duże doświadczenie piłkarskie, sporo czasu spędził pan w Anglii. Nie kusiło, żeby związać się z futbolem? 

Miałem już trochę dosyć tej piłki, trochę się zraziłem. A pod koniec kariery już powoli myślałem o ośrodku. W czasie wolnym przyglądałem się, wdrażałem i próbowałem pomagać. Może za dwa-trzy lata zatęsknię bardziej za piłką i będę chciał robić coś z nią związanego, ale nie wydaje mi się w sumie, by to miało nastąpić. Na razie podoba mi się ta praca, którą mam teraz.

Co pana zraziło do piłki? 

Nie chcę się wymądrzać tym, że trochę grałem w Anglii, ale tam z przyjemnością szło się na trening. Można było tam ciężko potrenować, ale też pożartować. I cały czas myśleć o piłce. A w Polsce wygląda to trochę inaczej i trzeba samemu o wszystko zawalczyć. W Anglii szło się do jednego lub drugiego człowieka w klubie i wszystko było załatwione. Mówili: “skup się na treningu, załatwimy tę sprawę”. Do tego trochę się przyzwyczaiłem.

Kiedy przychodził pan do Ruchu Chorzów z Charlton Athletic, z czym się pan zderzył?

Z początku tego nie odczuwałem. Nie wiem, czy to była euforia z powodu powrotu do Polski. Taki jakby nowy rozdział i nie zwracałem na nic nowego uwagi. W Ruchu nie było za bogato, ale były to dobre czasy. Myślę, że różnica infrastruktury była widoczna, inne możliwości. Wiąże się to z wydatkami. Na moim pierwszym treningu w Ruchu  okazało się, że boisko było zamarznięte i musieliśmy pojechać na sztuczne, twarde. Nie było mi łatwo, co mogłem zauważyć po grze i trudno było mi się odnaleźć. Potem się przyzwyczaiłem i było już lepiej.

Który okres w Anglii wspomina pan najlepiej?

Czas w Huddersfield. To był najlepszy okres w mojej karierze, ale nie mam żadnych szczególnych sytuacji, które najbardziej wspominam.

Podobno w Huddersfield do tej pory pamiętają, co pan potrafił zrobić w ataku i wciąż witają pana z otwartymi ramionami.

Zaprosił mnie kiedyś Andy Booth, z którym grałem w ataku. Teraz został ambasadorem Huddersfield. Wcześniej byłem w sklepie klubowym. Mój syn się urodził w tym mieście i za każdym razem, gdy jest tam ze mną, chce kupić koszulkę tego klubu. Ktoś ze sklepu przekazał, że tam byłem i Andy dzwonił do mnie, żebym wpadł na mecz, ale byłem już wtedy w Polsce. Powiedział, żebym odezwał się następnym razem. I się umówiliśmy.

Jak wyglądała atmosfera w zespole “Terrierów”?

Gdy tam trafiłem w środku sezonu, atmosfera się odradzała. Na początku klub zbankrutował i przejął go nowy właściciel. Grało wtedy w zespole dużo młodzieżowców, wychowanków. Dołączyłem do nich już w trakcie sezonu i wywalczyliśmy awans. Potem byliśmy w League One. Raz graliśmy w barażach, raz nam niewiele do nich zabrakło. I po trzech latach odszedłem do Swansea.

Ma pan brytyjskie obywatelstwo. Był pan traktowany jak “swój” czy jak Polak?

Jak Polak, mimo że mam akcent angielski i urodziłem się w Anglii. Śmiali się, że jestem Polakiem z akcentem z Yorkshire. Zawsze też mówiłem, że będę chciał wrócić do kraju, z którym jestem związany.

Czuł się pan tam jednak lepiej niż w Polsce. Gdyby dostał pan propozycję z któregoś z tamtejszych klubów, zastanowiłby się pan nad nią?

W tym momencie na pewno nie, gdyż rozwijamy teraz rodzinny biznes. Może bezpośrednio po zakończeniu kariery mógłbym spróbować. Zależy też, w jakiej roli miałbym pracować.

A w jakiej roli by pan siebie widział?

Na pewno nie mógłbym pracować z młodymi piłkarzami, tylko gdzieś przy pierwszym zespole. Wtedy bym się zastanowił, gdybym dostał konkretną ofertę.

Co mógłby pan przekazać zawodnikom?

Mój syn gra w Arce i chodzę czasami do nich na treningi. Zresztą trener pozwolił, żebym przychodził. Wiadomo, gdy mam zobowiązania i jestem w Dźwirzynie, nie mogę wpaść. Gdy jednak mam czas, mogę do nich zawsze zawitać. Czasami staram się coś pokazać chłopakom, ale jakoś bardzo mnie to nie kręci.

Syn od zawsze interesował się futbolem i chciał zostać piłkarzem?

Tak, już od najmłodszych lat kopał piłkę. Żadne inne sporty go nie interesowały. Jeździliśmy razem na mecze, gdy nie kolidowały z moimi.

Z którymi zawodnikami grało się panu najlepiej? 

Fajnie mi się grało właśnie ze wspomnianym wcześniej Andym Boothem w Hudderfield. W Arce rozumiałem się dobrze z Rafałem Siemaszko, współpracowaliśmy razem w ataku. I jeszcze Michał Nalepa. Lubię takich środkowych pomocników, którzy wychodzą do gry i od razu patrzą do przodu. Wielu jest zawodników na tej pozycji, co patrzą do tyłu i do boku. A Michał, jeszcze jak z nim grałem, odwracał się i od razu patrzył do przodu. Często szedł na ścianę ze mną, co bardzo mi odpowiadało.

I dużo dobrych rzeczy mówi się o nim, jeśli chodzi o charakter.

Można powiedzieć, że dobrze wszedł w ten zespół. Potem miał trudny rok-dwa lata, gdy nie było wiadomo, co z tego będzie, ale ostatecznie pokazał swój charakter.

Ogólnie w sezonie, gdy wywalczyliśmy awans do ekstraklasy, dużo grał w rundzie wiosennej. Później, nie wiem dlaczego, stracił miejsce na wiosnę. Nie załamał się, dalej pracował i udowodnił, że warto stawiać na niego.

Teraz jest jednym z kluczowych zawodników Arki.

Gdyby dano mu więcej grać już wcześniej, byłby nim już dawno. Już wtedy nawet gdy nam nie szło, on brał grę na siebie i sam wygrywał dla nas mecze. A miał wtedy dopiero dwadzieścia lat. Trochę szkoda, że nie grał więcej… Na pewno nauczył się dużo, wyciągnął jakieś tam wnioski, stał się mocniejszy psychicznie, ma lepszy charakter. Teraz to widać w jego występach.

Wróćmy do Anglii. Jak wyglądały pana pierwsze kroki w tamtejszym futbolu?

Gdy mieliśmy biegi, ćwiczenia wydolnościowe, to się śmiali ze mnie! Różnica między Polską a Zachodem w tempie gry to niebo a ziemia. Dlatego trudno było się dostosować. Przepracowałem tam całe lato, gdy mieliśmy wolne i jakoś potem sobie radziłem. Chyba każdy, kto wyjeżdża na Zachód mówi potem, że w Polsce na treningach nie ma takiej intensywności.

Ekstraklasę porównałbym do środka Championship. Czysto piłkarsko, zespoły by sobie tam poradziły. Tylko dochodzi tu jeszcze tempo gry, fizyczność. Wtedy jest mniej czasu i cechy piłkarskie wtedy uciekają, bo jest po prostu ciężej. Do tego też musiałem się dostosować.

Pamiętam z tamtych czasów tabele z nagłówkami “Polacy za granicą” i był pan przez jakiś czas w czołówce najlepszych strzelców. Chociaż nie mówiło się o panu za dużo.

Wtedy internet się dopiero rozwijał, były inne czasy. Teraz łatwiej można być na świeczniku. Wydaje mi się też, że grałem w tych niższych ligach, o których Polacy nie wiedzieli zbyt dużo.

Później w League One grali Bartosz Białkowski czy Grzegorz Rasiak i o ich poczynaniach było już głośniej.

Grzegorz Rasiak grał w reprezentacji, a też nie zawsze było mu łatwo w niższych ligach. Na pewno ciężej się tam gra. Śmieją się, że to jest kopanina, ale tam jest mniej czasu na podejmowanie decyzji. Nie można przyjąć i rozegrać, jak się chce i gdy ktoś naciska, trzeba szybko się pozbyć piłki.

Szczególnie, gdy naciska piłkarz takiej postury, jak Adebayo Akinfenwa, z którym pan grał przez jakiś czas.

To był zwyrol! Akurat, gdy przychodziłem do Swansea, to za niego i za dużo razem nie graliśmy. Z jednej strony to wielki człowiek, ale z drugiej miły i łagodny.

Jest pan zadowolony ze swojej kariery?

Każdy mógłby powiedzieć, że coś mógłby zrobić inaczej i teoretycznie powinno być lepiej, ale nie wiadomo. Może gdybym wybrał inaczej, okazałoby się potem gorzej. Na przykład mogłem trochę dłużej zostać w Huddersfield. Nie dogadywałem się z trenerem i ten chciał mnie wypchnąć na siłę. Mogłem wtedy zostać, bo zwolnili go po miesiącu albo dwóch. Przyszedłby nowy trener i miałbym czystą kartę. Niczego jednak nie żałuję, to co było, miało być. Nie ma sensu gdybać.

ROZMAWIAŁ: PRZEMYSŁAW CHLEBICKI

Fot. YouTube