#1 Mecz o Życie – „Wisielcy”

01.01.2020
Ostatnia aktualizacja 23 stycznia, 2020 o 14:11

Postanowiliśmy ruszyć z nowym cyklem z gatunku czegoś w rodzaju football fiction. Dość nietypową, ponieważ czegoś takiego jeszcze nie było w polskich mediach sportowych. „Mecz o Życie”, bo tak nazywa się ta seria jest kryminałem, w którym głównymi bohaterami są osoby ze świata futbolu. By nie było jednak zbyt nudno, występują pod fikcyjnymi nazwiskami. Tym samym będziecie mieli dodatkową zabawę, by odgadnąć kim jest detektyw Sierniak, Janusz myśliwy, czy wiele innych postaci. Kolejne odcinki będziemy publikować, co jakiś czas. Intensywność zależy od tego, jak wam się spodoba ten pomysł… Zapraszamy do lektury pierwszego odcinka.

1 rozdział – Wisielcy 

Przy prawidłowo wykonanej egzekucji zgon następuje poprzez przerwanie rdzenia kręgowego w odcinku szyjnym. Im dłuższy sznur, tym lepiej – większa pewność śmierci. Źle dobrany wydłuża koniec żywota nieznacznie.

Na pozór to tylko prosta fizyka – siła bezwładności. Rdzeń kręgowy ulega zerwaniu pod wpływem siły, która wytwarza się w momencie raptownego zatrzymania ciała przez pętle.

Aby poprawnie – bezboleśnie – wykonać karę śmierci poprzez powieszenie kat miał za zadanie zmierzyć i zważyć skazańca. Dopiero wtedy mógł dobrać odpowiednią długość sznura. Śmierć przychodziła wówczas momentalnie. Gdy jednak sznur jest zbyt krótki, nie następuje przerwanie rdzenia kręgowego. Ofiara umiera poprzez uduszenie, ponieważ powietrze nie dopływa do płuc, co powoduje ból skazańca. Dopiero po kilku sekundach następuje utrata przytomności, po kilku minutach zgon – koniec.

***

Charakterystyczny zapach unosił się ze starej leśniczówki na skraju lasu, która sądząc po nienaruszonej trawie wokół drewnianego domku, dawno nie była przez nikogo odwiedzana. Na dachu więcej było mchu niż dachówek, co właściwie było niedookreślenia z oddali. Domek był ukryty między koronami dębowych drzew. Dopiero podchodząc bliżej można było zauważyć defekty opuszczonej przed laty leśniczówki. Dziury w ścianach, częściowo powybijane okna, blacha upozorowana na drzwi. Całość jednoznacznie stwierdzała brak ludzkiego życia w tym rejonie od bardzo długiego czasu. Dopiero po wydzieleniu pierwszej ścieżki, od wielu lat, w trawie osiągającej wzrost karła, można było dostrzec jedyną niepasującą rzecz w tej układance. Drzwi wykonane z zardzewiałej już blachy były zaryglowane nowiutką błyszczącą kłódką.

Tajemniczy, nieprzyjemny zapach ulatujący w promieniu kilkuset metrów od domku, skłonił dwóch zagubionych myśliwych do pójścia jego śladem i sprawdzenia, co jest przyczyną. Początkowo byli pewni, że to padlina.

– Daj spokój Janusz, nie chce mi się przeciskać przez te krzaki, żeby zobaczyć zdechłego dzika.

Janusz był starszym mężczyzna, którego czas nie oszczędził, o czym świadczyły liczne zmarszczki i zapadnięte poliki. Karnacji nie miał już żadnej, gdyż był czerwony, ale nie z natury. Buteleczka wódki schowana w przedniej kieszeni kamizelki na pewno nie była jego pierwszą, dziesiątą, czy setną. Musiał ich wypić znacznie więcej. Co potwierdzał dodatkowo jego zachrypnięty głos, który dodawał mu powagi i idealnie komponował się z resztą facjaty.

– Mówię ci, że to będzie jeleń, duży jeleń z wykurwistym porożem. Nie chcesz iść to zostań, ale nie myśl, że kasą podzielimy się wtedy na pół. Ni chuja misiek!

– Pal cię licho, to po małym i ruszamy w ten pierdolony busz.

W tam samym momencie pociągnęli haust wódki ze swoich butelek, które równocześnie wyrzucili w stronę domku, do którego mieli zamiar dotrzeć lada moment. Janusz radził sobie w chaszczach z dużo większą sprawnością niż Jan, który był od niego znacznie mniejszy, ale dużo lepiej zbudowany. Sylwetka sportowca na emeryturze, który lubi sobie jeszcze pobiegać i machnąć na siłowni żelastwem. Wcześniej brunet, który niebawem zamieni się w szaraczka. Twarz posępna o ciemnej karnacji. Nad okiem duża blizna, która dodawała mu więcej uroku niż szpetności.

Byli już w połowie drogi, a smród był wprost proporcjonalny do brzęczenia much. Z każdym krokiem było głośniej i bardziej cuchnąco. Gdy przebili się przez kilkunastometrowy gąszcz trawy, wyszli przed drzwiami chaty. Smród i cały rój owadów różnej maści oszołomił ich do tego stopnia, że zupełnie nie zwrócili uwagi na brak trawy przed drzwiami. Zupełnie tak jakby ktoś ją wcześniej wyrwał. Podobnie było z kłódką, która na pierwszy rzut oka nie pasowała do tej rudery. Janusz i Jan uznali to jednak za normalny stan rzeczy.

– Dobra, drzwi są zamknięte. Idź z tej strony Janek, a ja pójdę z drugiej. Jak zobaczysz co tam leży to krzycz, bo niespecjalnie chce mi się obchodzić tę budę.

Stary domek posiadał kilka dużych podwójnych okien, które rozmieszczone były symetrycznie. Dojście do nich nie było jednak prostą sprawą, gdyż tym razem nie tylko długa trawa zasłaniała do nich dostęp, ale i krzaki zmieszane z pokrzywami. Ponadto sprawy nie ułatwiały muchy, które wyczuły obecność spoconych intruzów.

– Janusz, ja to pierdolę! Jak tu nie będzie największego poroża w Europie to jesteśmy durniami dekady. Widzisz coś?

Zamiast odpowiedzi po minucie było słychać odgłos wymiotowania.

– Co jest Janusz, połknąłeś muchę?

Znowu to samo, powtórne wymioty.

-Ej stary, co tam się kurwa dzieje?

Odpowiedź nie nadeszła, ale nie musiała, ponieważ i drugi mężczyzna wreszcie dotarł do okna. Brzęczenie much było głośniejsze niż myśli, a odór z chaty stał się nie do zniesienia. Widok był równie przerażający, jak intensywność brzęczenia insektów i tajemniczego smrodu śmierci.

– Matko Boska, uciekajmy stąd, trzeba zadzwonić na policję.

***

Wracałem z Berlina do Gdańska po konsultacji w sprawie zamordowanego polityka i jedyne o czym marzyłem, to wziąć ciepły prysznic we własnej wannie, a później zasnąć jak niemowlak. Ale tylko na chwilę, ponieważ córka od ponad miesiąca próbowała opowiedzieć mi o kolejnym pasie, który zdobyła w karate. Ten fakt cały czas korcił mnie, żeby odmówić wywiadu, na który umawiałem się już od tygodni. Nie chciało mi się znowu odpowiadać na te same pytania o oryginalności mojego zawodu po karierze piłkarskiej. Inni zostają menagerami, albo trenerami, a ty zostałeś detektywem, dlaczego? Nudy, nudy i jeszcze raz nudy. Ile razy można odpowiadać na to samo pytanie. Kompletnie nie miałem pojęcia komu nadal chce się o tym czytać. Ale ten chłopak nalegał od kilku tygodni, a odmawiałem mu już, co najmniej kilka razy. Niestety, ale wiedziałem, że to już czas najwyższy na stracenie tej niezwykle cennej godziny, biorąc pod uwagę fakt, że moja córka i żona będą musiały poczekać nam mnie trochę dłużej.

Telefon zaczął wibrować tuż po wylądowaniu, ale do rozmowy było jeszcze 20 minut. Byłem pewny, że to ten dziennikarz. Zwłaszcza, gdy wyświetlił mi się prywatny numer. Dlatego nim coś powiedział, uprzedziłem go: – Dobry wieczór, jestem już na miejscu, ale potrzebuję kilkunastu minut, by się ogarnąć.

– Detektyw Andrzej Sierniak?

– Tak, ale…

Po tonie głosy od razu wyczułem, że chodzi o kolejne zlecenie. Chciałem powiedzieć, że na pewno nie ma mowy o kolejnych konsultacjach, czy nowej sprawie. Miałem wreszcie spotkać się z córką i gdybym tego nie zrobił, żona by mnie zabiła. Zresztą sam bardzo pragnąłem spotkania z moimi dziewczynami. On był jednak na tyle podniecony i zarówno przerażony, że kompletnie nie zwrócił uwagi na moje tłumaczenia

– Znaleźliśmy ich detektywie.

Po tych słowach od razu wiedziałem o co chodzi i ze wstydem muszę stwierdzić, że kompletnie zapomniałem w tym momencie o rodzinie, a tym bardziej o wywiadzie, którego znowu nie udzieliłem. Zdołałem powiedzieć tylko jedno słowo: – Wszystkich?

– Tak, całą piątkę! Byli w starej leśniczówce w malutkiej wsi nieopodal Bydgoszczy. Musi pan to zobaczyć, technicy już tam są i za chwilkę zaczną oględziny… Z tego wszystkiego zapomniałem się jeszcze przedstawić, naczelny inspektor Andrzej Kostrzewski.

– Niech pan mi tylko powie, jak zginęli?

– Wygląda to na masowe samobójstwo, ale od razu widać, że coś tutaj nie gra.

– Proszę mi wysłać adres sms-em. Będę tam, tak szybko, jak tylko się uda.

W głowie miałem tysiąc myśli i kompletnie nie wiedziałem na czym się skupić. Jak dotąd w mojej krótkiej karierze detektywa nigdy nie przyszło mi pracować przy tak dużej sprawie, a do tego dotyczącej ludzi, których znałem. Jednych trochę lepiej, drugich mniej. Ale jednak! W końcu przez wiele lat graliśmy razem w polskiej lidze, a z niektórymi miałem okazję dzielić szatnię w reprezentacji i klubie… Chociaż zaginęli ponad pół roku temu i nie miałem wątpliwości, że to nie przypadek, w człowieku i tak tliła się iskierka nadziei. W przypadku zaginięć, nawet długoletnich zawsze jest nadzieja póki nie ma ciała. Tutaj właśnie umarła i to pięciokrotnie. Przerażała mnie myśl o tym, co będzie działo się w domach tych chłopaków. Hektolitry łez matek, żon, dzieci. Ludzki dramat.

Do żony Ani zadzwoniłem dopiero jak byłem już w drodze do Więcborka, bo właśnie tam dokonano tego makabrycznego odkrycia. Kostrzewski podstawił po mnie radiowóz na lotnisku i po trzech minutach byłem już na trasie prowadzącej do Bydgoszczy. Ostatecznie okazało się, że Więcbork nie był małą wsią, tylko małym miasteczkiem. Podróż mimo to mijała mi bardzo długo. Z jednej strony miałem wyrzuty sumienia, ponieważ po raz kolejny zawiodłem rodzinę, a na tym etapie nie mogłem Ani powiedzieć dlaczego znowu jadę do pracy zamiast do domu. Nagły wypadek to było jedyne co mogłem wymruczeć pod nosem, a to przecież mówiłem zawsze w takich sytuacjach. Wiedziałem jednak, że gdy niebawem media nagłośnią sprawę, zrozumie. Na razie jednak myślała, że to kolejny zamordowany polityk, czy bogaty przedsiębiorca. Fakt, że nawet nie zapytała, gdzie jadę i na ile dni był najlepszym dowodem na jej rozczarowanie. Z drugiej strony cały czas myślałem o tym, co tam zobaczę.

Policjant, który zawoził mnie na miejsce zbrodni był „niemową”, ale kompletnie mi to nie przeszkadzało, ponieważ i tak nie znał szczegółów sprawy. Właściwie to wiedział mniej ode mnie, a w tamtym momencie nie miałem ochoty na typowo kurtuazyjne rozmowy o pogodzie, czy futbolu.

Dopiero gdy przejeżdżaliśmy przez to malutkie miasteczko, zdałem sobie sprawę, że jest już bardzo późna godzina. Wszystkie sklepy były pozamykane, a na ulicach nie było żadnej żywej duszy. Spojrzałem na zegarek, wskazówki wskazywały 23:25. Pomimo to na miejscu byliśmy dopiero grubo po północy, ponieważ dwa kilometry musieliśmy iść pieszo. Nie było możliwości, by pod leśniczówkę podjechać samochodem.

Dopiero idąc pieszo zaczęliśmy rozmawiać o wszystkim i niczym. To dość powszechna reakcja każdego człowieka, który musi przedzierać się późną nocą przez ciemny las. Co prawda nie boję się ciemności, ale obecność policjanta z bronią za pazuchą dodawała mi otuchy. Z każdym krokiem w oddali paliło się coraz więcej światełek wywodzących się z latarek policjantów. Nieuchronnie zbliżaliśmy się do miejsca, gdzie miałem poznać odpowiedzi na pytania, które nie pozwalały mi spać od miesięcy.

Jakie było moje zdziwienie, gdy w jednym z policyjnych namiotów zobaczyłem Janusza owiniętego w dwa grube koce z kubkiem herbaty w ręku. Po chwili podszedł do mnie jeden z policjantów i powiedział, że zaprowadzi mnie do komendanta kryminalnej, który do przybycia Kostrzewskiego miał dowodzić akcją. Nie wytrzymałem i od razu zapytałem, co tutaj robi Janusz?

– To on ich znalazł z jakimś kumplem.

Ciąg dalszy nastąpi.

Autor wzorował się na powieściach Tess Gerritsen i Simona Becketta