Marcin Cabaj: „Było kilka elementów, nad którymi mogłem bardziej popracować”

28.01.2020
Ostatnia aktualizacja 22 maja, 2020 o 14:21

Z którym zawodnikiem najbardziej kojarzymy Cracovię w latach 2000.? Jedną z najczęstszych odpowiedzi na to pytanie jest bez wątpienia Marcin Cabaj. Bramkarz w tym roku skończy 40. lat, aczkolwiek wciąż występuje w IV-ligowych Wiślanach Jaśkowice. Dlaczego wybrał grę na peryferiach futbolu, choć miał ofertę z I ligi? Jak łączy pracę z rezerwami Cracovii z grą w zespole ligowego rywala? Jak oceniłby siebie z czasów gry w barwach „Pasów”? O tym i nie tylko w naszej rozmowie.

***

Miał pan przed sezonem oferty z wyższych lig, a ostatecznie trafił pan do Wiślan Jaśkowice, występujących w piątek klasie rozgrywkowej. Dlaczego zdecydował się pan na taki wybór?

Miałem oferty z Sandecji Nowy Sącz i Motoru Lublin. Postanowiłem jednak, że w tym sezonie bardziej się skoncentruję na pracy trenerskiej. Pracuję w Cracovii, poza tym prowadzę akademię bramkarską. Stąd podjąłem decyzję, by kontynuować swoją piłkarską karierę w Jaśkowicach.

Grał pan w ekstraklasie, ostatnio I lidze. Czym się różni gra na piątym poziomie z perspektywy bramkarza?

Na pewno można tutaj dostrzec zupełnie inną kulturę gry. Tutaj jest więcej przypadków niż w pełni zamierzonych zagrań. Mogę jednak powiedzieć, że czuję satysfakcję z gry w drużynie Wiślan, dobrze się tu czuję.

W tej chwili o awans do III ligi walczą bezpośrednio Wiślanie – w których pan gra oraz rezerwy Cracovii, z którymi pan pracuje jako trener. Można pogodzić to, że jest pan związany z zespołami, które mają praktycznie taki sam cel?

Po prostu w meczu pomiędzy tymi dwoma zespołami nie brałem udziału. Nie grałem ani nie byłem na ławce.

To było pana celowe zachowanie?

Nie chciałem wtedy zagrać, to byłoby nie w porządku wobec obu drużyn. Ktoś potem by powiedział, że pomagam jednej czy drugiej drużynie… Myślę, że taką samą decyzję podejmę w rundzie wiosennej, gdy zespoły znów się zmierzą ze sobą.

Cofnijmy się o kilka lat, ponieważ już trochę czasu pracuje pan z Cracovią w roli trenera. Jak wyglądały kulisy pana powrotu?

Skończyła się wtedy moja przygoda z Widzewem Łódź, który ratowaliśmy przed spadkiem do II ligi. Trenerem klubu był wtedy Wojciech Stawowy, z którym pracowałem wcześniej w Cracovii. Nie udało nam się, a Widzew się rozpadł. Otrzymałem propozycję powrotu do Cracovii. Prezes spytał, czy chciałbym spróbować tam swoich sił jako trener. Skorzystałem z tej opcji i do dziś pracuję z rezerwami klubu.

Porozmawiajmy teraz trochę o czasach, gdy był pan zawodnikiem „Pasów”. Spędził pan tam siedem lat. Co pan najlepiej wspomina z tego okresu?

Najlepiej wspominam kolejne awanse, z trzeciej ligi do drugiej, a potem do ekstraklasy. Zrobiliśmy to w dobrym stylu, mieliśmy fajną ekipę. Po awansie do najwyższej ligi mieliśmy wiele udanych występów, szczególnie pod wodzą trenera Stawowego. W pierwszym sezonie niewiele nam zabrakło do gry w eliminacjach Pucharu UEFA, natomiast w drugim zajmowaliśmy przez pewien czas miejsce na podium. Byliśmy wtedy chwaleni przez wszystkich.

Został pan doceniony – wkrótce otrzymał pan powołanie do reprezentacji.

Przez osiem miesięcy jeździłem na zgrupowania kadry Pawła Janasa. Nie zagrałem jednak w żadnym meczu, ponieważ rywalizacja była dość duża. Jerzy Dudek, Artur Boruc… Najwyraźniej jednak selekcjoner we mnie coś widział i zwrócił uwagę na moją dobrą postawę w lidze. Poza tym, otrzymywałem powołania również do kadry B.

Wciąż utrzymuje pan kontakt z kolegami z tamtej Cracovii? Oczywiście pomijając Piotra Gizę, z którym pracuje pan na co dzień.

Żyjemy w dobrych relacjach, spotykamy się. Spędziliśmy razem kilka udanych sezonów. Właśnie to sprawiło, że kontakt utrzymujemy do dzisiaj.

Jak oceniłby pan swoją boiskową postawę z czasów gry w Cracovii z obecnej perspektywy – trenera bramkarzy?

Pewnie uważałbym: “bardzo dobry bramkarz”, natomiast pracowałbym ze sobą nieco inaczej niż moi ówcześni trenerzy. Teraz sądzę, że było kilka elementów, nad którymi mogłem bardziej popracować. Dzisiaj rozmawiałem właśnie z Bartkiem Pawłowskim na temat mojej gry w ekstraklasie. Wtedy tak naprawdę dopiero zaczynałem swoją poważną karierę. Przed tym, jak trafiłem do Cracovii, nigdzie nie byłem pierwszym bramkarzem. Tak było choćby w Łęcznej. Z perspektywy czasu myślę, że mogłem po prostu inaczej trenować. Nie mogę jednak sobie zarzucić tego, że na treningach nie dawałem z siebie stu procent.

Po Cracovii trafił pan do Izraela. Pierwszy wyjazd za granicę, musiał pan się odnaleźć w nieco innej rzeczywistości. Jak to wyglądało?

Początek wydawał się udany, ale życie pokazało, że nie było tam tak kolorowo, jak przedstawiali to działacze. Na pewno się cieszę, że tam pojechałem, spędziłem pół roku w innym kraju, poznałem inną kulturę. Oprócz tego, że nie udało mi się tam na dłużej zakotwiczyć, uważam to za fajną przygodę.

A zdarzały się problemy z powodów politycznych?

Tak naprawdę głównie dlatego stamtąd odszedłem. Akurat wtedy, gdy rodzina do mnie przyleciała, w Izraelu były jakieś naloty rakietowe. Musiałem przeprowadzić się z Beer Szewy do Tel-Avivu, bo działy się tam różne naprawdę straszne rzeczy.

Porozmawiajmy teraz o Garbarni, w której pan występował przez ostatnich kilka lat. Jak pan ocenia tamten okres?

Przypomniały mi się wtedy stare dobre czasy. W końcu wróciłem do Krakowa. Mieliśmy fajną drużynę – dogadywaliśmy się nie tylko na boisku, ale także poza nim, tak jak w Cracovii. Po awansie do I ligi było trochę trudniej. Odszedł wtedy trener Hajdo. Przeciwnicy niestety okazali się dla nas za mocni i szybko pożegnaliśmy się z ligą.

Jak pan uważa, ile lat jeszcze będzie pan w stanie grać?

Jeśli ominą mnie problemy z kolanami, będę mógł grać długo. Zdrowie najważniejsze, choć kondycja już nie ta, co kilka lat temu. Na razie daję radę i planuję do czerwca grać w Wiślanach, a potem zobaczę, co dalej.

ROZMAWIAŁ: PRZEMYSŁAW CHLEBICKI

Fot. YouTube