W poszukiwaniu „international level”. Legia nie może kupować towaru z wywieszką „sale”

13.07.2020

Dwa dni po przypieczętowaniu przez Legię Warszawa mistrzostwa Polski chciałem być niekonwencjonalny. I nie poświęcić tego miejsca tylko i wyłącznie ekipie ze stolicy. Także dlatego,  że w ostatnim czasie o klubie z Łazienkowskiej dla polsatsport.pl, napisałem już tyle, także wczoraj, że wydawało się, że już nic nowego i oryginalnego do głowy mi nie przyjdzie. A jednak byłem w błędzie…

Oglądając wieczorną Ligę Plus Extra w Canal Plus trener Aleksandar Vuković nieco mnie zaskoczył. Otwarcie i bez skrępowania jasno sprecyzował, że by zrobić krok dalej – wiadomo dokąd – drużyna potrzebuje pięciu- sześciu wzmocnień. Słowa o „połowie drogi”, o której „Vuko” mówił już wcześniej, nabierają więc kolejnego znaczenia.  Choć wiadomo, że każdy zespół potrzebuje szerokiej kadry równorzędnych piłkarzy, to być może Legia walcząca o puchary powinna być zmieniona właśnie w połowie! Takie jest w każdym razie życzenie – albo marzenie – jej szkoleniowca. Nikt jednak nie wie lepiej, co Legii jest w tej chwili niezbędne.

Wiadomo, że najważniejszy będzie nowy napastnik. Na miarę Nemanji Nikolicia albo Aleksandara Prijvovicia. Thomas Pekhart i Jose Kante to klasa ale … tylko „krajowa”, stosując terminologię z niemieckiego „Kickera”, a także „Piłki Nożnej”, które w taki sposób określają jakość piłkarzy w swoich rankingach dzieląc ich także na „międzynarodową”, „reprezentacyjną” czy „światową”.  Najlepszym strzelcem Legii w mistrzowskim sezonie jest bowiem ciągle – i będzie – oddychający od zimy amerykańskim powietrzem Jarosław Niezgoda.

Wiadomo, że drugą, a może i bardziej newralgiczną pozycją jest bramkarz. Kto wie, czy gdyby nie przerwa na pandemię i przesunięcie sezonu na lipiec, warszawski klub nie miałby szansy na dublet? Mimo, że z zasady w Pucharze Polski broniła „dwójka”, to przy niepewnej dyspozycji Radosława Cierzniaka we wtorek w Krakowie w półfinale nie zagrałby Wojciech Muzyk, a trenujący już w Monaco Radosław Majecki. Stawka tego meczu była zbyt wysoka, by dawać szansę bramkarzowi „numer 3”. Nie jesteśmy w stanie jednoznacznie stwierdzić, że zatrzymałoby to Cracovię, bo tego dnia zespół Michała Probierza była mocna w każdym elemencie.

„Muzol” jednak przy obu szybko straconych przez Legię bramkach nie tylko nie pomógł, ale i w przypadku drugiej mocno się do niej przyczynił. Los dał mu niezwykłą, pewnie nie powtarzalną szansę by zbudować swoją karierę. Niestety. Chłopak tak świetnie radzący sobie wcześniej w Olimpii Grudziądz czy drugim zespole z Łazienkowskiej, gdzie nie tylko nie zawalił żadnego ze spotkań, ale zaliczył też wiele kluczowych interwencji,  miał wyjątkowego niefarta. Najpierw w debiucie w Legnicy w ¼ finału Pucharu Polski z Miedzią zaliczył złe wyjście na przedpole, co poskutkowało kontaktowym golem i nerwami w końcówce. Przed tygodniem przy Bułgarskiej był co prawda bez winy, ale Kamil Jóźwiak pokonał go rzadko spotykanym trafieniem .. plecami. We wtorek znalazł trzy „w sieci” przy Kałuży pod Wawelem. 21-latek chciał marzyć o takim wejściu do Legii jak półtora roku temu Majecki, który w konkursie jedenastek wybronił drużynie pucharowe spotkanie z Piastem Gliwice. Perfekcyjnie wykorzystał swą szansę choć w kadrze poza Cierzniakiem był wtedy przecież prawdziwy lider między słupkami wcześniejszych sezonów Arkadiusz Malarz, którego kilka miesięcy wcześniej niektórzy widzieli nawet w reprezentacji Polski i to na Mistrzostwa Świata jako doświadczony „back-up” dla dwójki Szczęsny-Fabiański.

Z bramkarzem jest często jak z randką. Liczy się pierwsze wrażenie. Majecki – w przeciwieństwie do Muzyka – zdobył serce i uznanie już na „dzień dobry”. Nieoczywista decyzja o wprowadzeniu go wtedy do bramki pozostaje jedynym pozytywem z pobytu w Warszawie Ricardo Sa Pinto. Dziś także dzięki temu Dariusz Mioduski ma coś odłożone na letnie zakupy. Choć wiadomo, że klubu takiego jak Legia nie mogą interesować jedynie typowe dla tego okresu „wyprzedaże” oznaczone plakietkami „sale”.

W powrót Dusana Kuciaka nie wierzę. Dominik Hładun też nie daje w mojej opinii gwarancji, że wprowadzi Legię na wyższy „level”. Poza tym Zagłębie, jak wiemy, po transferze Bartosza Slisza mocno się ceni.  Dlatego wiele wskazuje na to, że zarówno nowy bramkarz jak i nowy napastnik „na Europę”” trafi na Łazienkowską z zagranicy. I raczej nie z hiszpańskiej trzeciej ligi. Drzwi do Europy nie mogą być dla nas po raz kolejny szczelnie zamknięte.

Dziennikarz Polsatu Sport, Bożydar Iwanow