Legia mistrzem Polski, ale na początku nie było kolorowo

13.07.2020

Legia Warszawa w ubiegły weekend zdobyła mistrzostwo Polski. Chociaż zapewniła sobie to na dwie kolejki przed końcem i mogła dokonać tego jeszcze wcześniej, były momenty, że Legia mogła drżeć o zdobycie trofeum. Można powiedzieć, że droga Legionistów do mistrzostwa nie była usłana różami. Nie ukrywajmy, ten sukces jest oparty w dużej mierze również na słabości bezpośrednich rywali. I to stwierdzenie nie przynosi Legii ujmy, a wręcz przeciwnie – czyni z niej silniejszego mistrza.

Zamazać plamę po ubiegłym sezonie

Legia to zespół, który do każdego sezonu podchodzi z nastawieniem, że musi zdobyć tytuł. Nic dziwnego – w latach dziesiątych drużyna zdobyła połowę mistrzostw. Owszem, można mówić, że Legia była też przy okazji najbogatszym zespołem, ale w naszej lidze nie pieniądze grają główną rolę, a umiejętne zarządzanie. Gdyby chodziło tylko o względy finansowe, Piast nie miałby większych szans na tytuł, a to się jednak stało w ubiegłym roku.

Podrażniona drugim miejscem w ubiegłym sezonie wręcz musiała w obecnych rozgrywkach udowodnić, że jest najlepsza. Tym bardziej, że Piast pożegnał się z europejskimi pucharami po kompromitacji. Może i zespół Waldemara Fornalika walczył dzielnie z BATE, ale porażka z Rygą przeszła już do historii najbardziej wstydliwych występów w pucharach. Oczywiście za największą klęskę wciąż jest uważane odpadnięcie Legii z Dudelange w 2018 roku. Dlatego Legioniści tym bardziej musieli (a może nawet wciąż muszą?) zmazać tę plamę.

Porażka z Pogonią na początek

Początek obecnego sezonu ligowego też nie rozpoczął się dla Legii obiecująco. Zespół przegrał u siebie z Pogonią Szczecin 1:2. Co prawda Legioniści objęli prowadzenie w 58. minucie po golu Kulenovicia. Później jednak ciosy zadali Adam Buksa i Zvonimir Kożulj, którzy zaczęli naprawdę udaną rundę jesienną.

Zresztą patrząc z perspektywy czasu, tamten skład Legii był dość eksperymentalny. W obronie debiutujący Remy. Mecz był również pierwszym dla Waleriana Gwilii i Luquinhasa. Szczególnie drugi wówczas rozczarował – skrytykowano go za zbyt samolubną grę. W tym składzie znaleźli się także Mateusz Praszelik jako ofensywny pomocnik, Sandro Kulenović w ataku, a także Paweł Stolarski w obronie oraz Marko Vesović na lewym skrzydle. W tym meczu nic nie zagrało – poza szczęśliwym golem Kulenovicia.

Wejście smoka

Atak miał być największym problemem Legii w tym sezonie. Z klubu odszedł Kulenović, a Carlitos nie mógł liczyć na zaufanie trenera i też szybko go pożegnano. Jose Kante w ataku mistrzowskiej drużyny? Może jako uzupełnienie, ale nie jako kluczowy gracz. Dlatego Aleksandar Vuković zdecydował się postawić na Jarosława Niezgodę, który przez długi czas znajdował się poza kadrą drużyny z oczywistego powodu – problemów zdrowotnych.

Gdy jednak były piłkarz Ruchu Chorzów otrzymał zaufanie od trenera, wykorzystał je z nawiązką. Można powiedzieć z czystym sumieniem, że to napastnik był największym plusem Legii w rundzie jesiennej, gdyż potrafił rozruszać zespół wtedy, gdy nie potrafił tego zrobić nikt inny.

Przykład? Sierpniowy mecz z ŁKS-em. O ile PKO Ekstraklasa jest nieprzewidywalna, raczej trudno było się spodziewać tego, że łodzianie okażą się lepsi od ligowego potentata. A jednak – ŁKS w 60. minucie prowadził 2:1 i absolutnie nie można było powiedzieć, że był drużyną słabszą. Ostatecznie jednak obyło się bez kompromitacji Legionistów, gdyż do wygranej 3:2 dwoma golami doprowadził właśnie Niezgoda. Warto dodać, że to właśnie wtedy w lidze zadebiutował Michał Karbownik, który obok napastnika był wówczas najlepszym piłkarzem na murawie w barwach “Wojskowych”.

Z dziewiątego miejsca na fotel lidera

Dziś już o tym nie pamiętamy, ale takich spotkań, jak z ŁKS-em Legii przydarzyło się jesienią kilka. Porażka na wyjeździe z Wisłą Płock, bezbramkowy remis w Białymstoku, potem przegrane z Lechią czy Piastem… Wtedy w punktach bukmacherskich stawianie na Legię było sporym ryzykiem. Zresztą co chwilę pojawiały się plotki o tym, że niebawem Aleksandar Vuković pożegna się z warszawskim zespołem. Choć Dariusz Mioduski kilkakrotnie podkreślał, że ufa serbskiemu szkoleniowcowi, coraz mniej kibiców i ekspertów wierzyło w te deklaracje.

Potem jednak pogłoski przycichły, bo Legia zaczynała udowadniać na boisku, że Vukovicia nie można jeszcze skazywać na straty. Przyszła seria zwycięstw – drużyna pokonała Lecha (2:1), Wisłę Kraków (7:0), Arkę (wymęczone 1:0) i Górnika (5:1). Dzięki dobrej passie drużyna z dziewiątego miejsca przesunęła się na fotel lidera. Potem jednak zespół znów uległ Pogoni, w dodatku 1:3. Wówczas mówiło się nawet, że to Pogoń ma większe szanse na mistrzostwo niż Legioniści. Teraz takie myślenie wydaje się abstrakcyjne, ale wtedy faktycznie tak było.

Zresztą Pogoń nie była jedyną drużyną, która miała zagrozić Legii w walce o tytuł. Kilka zespołów było na fali jesienią – Śląsk, Cracovia czy nawet Wisła Płock, która przecież wygrała wszystkie mecze od połowy września do początku listopada. Legia faworytem? Owszem, ale wszyscy mieli w pamięci poprzedni sezon i doszukiwali się w kolejnych ligowcach następnego polskiego Leicester.

Koniec końców, w Warszawie wyklarował się naprawdę solidny zespół z zawodnikami o dużym potencjale. Jednym z odkryć jesieni okazał się Michał Karbownik, a z czasem w zespół wkomponował się Walerian Gwilia. Zresztą swoje zrobiło również pozyskanie Pawła Wszołka, a także postawienie na Marko Vesovicia na prawej obronie.

Pekhart za Niezgodę

Na wiosnę jednak wcale nie miało być tak łatwo. Od początku stycznia cała piłkarska Polska śledziła doniesienia na temat odejścia Jarosława Niezgody. Dla 25-latka, który zaliczył najlepszą rundę w karierze był to zresztą ostatni gwizdek na zagraniczny transfer. Ostatecznie piłkarz powędrował do Portland Timbers, a zastąpił go Tomas Pekhart. Owszem, obecnie Legia szuka kolejnego wzmocnienia ataku, aczkolwiek Czech zanotował pięć trafień i dwie asysty w jedenastu meczach. Zresztą jego specyfika gry odpowiadała trenerowi, co zaowocowało wkładem napastnika w kilka zwycięstw.

Piast miał się obudzić?

Niektórzy jednak zaczęli spekulować, że Piast spróbuje powtórzyć wyczyn z poprzedniego sezonu. Pozostali rywale – Śląsk, Pogoń czy Cracovia sami zdążyli się wyeliminować z walki po słabszych wynikach. Na czele peletonu goniącego Legionistów znaleźli się wtedy podopieczni Waldemara Fornalika, którzy zresztą pokonali stołeczną drużynę w Warszawie 2:1. Kolejną szansą dla gliwiczan mogła być porażka Legii z Górnikiem Zabrze. Piast wówczas jednak przegrał z Lechem – możliwe że właśnie w tym meczu wyjaśniły się dalsze losy ligi. Tym bardziej, że Jorge Felix po kontuzji już nie grał tak dobrze, jak tuż po wznowieniu rozgrywek.

Legia od początku roku nie oddała już fotela lidera. Po 30. kolejce kwestia mistrzostwa wydawała się już formalnością. Do zdobycia tytułu przez “Wojskowych” mogło dojść już wcześniej, nawet dwa razy. Trzy mecze bez zwycięstwa nie mogły już jednak przeszkodzić podopiecznym Aleksandara Vukovicia.

Chociaż w Pucharze Polski Legia przegrała z Cracovią 0:3, na własnym stadionie w lidze musiała postawić na swoim. Całe spotkanie ułożyło się tak naprawdę pod dyktando przyszłego mistrza Polski. Zespół wyszedł w swoim najlepszym obecnie składzie, z małą roszadą na bokach obrony. Luis Rocha na lewej stronie w meczu z “Pasami” spisał się jednak dobrze, a Michał Karbownik był bardziej pewny niż Paweł Stolarski w poprzednim pojedynku.

Chwila wytchnienia i kolejny egzamin Vukovicia

Do końca sezonu zostały Legii jeszcze dwa mecze – na wyjeździe z Lechią i u siebie z Pogonią. Możliwe, że teraz szansę otrzyma kilku młodych zawodników – Radosław Cielemęcki, Ariel Mosór czy Szymon Włodarczyk. Możliwe również, że trener postawi także na Bartosza Slisza w środku pola i na Macieja Rosołka w pierwszej jedenastce. Legia może skupić się już na przyszłym sezonie.

Czy Aleksandar Vuković dobrze przygotuje drużynę do pucharów i czy jego podopieczni od samego początku będą pokazywać, że zależy im na obronie trofeów? To jest zależne od kilku czynników. Sam trener zapewnia, że drużyna potrzebuje pięciu-sześciu transferów. Kim Legia wyjdzie na pierwsze mecze przyszłego sezonu w bramce i ataku? To wciąż duże niewiadome.

Jedno jest pewne – Legia do następnych rozgrywek przystąpi z pozycji mistrza. To dla Aleksandara Vukovicia zupełnie nowa sytuacja w karierze trenerskiej. Choć w rundzie jesiennej niektórzy domagali się jego zwolnienia, szkoleniowiec ostatecznie zdał egzamin. Oczekiwania wobec trenera i jego zespołu jednak wzrosły, dlatego przyszły sezon Legia musi zacząć lepiej niż poprzedni, by potwierdzić swoją silną pozycję. A szczególny wpływ na to mogą mieć występy w europejskich pucharach.

Fot. screen Canal+Sport