Oda do młodości

16.07.2020

Młodości! Ty nad poziomy wylatuj ­– rzekł przed laty Adam Mickiewicz, a ponieważ hasło uniwersalne, to i łatwo znajdziemy odniesienie w futbolu. Nad poziom I ligi właśnie wzleciał Krzysztof Brede, trener nowego pokolenia w polskiej piłce, który wprowadził Podbeskidzie do ekstraklasy.

Jego 39 lat to dla trenera tyle co nic, więc „Heńka” Brede zaliczamy do szkoleniowej młodzieży. A skąd „Heniek”, bo tak nazywają go znajomi i mało kto zwraca się do niego po właściwym imieniu? Niech wytłumaczy sam zainteresowany: – W centrum Gdańska mój wujek prowadził restaurację, a na imię miał Henryk. Od dziecka nazywali mnie małym Heńkiem. I tak zostało. Pamiętam śmieszną sytuację w Lechii, gdy trener wypisywał skład na tablicy. Napisał: „Krzysztof Brede”. Jeden z kolegów skonsternowany zaczął protestować: „Trenerze, on ma na imię Heniek, a nie Krzysiek”.

***

Brede będzie nową twarzą w ekstraklasie, ale tylko dla niewtajemniczonych, bo on tę ekstraklasę doskonale zna. Poznał ją jako człowiek z cienia, współpracownik doświadczonych trenerów. Miał 31 lat, gdy do sztabu Lechii włączył go Bogusław Kaczmarek, powtarzając wszem i wobec, że trafił mu się trenerski diament. To w Gdańsku zauważył go Michał Probierz, z którym później wciąż młody szkoleniowiec powędrował na Podlasie. Do zadań Henryka należała też opieka nad jeszcze młodszymi w drużynie. Zresztą wtedy powtarzał im to, co usłyszał od Kaczmarka, że skoro Nick Bollettieri, wzięty trener tenisa ziemnego, bierze dwa tysiące dolarów za godzinę zajęć, to oni powinni dziękować losowi, bo cenne rady dostają za darmo.

Brede-pasjonat przez lata zbierał po cichu doświadczenie, a dziś w trudnej chwili zawsze może wybrać numer telefonu Sebastiana Mili, swojego kumpla z Lechii czy Grzegorza Kurdziela, z którym poznali się podczas wspólnej pracy dla Probierza, by porozmawiać o dylematach właściwych dla pracy trenera.

Brede to zdecydowanie największa gaduła, jaką poznałem w piłkarskim światku. Nawet Markowi Papszunowi, który też o futbolu lubi porozmawiać, przy rozkręcającym się Heńku trudno dojść do głosu. Obaj spotkali się w Szkole Trenerów w Białej Podlaskiej i na tyle polubili, że trafili do jednego pokoju na zjazdach. Z kolei wspomniany Mila wspominał z uśmiechem, że kiedyś zdarzyło im się lecieć wspólnie na obóz do Turcji ­– on jako piłkarz Lechii, a „Heniek” asystujący Probierzowi w Jadze. I akurat obok „Heńka” było wolne miejsce. Piłkarze czy też ludzie ze sztabu jakoś dziwnie je omijali. W końcu usiadł tam Mila. Wiedział, co to oznacza. Ponieważ znał go najlepiej, poczuł się w obowiązku samemu wysłuchać kilkugodzinnego monologu kolegi o piłce.

***

Z tej opowieści można sobie dworować, za to przy innym temacie poruszanym w obecności tego trenera uśmiechy znikają. Przypomina pod tym względem Probierza, który przy rozmowach o polskich szkoleniowcach gotów jest ich bronić do ostatniej kropki w dyskusji. Zagaiłem też o to kiedyś Krzyśka vel Heńka. Mina mu stężała. ­– Jesteśmy wyedukowani, przygotowani, ale też krytykowani, jakbyśmy byli najsłabsi w całej układance. Najpierw są prezesi, zawodnicy, menedżerowie, sędziowie, a trenerzy na końcu. Uważa się nas za całe zło polskiej piłki. Mourinho chwali się za to, że poświęca piłce 24 godziny na dobę. Znam wielu polskich trenerów, którzy robią to samo, pracując dzień i noc. Nasza praca to nie tylko prowadzenie treningu. Człowiek budzi się rano i już myśli o piłce, analizuje. Często na spacerze z żoną i córką łapie się na tym, że rozważam, jaki dobrać skład, jak zagra przeciwnik. A nas traktuje się, jakbyśmy byli przypadkowi, przybyli z kosmosu i niewyedukowani. Gdyby tak było, to żaden piłkarz z Polski nie wyjechałby na Zachód ­­­– tłumaczył z zaangażowaniem.

Trafia więc do ekstraklasy trener, który nie będzie gryzł się w język, gdy ktoś wejdzie na jego teren. Brede wkracza do wytwornego piłkarskiego środowiska jako reprezentant pokolenia (jeszcze) trzydziestolatków, dołączając do rok młodszego Artura Skowronka. Następni przycupnęli na niższych piętrach: Paweł Ściebura właśnie dostał do wykonania trudną misję utrzymania w I lidze GKS Jastrzębie, bo doceniono jego pracę w II-ligowej Skrze. Podobne zadanie, tyle, że właśnie w II-ligowej Stali Stalowa Wola stoi przed Szymonem Szydełko, zacięła się Resovia z dowodzącym nią Szymonem Grabowskim, ale kryzys w końcu minie. Łukasz Surma jest już po czterdziestce, ale zdziwię się jeżeli w ciągu najbliższych pięciu lat nie zobaczymy go w ekstraklasie.

Za nimi ustawiła się rzesza kolejnych i co najbardziej cieszy pracowitych trenerów, który z bezczelnością właściwą młodzieńczej fantazji wierzą, że zmienią świat. Niezależnie od tego, gdzie dziś pracują. Czy w Poznaniu, jak odpowiadający za szkolenia w akademii Reissa Mateusz Ludwiczak, czy w Indiach asystujący Kibu Vicuñi Tomek Tchórz czy poszukujący nowych rozwiązań Tomek Janczarek w Sulejówku, gdzie prowadzi rezerwy Victorii. Obiecująca ekipa zebrała się też w grupie trenerskiej Deductor. Łączy ich to, jak wszyscy mocno wierzą, że mogą odcisnąć piętno na futbolu, swojej drużynie, swoich zawodnikach. A nam nie wypada odmawiać im prawa do tego.

Łukasz Olkowicz, dziennikarz Przeglądu Sportowego