Chcemy być sobą

23.07.2020

Był rok 2011, a może i już 2012, pewny nie jestem. Zresztą dla tej opowieści znaczenie ma to
drugorzędne. Na pewno Mateusz Klich był już po transferze z Cracovii do VfL Wolfsburg. Niemcy dostrzegli go w czeluściach ekstraklasy i ściągnęli talent do siebie, wiadomo, stara śpiewka. Czekał na debiut w nowej drużynie i w tej poczekalni rzucił chwytliwe hasło (a dobry w tym jest), że dopóki nie zadebiutuje w Bundeslidze, to nie można go nazywać piłkarzem. Ale umówmy się: to wydawało się kwestią czasu, że zawodnik, za którego zapłacili 1,5 miliona euro, wyjdzie na boisko. Mijały dni, tygodnie, oczekiwanie przedłużyło się do półtora roku, a on nadal na aucie.

Rozpoczął wtedy międzynarodową tułaczkę (wybacz Mateusz, ale musiałem odtworzyć w internecie, w ilu Ty klubach grałeś, żeby żadnego nie pominąć). Uświadomiłem sobie, że gdziekolwiek go nie odwiedzałem, to gdzieś w rogu stały walizki gotowe do przeprowadzki. Była o nich mowa, gdy po raz pierwszy rozmawialiśmy w Krakowie, kiedy szykował się do odejścia z Cracovii. Temat walizek pojawił się, gdy wspólnie z Piotrkiem Wołosikiem odwiedziliśmy go w Wolfsburgu i zdawał sobie sprawę, że nic po nim w tym klubie i musi się ewakuować. Walizki dostrzegliśmy, gdy zajechaliśmy do holenderskiego Zwolle, gdzie może i chciał zostać, ale po dobrym sezonie prawem Wolfsburga było go ściągnąć z powrotem i zobaczyć, czy okrzepł; wreszcie walizki widziałem u niego 2,5 roku temu, gdy zajechałem do Leeds, a on grał tyle, co kot napłakał i nazajutrz szykował się do podróży do Holandii, jego oazy, gdy coś mu się nie układało. Wtedy odchodził na wypożyczenie do Utrechtu.

Od tamtej pory u Mateusza nie byłem, zdążył już zmienić dom (ten poprzedni próbowali mu dwa razy obrobić, więc wspomnienia ma średnie), ale walizki raczej są schowane głęboko w szafie. Znalazł swoje miejsce na ziemi niespodziewanie, u trenera, u którego wydawało się, że nie ma prawa zaistnieć, bo Marcelo Bielsa ceni zdyscyplinowanych żołnierzy, a Mateusz kojarzył się z frywolnością na boisku. A jednak zaskoczył nas wszystkich. Bielsa dostrzegł w nim coś, czego nie widzieli poprzedni trenerzy i znalazł klucz, żeby z tego czerpać.
Zanim usiadłem do komputera, przypomniałem sobie swój pierwszy wywiad z Mateuszem. Rok 2011, Kraków, przede mną 21-letni gołowąs, który już wie, że niedługo wyfrunie z ligowego gniazdka. Dziś czytam tamte jego słowa i konfrontuję z tym, czego później dowiedziałem się o nim, gdy zdążyliśmy się lepiej poznać. Wtedy brzmiał efektownie, nawet nazbyt, dziś mogę powiedzieć, że prawdziwie. W tym jednym z jego pierwszych – tak mi się wydaje – wywiadów nic nie było udawane.

„Żałuję, że nie urodziłem się w Brazylii. Pasowałbym tam charakterem. Nie przejmowałbym się niczym, tylko beztrosko kopał piłkę na Copacabanie. Mało jest w Polsce zawodników, których piłka naprawdę cieszy. Nie dbam o to, co mówią o mnie inni. Żyję chwilą. Chciałem sobie nawet wytatuować „carpe diem”. Dobrze, że coś mnie powstrzymało, bo dziś plułbym sobie w brodę. To hasło spowszedniało. Mam wrażenie, że posługują się nim ci, którzy nie zdają sobie sprawy ze znaczenia tych słów. Dla nich po prostu są modne. Muszę poszukać czegoś nowego.
Lubię polski zespół hip-hopowy WWO i ich utwór „Mogę wszystko”. Trafia do mnie szczególnie jeden wers: Mogę mieć takie życie, jaki inni mają sen…”.

Z tym chwytaniem dnia i tatuażem rzeczywiście szczęśliwie wyszło, zrobił sobie za to inne malowidła, ale teraz wracając do tamtych słów potwierdziło się wszystko, co wtedy mówił. Rzeczywiście nie dba o opinie innych. Widać to w relacjach zamieszczanych przez niego w mediach społecznościowych po awansie Leeds. Zero samokontroli, wszechobecnej poprawności, bo coś piłkarzowi nie wypada. A właśnie wypada napić się piwa, skoro właśnie klub z jego dużym udziałem po 16 latach wrócił do Premier League.
Tej poprawności nigdy nie było u niego za wiele. Czasem obrywał za to mocniej, choćby od Adama Nawałki w reprezentacji. Za wpis z własnych obserwacji, gdy kontuzjowany usiadł na trybunach podczas meczu kadry. „40.000 zakazów stadionowych po wczoraj. Byłem na trybunach i to co się tam dzieje to jest jakaś masakra. Byle zjeść i ponapier…ć”.

Poruszył wtedy temat, jakiego piłkarzowi nie wypada (wiadomo, poprawność), a o którym wie każdy, kto choć raz usiadł na vipach, że alkohol kreuje tam bohaterów próbujących zabłysnąć w towarzystwie. Jak trzeba, to i zbesztać piłkarzy, bo w nich przecież można walić do woli, wymarzone worki treningowe dla bokserów zza płotu. No i Klich wywołał oburzenie, próbowano mu wmawiać, że powinien się z tego wycofać. Jerzy Dudek napisał w felietonie w Przeglądzie Sportowym, że ma nadzieję, iż jego słowa padły wyłącznie pod wpływem emocji.
Spotkałem się wtedy z Mateuszem, żeby to wyjaśnić. W redakcji spodziewali się, że posypie głowę popiołem, ja sam… nie wiem, czy się spodziewałem, bo przecież trochę go już znałem. A on włączył swoją płytę, czyli nie dbam o to, co mówią o mnie inni.
I strzelał:
– Nie zagrały we mnie emocje, napisałem to dzień po meczu, więc głowa była chłodna. I przerażona tym, co zobaczyłem we Wrocławiu.
– Siedziałem na trybunie vip. Połowy ludzi mecz tam w ogóle nie obchodził, oni nawet nie wiedzieli, kto z kim gra. Jedynie do obrażania byli pierwsi. Część w 35. minucie zeszła na bigos, a na drugą połowę już nie wróciła.
Przyznał jedynie, że przesadził z tymi 40 tysiącami zakazów. Bo rzeczywiście uogólnił niepotrzebnie.

Zbyt często próbujemy wtłoczyć piłkarzy w ramy poprawności, zrobić z nich kogoś, kim wypadałoby, żeby byli. A Klich w żadnej klatce siedzieć nie chce. Wolny ptak. Jest w Warszawie i ma ochotę zobaczyć osławiony bar Ulubiona, gdzie kieliszek wódki kosztuje dwa złote, a do środka wchodzi trzy razy więcej osób niż jest tam metrów kwadratowych? No to pójdzie. Piłkarzowi nie wypada jeździć rowerem po mieście? Bzdura, trzeba było go zobaczyć w Zwolle. Młody musi się podporządkować hierarchii w szatni? A kto tak powiedział? 16-letni Klich na treningach Cracovii przepuszczał bezczelnie piłkę między nogami doświadczonego Arkadiusza Barana, na widok czego inny ze starszych Bartosz Ślusarski kręcił głową z niedowierzaniem: „Ostrzysz sobie młody, ostrzysz”.
Lata temu Marek Wasiluk wysłał mu obrazek z napisem: „W każdej grupie musi się znaleźć jeden jebnięty, żeby reszta się nie nudziła”. To było o Klichu. Po debiucie w Premier League wreszcie będzie można napisać – piłkarzu Klichu. Bo życie, jak wiadomo, zaczyna się po trzydziestce. Czekajcie, jak to leciało? Mogę mieć takie życie, jaki inni mają sen?

Dziennikarz Przeglądu Sportowego, Łukasz Olkowicz