O miłości do futbolu. Brytyjskiego.

11.09.2020
Ostatnia aktualizacja 12 września, 2020 o 14:01

Kocham Ekstraklasę i wszystko, co z nią związane, ale na jutrzejszy start Premier League czekam niczym dziecko na prezent od Mikołaja. To liga, którą kocham odkąd zacząłem czytać magicznie brzmiące nazwy brytyjskich klubów na ostatnich stronach gazet, a w radio słuchać wyników totolotka: „Pozycja 1, Arsenal – Liverpool, iks”.

W tym ogłoszeniu wyników bywało także inaczej: „Pozycja 1, Arsenal – Liverpool, przełożony, wylosowano X”. Młodzi ludzie nie za bardzo wiedzą pewnie o co chodzi, ale typowało się trzynaście meczów i od dziesięciu trafionych się wygrywało. 1×2. Oczywiście jako dzieciak nie grałem, ale już w podstawówce wydrukowany plan gier zbierałem i próbowałem typować. A o co chodziło z tym „przełożonym”? Pogoda częściej wtedy krzyżowała plany i przy każdym meczu znajdowało się 10 typów ekspertów, zapisanych np. 6-2-2 (tak pewnie wyglądałyby typy na Liverpool – Leeds. A być może nawet 8-1-1, czyli ośmiu typuje wygraną gospodarzy, jeden X a jeden dwójkę.). Jeśli mecz przekładano, odbywało się losowanie: 10 kulek, 8 z jedynką, pisząc obrazowo. Ciekawie, prawda? Tak wyglądało życie typerów, zanim bukmacherzy stworzyli im większe możliwości.

Ligę angielską więc pokochałem, a w wieku lat 15 spełniłem jedno z dziecinnych marzeń, jadąc na Wembley. Rodzice poświęcili naprawdę dużo, by wysłać mnie na językowy kurs do Anglii i umieścić tam w prawdziwej brytyjskiej rodzinie. Kieszonkowego dostałem bodaj 120 funtów na 3 tygodnie. Szybko okazało się, że większość przeznaczę na bilet na Charity Shield oraz podróż z Hastings do Londynu i koszulkę Liverpoolu (z poprzedniego sezonu, ale za to dużej przeceny i… czerwonej z trzema białymi pasami z ramienia. Identycznej z tą Widzewa – nie do kupienia, nie te czasy – tyle że z reklamą Carlsberga. Mam do dzisiaj!)

Pamiętam też do dziś mecz Leeds z Liverpoolem, pamiętam zachwyt nad Erikiem Cantoną, który ustrzelił trzy gole i sprawił, że mój syn na drugie ma właśnie Eryk. Na boisku czarowali Ian Rush i Dean Saunders, twardo grali Mark Wright i Tony Dorigo, w bramce kręcił z podziwem dla Francuza głową Bruce Grobbelaar (którego znałem tylko z historii Widzewa), a ja futbol kochałem z każdą sekundą coraz bardziej, chłonąc czas na obiekcie, którego nazwa była dla mnie czymś absolutnie magicznym. „Wembley” – dla każdego dzieciaka z Polski interesującego się futbolem był to stadion marzeń.

O tym, że po powrocie do Hastings obejrzałem z rodakami finał IO w Barcelonie, nawet nie wspomnę. To był dzień, jak z bajki, po którym wiedziałem, że futbol brytyjski pokochałem na zawsze. Tak, jak opisał to Nick Hornby w „Futbolowej Gorączce”, choć „tak, jak później zakochiwałem się w kobietach: nagle, niewytłumaczalnie, bezkrytycznie, nie myśląc o bólu ani kłopotach, jakie będą temu towarzyszyły” kochałem już wcześniej. Ale ta namiętność z Wembley to uczucie tylko wzmocniła.

Czekam więc na sobotę już nie jak na pierwszą randkę z dziewczyną, bo znamy się przecież doskonale, ale jak na powrót żony po dłuższym wyjeździe. Ta liga będzie wprawdzie inna niż ta, którą pokochałem, bo bez kibiców, dodających tyle kolorytu, ale piłkarze i sound managerowie pozwalają o tym zapomnieć. Naprawdę, sam jestem zdziwiony, jak fantastycznie obronił się wielki futbol poziomem – pierwsze majowe mecze Bundesligi, z których cisza aż tłukła po uszach, a brak emocji czuło się nawet z odległości setek kilometrów sprawiły, że miałem wątpliwości, czy tak będzie. A jednak piłkarze w ciszy też grają pięknie i sprawiają, że futbol kocham jeszcze bardziej.

„Anglicy sądzą, że książeczka czekowa może rozwiązać wszystkie problemy” – pisał kiedyś  Oscar Wilde i miał sporo racji. W dawnych czasach futbol brytyjski bez kibiców byłby nie do oglądania, ale na szczęście dziś na Wyspach walczą artyści i gladiatorzy sprowadzeni za wielkie pieniądze z całego świata. Oni pozwalają zapomnieć o pustych trybunach. A także o tym, jak książeczka czekowa rozwiązała problemy prawne Manchesteru City.

W pierwszej kolejce najbardziej czekam na starcie piłkarskich czarodziejów, Juergena Kloppa i Marcelo Bielsy. Argentyński „El Loco” Premier League jeszcze nie zna, ale mam przekonanie, że może się tam odnaleźć lepiej niż Championship. Fanów z Elland Road ucieszył już w czwartek, zapewniając, że na pewno przedłuży wygasający za rok kontrakt, a beniaminek, wracający na szczyty po 16 latach, „będzie grał nadal w swoim stylu”. Czy więc sobotni mecz na Anfield i rywalizację Mateusza Klicha z Mane i Salahem można przegapić? Tym bardziej, że Klich to piłkarz tak ważny dla Bielsy, jak wspomniana dwójka dla Kloppa, niepomijalny przy ustalaniu składu, gdy tylko może grać. Do Fantasy nadaje się średnio, gola lub asystę zalicza co 3-4 mecz, ale w grze Leeds jest absolutnie kluczowy.

Klich nie będzie jedynym Polakiem w Premier League i to kolejna dobra wiadomość. Mateusz Bogusz, pewniak w kadrze Czesława Michniewicza, jedyne minuty za zapleczu dostał jako zmiennik Kicha, gdy już losy awansu były przesądzone. Teraz zostanie pewnie wypożyczony, raczej szybciej niż później, ale na razie w kadrze jest.

Wczołgał się do najwyższej klasy West Brom i Kamil Grosicki, który liczy, że wracając na salony będzie nie tylko zmiennikiem innych ciekawych skrzydłowych (będzie mu ciężko, ale trzymamy kciuki). Ugruntowaną markę w lidze mają Łukasz Fabiański (znów czeka go dużo pracy, ale to dobrze – oczywiście dla Łukasza, a nie serc kibiców West Hamu. On potwierdzi swą markę, Młoty rozczarują) i Jan Bednarek, pewniak na środku obrony Southampton. Czy może pójść jeszcze wyżej? Cóż, i tak jest w piłkarskich Himalajach, ale oczywiście, może zdobyć jeszcze kilka szczytów. Wciąż się rozwija, ciężko pracuje (także indywidualnie, z fachowcami z Polski), ale transfer do potentata to suma szczęścia i kontaktów menedżerskich. Może być różnie, ale narzekać nie można.

Są jeszcze polscy bramkarze na Anfield, a właściwie 3 mile od stadionu, w treningowym centrum Liverpoolu. W Melwood uczą się fachu Fabian Mrozek, Jakub Ojrzyński i Kamil Grabara – chyba ze świadomością, że to fantastyczne miejsce do startu w piłkarskie niebo, bo kosmos w Merseyside może być dla nich nieosiągalny. Mistrz Anglii pozyskał kilku polskich nastolatków, ale trudno oczekiwać, byśmy któregoś z nich w tym sezonie, a pewnie i w następnych w zespole Kloppa i w Canal+ zobaczyli. Nadal jednak polskich akcentów nie zabraknie i także dlatego nie mogę się doczekać meczu Liverpool z Leeds.

Oczywiście mam też drużynę Fantasy, bo to pozwala żyć Premier League i każdym spotkaniem jeszcze bardziej. Ale to już temat na zupełnie inny tekst.

Żelisław Żyżyński, dziennikarz Canal+